Nie ma tu miejsca dla samolubów - rozmowa z Ianem Boylanem, nowym graczem Anwilu Włocławek

Ian Boylan to ostatni nabytek Anwilu Włocławek przed nadchodzącym sezonem. Mierzący 198 cm, amerykański zawodnik jest wszechstronnym graczem, choć jego nominalną pozycją jest niski skrzydłowy. 25-letni koszykarz, w swoim pierwszym wywiadzie dla polskich mediów opowiedział portalowi SportoweFakty.pl o tym na jakim poziomie stoi koszykówka w Austrii, co skłoniło go do przenosin do Polski, o przyszłości w Anwilu, a także o tym jakim jest człowiekiem prywatnie.

Michał Fałkowski: Czy koszykarz pochodzący ze Stanów Zjednoczonych i wychowany przede wszystkim na meczach NBA, kiedykolwiek myślał, że w przyszłości może trafić do Polski, by tutaj grać w koszykówkę?

Ian Boylan: Prawdę mówiąc, tak jak powiedziałeś, zdecydowana większość amerykańskich dzieci marzy o NBA. Ja nie byłem wyjątkiem, wychowałem się na grze Magica Johnsona. Zawsze chciałem go naśladować, zarówno jak grałem ze swoim bratem na podwórku, jak reprezentowałem moją szkołę średnią, z którą zdobyłem mistrzostwo stanowe, czy jak grałem w NCAA. Lecz moja kariera potoczyła się tak jak się potoczyła. Uważam, że Europa to także dobre miejsce by grać w koszykówkę. Chcąc być jednak uczciwym, nigdy nie myślałem, że mogę trafić do Polski.

Więc skąd decyzja o przenosinach do tego kraju? Czym się pan kierował wybierając Anwil?

- Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałem grać na najwyższym poziomie, jaki tylko mógłbym osiągnąć. Dwa lata w Austrii to był dla mnie świetny okres, bardzo ważne doświadczenie. Co do czynników, które pomogły mi wybrać klub… Hmm, kto stoi w miejscu, ten się nie rozwija. Chciałem po prostu zamienić ligę na lepszą. Z tego co wiem, rozgrywki w Polsce stoją na wysokim poziomie i mam nadzieję, że będę w stanie podołać nowemu wyzwaniu.

Tak jak pan powiedział, rok temu grał pan w zespole Allianz Swans Gmunden w Austrii. To raczej nieznany szerzej klub z ligi dość egzotycznej koszykarsko. Jakby pan to skomentował?

- Tak jak już powiedziałem - czas spędzony w Gmunden był niesamowity. Wiele się nauczyłem, klub odniósł sporo sukcesów. Wygraliśmy mistrzostwo ligi krajowej i Puchar Austrii, a także walczyliśmy w Pucharze ULEB z zagranicznymi drużynami, pomimo bardzo małego budżetu.

Powiedział pan - kto stoi w miejscu, ten się nie rozwija. Z drugiej strony jednak, bardzo chwali pan sobie grę w Allianz Swans. Nie chciał pan pozostać w tym klubie przez jeszcze jeden sezon?

- Tak, rzeczywiście było mi bardzo ciężko opuszczać Gmunden. Wiesz, to miasteczko, w którym żyje 17 tysięcy ludzi, więc praktycznie wszyscy się znaliśmy. Dodatkowo, mieszkańcy traktowali mnie bardzo dobrze, zawarłem tam wiele znajomości i jeśli tylko kiedyś będę miał okazję, z pewnością odwiedzę znajomych. Jednakże, ja przede wszystkim jestem koszykarzem i ciągle chcę się rozwijać. Mimo, że działacze Allianzu oferowali mi nowy kontrakt, czułem że muszę przenieść się do lepszej ligi by stale podnosić swoje umiejętności.

Skoro już jesteśmy przy tym. Kto - poza Anwilem i drużyną z Gmunden oczywiście - kontaktował się jeszcze z panem w sprawie zmiany barw klubowych?

- Hmm… Wybrałem Anwil i myślę, że nie ma sensu wracać do tego, kto jeszcze się ze mną kontaktował. Mogę jedynie powiedzieć, iż były to zespoły z Niemiec, Holandii a także czołowy zespół ligi austriackiej.

