Wbiłem Czarnym nóż w plecy - wywiad z Dardanem Berishą, rzucającym Anwilu Włocławek

Anwil Włocławek pokonał Energę Czarnych Słupsk 71:55, lecz nie byłoby tego zwycięstwa gdyby nie fantastyczna postawa Dardana Berishy. Rzucający Anwilu jeszcze kilka dni temu leżał w łóżku z powodu choroby, ale przeciwko Czarnym zagrał wyśmienicie ustanawiając swój nowy rekord punktowy sezonu. Po ostatniej syrenie udzielił natomiast wywiadu portalowi SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Wszyscy wiemy, że pauzowałeś ostatnio z powodu choroby. Możesz powiedzieć coś więcej?

Dardan Berisha: Złapał mnie jakiś wirus po prostu i to na tyle silny, że nie mogłem ruszyć się z łóżka przez kilka dni. Mam nadzieję, że teraz jest już wszystko w porządku, chociaż cały czas czuję się zmęczony fizycznie, ale to normalne. Generalnie to chciałem zagrać już w poprzednim meczu w Zielonej Górze, ale trenerzy mi na to nie pozwolili. Przed meczem z Czarnymi też mówili mi, żebym sobie jeszcze odpoczął, ale ja uparłem się żeby zagrać i wiem, że to na pewno odbije się jeszcze na moim zdrowiu. Na razie jestem tylko zmęczony, jeszcze trzyma mnie meczowa adrenalina, ale w nocy może być ciężko.

Może powinieneś chorować przed każdym meczem? Sam mówisz, że jeszcze nie jesteś w pełni zdrowy, a mimo to rzuciłeś sześć trójek, ustanowiłeś swój nowy rekord punktowy sezonu...

- Może nie tyle co chorować, co po prostu nie trenować (śmiech). Żartuję oczywiście, ale faktem jest, że na początku meczu, kiedy nie byłem jeszcze zmęczony, czułem świeżość. Wiem jednak, że to przejściowe, bo każda choroba pozostawia po sobie jakieś ślady, a że za chwilę będziemy grać codziennie, czy co drugi dzień w play-off, to może mieć to wpływ na moją dyspozycję. Dlatego muszę zacząć trenować chyba jeszcze ciężej od innych, żeby to wszystko wyrównać. Bardzo chciałbym uniknąć sytuacji, w której jednego dnia rzucam 20 punktów, a drugiego nie daję z siebie nic, bo nie mam już sił. Na pewno po tym jednym meczu nie możemy powiedzieć, że wróciłem do formy i złapałem właściwy rytm.

Przechodząc do samego meczu wygranego różnicą szesnastu oczek. Czy te twoje trójki były główną przyczyną zwycięstwa?

- Na pewno były bardzo ważne. Trójki to taki element, który zabija rywala, gdy ten stara się gonić. Dochodzisz na kilka punktów, a tu nagle ktoś rzuca raz, drugi z dystansu, twój wysiłek idzie na marne. To jest trochę jak nóż w plecy i dzisiaj ja go wbiłem go Czarnym. Myślę jednak, że kluczowa w tym spotkaniu była nasza agresywna obrona, która nie pozwoliła gościom rozwinąć skrzydeł. Po przerwie rzucili tylko 22 punkty, w całym meczu nie przekroczyli bariery 60 oczek, co tylko potwierdza tezę, że graliśmy bardzo agresywnie w defensywie. Oczywiście trzeba pamiętać o tym, że przyjechali na to spotkanie w okrojonym składzie i fizycznie nie byli w stanie nam się przeciwstawić.

Byliście pewni, że w pewnym momencie uda wam się zrobić większą przewagę właśnie dlatego, że zmęczenie w szeregach gości da znać o sobie?

- Ja tak właśnie myślałem, choć nie chcę żeby to zostało odebrane w ten sposób, że podeszliśmy do tego meczu jakoś nieskoncentrowani, bo wiedzieliśmy, że i tak wygramy. Nie, tak to nie było. Wiedzieliśmy raczej, że oni od samego początku rzucą się do ataku, ale po cichu liczyliśmy, że w drugiej połowie nie będą w stanie grać tak mocno fizycznie, jak w pierwszej. Liczyliśmy, że będą zmęczeni, że skumulują się ich faule, że zgubią na moment koncentrację i my to wykorzystamy. I tak w sumie się stało, a ja cieszę się, że miałem w tym swój udział, w czym największa zasługa moich kolegów. Miałem bardzo dużo miejsca na obwodzie, dobre zasłony, dobre podania w tempo. Nic tylko rzucać (śmiech).

Wracając na chwilę do przeszłości - wiem, że mimo choroby ostatnie dwa mecze oglądałeś w telewizji. Pomyślałeś sobie, że cię brakuje i z tobą w składzie Anwil mógłby te dwa mecze wygrać?

- Oglądałem te dwa mecze w telewizji i było mi bardzo ciężko, że nie mogłem pomóc swoim kolegom. To w ogóle była dla mnie chyba pierwsza sytuacja w życiu, że nie ma mnie na hali w trakcie meczu mojego zespołu, tylko muszę oglądać spotkanie w telewizji i szczerze mówiąc, to chyba jest najgorsze co może być. Zwłaszcza ciężko mi się patrzyło na mecz z Treflem, gdy do połowy trzeciej kwarty wszystko szło po naszej myśli, a potem coś się zacięło...

Zacięło się, bo sopocianie stanęli wówczas strefą. Dzisiaj w meczu z Czarnymi pokazałeś jak należy grać przeciwko tej obronie, więc wniosek nasuwa się sam...