Czy wiedział pan przed podpisaniem kontraktu cokolwiek na temat Anwilu, Włocławka, bądź ogólnie Polski?

- Niestety nie wiedziałem zbyt dużo na temat miasta czy kraju. Wiedziałem jedynie z Internetu, a także od moich znajomych zawodników, bądź byłych graczy Anwilu, że włocławski klub jest nieprzerwanie od kilku lat w czołówce ligi i zawsze gra o mistrzostwo. To także była jedna z przyczyn, dla której zdecydowałem się podpisać umowę z Anwilem - walka o mistrzostwo.

Kiedy pojawiła się informacja, że podpisze pan kontrakt z Anwilem, wielu fanów zastanawiało się - kim jest ten nowy zawodnik? Gdzie grał? W Austrii? To tam gra się w koszykówkę? Czy mógłby się pan pokusić o zareklamowanie samego siebie jako koszykarza?

- (śmiech) Cześć fani Anwilu! Nazywam się Ian Boylan i, tak, w Austrii gra się w koszykówkę. Mierzę sześć stóp i sześć cali (około 197-198 cm - przyp. M.F.) i gram na pozycji niskiego skrzydłowego lub obrońcy. W Portugalii byłem raczej statycznym strzelcem, który czeka na dobre podanie, by oddać rzut. Inną rolę miałem grając w Austrii – oprócz roli strzelca, często kreowałem atak mojego zespołu, stąd duża ilość asyst. Tak czy inaczej, chciałbym podkreślić, że zawsze staram się wykonywać wszystko to, czego żąda ode mnie trener.

Po podpisaniu porozumienia z zespołem z Włocławka, fani Anwilu momentalnie znaleźli w Internecie filmik z kompilacją pańskich zagrań. Wśród wielu opinii pojawiły się takie, że preferuje pan grę bliżej kosza, aniżeli rzucanie z dystansu. Dodatkowo, wiele osób twierdziło, iż nie wygląda pan na gracza o wzroście 198 cm… Jak pan to skomentuje?

- Podstawowa rzecz. Każdy, powtarzam każdy, zawodnik wygląda świetnie jeśli na filmie zmontuje się tylko jego dobre zagrania. Co do opinii. Cóż, ja zawsze starałem się być jak najbardziej wszechstronnym graczem i chcę być w stanie rzucać zarówno z dalszej jak i bliższej odległości. O moim wzroście powiedziałem już wcześniej.

Czy nazwisko Alan Daniels coś panu mówi?

- Widziałem Danielsa i jego akcje w Internecie. On pochodzi z tego samego stanu co ja, ale nie znamy się osobiście. I uprzedzając twoje następne pytanie - jesteśmy zupełnie różnymi zawodnikami. On gra bardziej atletycznie ode mnie, bazuje na swoim wyskoku. Przepraszam, ale kibice Anwilu nie będą oglądać tyle widowiskowych akcji z moim udziałem, ile serwował im Daniels. Ja gram inaczej. I nie jest ważne, który z nas jest lepszym zawodnikiem. Dla mnie istotne jest bym pomógł swojemu zespołowi grać dobrze.

Jest pan już od kilku dni we Włocławku, wziął pan udział w kilku treningach. Jakie pierwsze wrażenia? Co może pan powiedzieć o swoim nowym trenerze - Zmago Sagadinie - o którym mówi się, iż koszykówka jest dla niego całym światem?

- Zgadza się. Jego reputacja jest wielka w całej Europie. Ponadto, trener Sagadin w pełni na nią zasłużył dzięki swoim sukcesom i sukcesom zawodników, których wychował. Jego treningi są bardzo ciężkie i męczące, ale to dobrze. Ponadto, jest bardzo zaangażowany w to co robimy, ciągle coś wyjaśnia, pokazuje. Jestem bardzo wdzięczny, że mogę szkolić swoje umiejętności pod jego okiem.

Co może pan powiedzieć o swoich nowych kolegach z drużyny?

- Moi koledzy, którzy grali już w Polsce w przeszłości, kiedy pytałem o moich nowych partnerach z zespołu, wymieniali głównie dwóch graczy: Plutah (tak koszykarz zapisał nazwisko Andrzeja Pluty - przyp. M.F.) i Gerrod (Gerrod Henderson - przyp. M.F.). Opowiadali mi, że polski obrońca to doświadczony gracz, który nadal ma w sobie pokłady energii i jest niesamowitym strzelcem, zaś Gerroda opisywali jako bardzo inteligentnego zawodnika, który jako rozgrywający robi wiele dobrego na boisku - świetnie rzuca, podaje i bardzo dobrze broni. Innych zawodników dopiero poznaję.

Czy któryś z Polaków, lub właśnie pański krajan Henderson, który grał w Anwilu w poprzednim sezonie, opowiadali panu o specyfice Włocławka, kibicach drużyny i wielkiej presji jaka ciąży na zespole?

- Sezon jest ciągle daleko i niestety póki co nie mam własnych spostrzeżeń. Słyszałem jednak co nie co na temat zagorzałych fanów włocławskiego klubu. Wiem, że Anwil czeka na kolejne mistrzostwo, więc presja wyniku jest duża. Cóż, mogę jedynie powiedzieć, iż my, zawodnicy zrobimy wszystko by osiągnąć jak najlepszy rezultat, tak by wszyscy byli szczęśliwi.

Czy kibice mają to rozumieć jako obietnicę mistrzostwa? Czy raczej walki o mistrzostwo? Jaka pana zdaniem jest szansa, by Anwil triumfował w rozgrywkach po raz drugi?

- Niestety nie mam zbyt wielu informacji na temat naszych przeciwników. To co wiem o polskiej koszykówce to… nasza drużyna. Mamy bardzo dobrych zawodników i naszym wielkim atutem będzie zespołowość. Nie ma tu miejsca dla samolubów. Wszyscy jesteśmy skoncentrowani na wygrywaniu, a nie na indywidualnych statystykach. Myślę, że będziemy walczyć o najwyższe możliwe miejsce.

Czy rozmawiał pan o swojej roli w zespole z trenerem Sagadinem? W poprzednich sezonach spędzał pan dużo minut na parkiecie. Jak pan zareaguje, gdy sytuacja ta ulegnie zmianie?

- Tak, rzeczywiście zarówno w Portugalii jak i w Austrii grałem sporo, i to na różnych pozycjach. Wiem, że inaczej będzie we Włocławku. Mamy wielu bardzo dobrze wyszkolonych koszykarzy, którzy będą spędzać na parkiecie dużo minut. Moją rolą będzie grać jak najlepiej umiem, kiedy pojawię się na boisku. Z pewnością to nie będzie problem, gdy będę wychodził z ławki lub grał mniej minut niż w poprzednich latach. Dopóki zespół będzie wygrywał - wszyscy, łącznie ze mną, będą szczęśliwi.

Na koniec zostawmy koszykówkę. Jest taki stereotyp, iż koszykarze amerykańscy wolą grać w klubach z dużych miast. Włocławek z pewnością do takich nie należy. Nie ma tu zbyt wielu atrakcji, a osoba która łaknie rozrywkowego życia raczej tego nie znajdzie. Jaką więc osobą jest Ian Boylan prywatnie i w jaki sposób lubi spędzać swój wolny czas?

- Spodziewałem się tego pytania. Cóż, Włocławek wygląda na miejsce gdzie można się zrelaksować. Co prawda, mieszkałem przez pięć lat w Los Angeles, lecz dorastałem w malutkim miasteczku Norman w stanie Oklahoma. Tym samym, nie ma dla mnie znaczenia czy miasto jest duże czy nie. Liczy się to jacy ludzie tu mieszkają, a póki co wszyscy są dla mnie bardzo mili i myślę, że Włocławek to dobre miejsce by mieszkać tu przez jakiś czas. Co do jakim jestem człowiekiem… Całkiem wyluzowanym - tak bym się określił (śmiech). Nie przepadam za ciągłymi imprezami, choć okazjonalnie dobrze jest spotkać się ludźmi. Lubię ludzi i lubię rozmawiać z ludźmi, choć jestem dość nieśmiały przy pierwszym spotkaniu.

Komentarze (0)