- Nie wiem czy zmieniłbym losy obu meczów, ale na pewno dałbym z siebie wszystko i może nawet gdybym nie zagrał tak skutecznie, jak dzisiaj przeciwko Czarnym, to może trafiłbym jakieś trójki i wynik byłby inny. Nie wiem, teraz możemy tylko gdybać, ja tylko chcę powiedzieć, że moi koledzy zagrali w obu meczach bardzo walecznie, walczyli do ostatnich chwil i dali z siebie bardzo dużo. W Zielone Górze na przykład graliśmy właściwie tylko w siódemkę, byliśmy w podobnej roli co Czarni z nami, a mimo to walczyliśmy do samego końca.

Wracając do batalii ze słupszczanami - mierzyliście się z nimi po raz czwarty i wygraliście po raz czwarty, a Mantas Cesnauskis powiedział, że Anwil po prostu Czarnym nie pasuje...

- No tak, ale czy to musi być tak, że teraz już każdy mecz z nimi wygramy? OK, cztery wygrane w czterech spotkaniach to świetny wynik, ale przecież nie jest powiedziane, że gdybyśmy mieli grać znowu, to słupszczanie są bez szans. Mielibyśmy co prawda jakąś przewagę psychologiczną, ale to czasami może obrócić się przeciwko nam.

A ty prywatnie chciałbyś zagrać z nimi w play-off? Taki scenariusz jest możliwy...

- Ja lubię grać przeciwko nim, bo bardzo lubię atmosferę tamtej hali. Poza tym w większości moich meczów w karierze przeciwko Czarnym raczej gram dobrze. Nie zawsze co prawda na takiej skuteczności jak dzisiaj, ale ogólnie można powiedzieć, że te konfrontacje mi wychodzą. Od razu jednak zaznaczam - przeszłość to przeszłość i nie ma wpływu na to, co będzie. My musimy patrzeć na siebie, pracować nad sobą, a nie zastanawiać się jaki bilans mamy z jakim rywalem i z kim lepiej byłoby zagrać w play-off. Życie pokazuje, że ci co kalkulują, najwięcej tracą.

Zwycięstwem nad Energą Czarnymi zapewniliście sobie przewagę parkietu w ćwierćfinale...

- To bardzo dobrze. Rok temu nie mieliśmy tego komfortu i wszyscy wiemy jak to się skończyło. Teraz będziemy grać u siebie dwa mecze, wszystkie drużyny w lidze wiedzą jak ciężko gra się w Hali Mistrzów, więc to na pewno będzie procentowało na naszą korzyść. Dodatkowo, my z dnia na dzień czujemy się coraz mocniejsi, łapiemy coraz lepszą formę i dlatego też nie będzie ważne z kim przyjdzie nam się zmierzyć w ćwierćfinale.

Kontuzje Darnella Hinsona i Pawła Kikowskiego sprawiły, że sporo minut otrzymał junior Patryk Przyborowski, któremu pokazałeś kilkukrotnie jak powinno się kończyć akcje. Pamiętam jak rozmawialiśmy kilka lat temu, gdy grałeś jeszcze w Polonii 2011 i patrzyłeś z podziwem na Andrzeja Plutę. Myślisz, że dzisiaj sam spełniasz rolę gracza, na którego spoglądają inni, młodsi, chociażby wspomniany Przyborowski?

- Nie wiem, musiałbyś jego spytać. Ja tylko mogę powiedzieć, że on na pewno ma talent i papiery na to by zostać dobrym zawodnikiem i zrobić karierę, tyle że wreszcie musi zacząć grać regularnie w meczach. A czy patrzy na mnie i myśli sobie, że chciałby grać tak, jak ja to nie wiem. Miło by było gdyby tak pomyślał, ale to jego trzeba spytać.

Przed wami ostatni mecz fazy szóstek - w Zgorzelcu z PGE Turowem. Tak jak Anwil nie pasuje Enerdze Czarnym, tak zgorzelczanie chyba nie pasują Anwilowi...

- Nie wiem dlaczego, ale w meczach z PGE Turowem po prostu gramy bardzo słabo w ataku. Ciągle szwankuje nam skuteczność, ciągle rzuty, które na treningach wpadają, w meczach wpadać nie chcą. Nie wiem z czego to wynika, ale generalnie ciężko gra się w tamtej hali i bynajmniej nie z powodu dopingu fanów. Raczej ta hala sama w sobie jest jakaś dziwna, taka mała, brzydka, jest ciasno, duszno... Myślę, że kluczową kwestią będzie defensywa. Turów ma swoje problemy, ale nadal potrafi dobrze bronić i ważne jest byśmy umieli zagrać obronę na lepszym poziomie. Jeśli zagramy z takim samym zaangażowaniem jak w ostatnich meczach to obrona przyjdzie sama, a jak będzie obrona, będzie też atak.

Może warto zadzwonić do Andrzeja Pluty? Były kapitan Anwilu nie miał problemów z trafianiem w zgorzeleckiej hali...

- A czy Andrzej miał jakiekolwiek problemy w jakiejkolwiek hali w Polsce (śmiech)? Chyba nie. Ale fakt, w Zgorzelcu grało mu się zawsze dobrze, chyba też dlatego, że spędził tam rok i trochę potrenował w tym budynku, poznał te obręcze. Jakby udało nam się trafiać chociaż w połowie na takiej skuteczności, jaką zwykle miał Andrzej w meczach z Turowem, to możemy być spokojni o wynik (śmiech).

Źródło artykułu: