Turów lepszy niż Energa - wywiad z Krzysztofem Szubargą, rozgrywającym Anwilu Włocławek

Ćwierćfinałowa batalia Anwilu Włocławek i PGE Turowa Zgorzelec to poniekąd kontynuacja potyczek z sezonu zasadniczego. W czterech meczach trzykrotnie lepszy był Turów, ale w ostatnim spotkaniu wygrał Anwil. Krzysztof Szubarga, rozgrywający włocławskiego klubu, przyznaje w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl, że dzięki temu zwycięstwu on i jego koledzy odblokowali się psychicznie.

Michał Fałkowski: Ze wszystkich rywali z dolnej części play-off PGE Turów Zgorzelec wydaje się być najtrudniejszą przeszkodą do przejścia...

Krzysztof Szubarga: Na pewno będzie bardzo ciężko. Czeka nas wymagająca seria, bo Turów jest bardzo dobrą drużyną. Pokonali nas w tym sezonie trzy razy, my wygraliśmy z nimi dopiero w ostatnim spotkaniu, ale to było dla nas bardzo ważne, bo dzięki temu uwierzyliśmy, że możemy ich pokonać.

Czy to, że pokonaliście ich w ostatnim spotkaniu fazy szóstek, i to na ich terenie, będzie miało jakieś konkretne przełożenie na same spotkania ćwierćfinałowe?

- Nie sądzę, by w samej fazie play-off to nie będzie miało żadnego znaczenia, ale teraz, na etapie przygotowań, to może odegrać jakąś rolę w kwestii mentalnej. My w końcu udowodniliśmy sobie, że jesteśmy w stanie ich pokonać, nie rozpamiętujemy już na pewno o poprzednich porażkach, bo trzeba pamiętać, że dwóch z nich doznaliśmy jeszcze jak byliśmy, nazwijmy to w ten sposób, starym Anwilem - z poprzednim trenerem, z poprzednim nastawieniem i z poprzednią strategią gry. Teraz wierzymy w swoją wartość, pokazaliśmy ją w kilku meczach fazy szóstek i będziemy chcieli pokazać ją raz jeszcze w play-off.

W rozmowie ze mną Nick Lewis powiedział, że byliście chorzy na Turów, bo z jednej strony bardzo mocno chcieliście ich pokonać za każdym razem, a z drugiej oni ciągle okazywali się o krok szybsi, o punkt skuteczniejsi...

- Tak, coś w tym jest. To pierwsze spotkanie w Zgorzelcu w sezonie zasadniczym było katastrofalne, praktycznie nie podjęliśmy wówczas walki. W kolejnych meczach walczyliśmy już jednak jak równy z równym: w drugim spotkaniu przegraliśmy w Hali Mistrzów dopiero po dogrywce, w trzecim nie mogliśmy ich zatrzymać bo trafiali niemalże z każdej pozycji z dystansu, ale nie można powiedzieć, że zagraliśmy w tych meczach słabo. Niemniej przegraliśmy i bardzo chcieliśmy wygrać na zakończenie szóstek, co ostatecznie się udało. Mam nadzieję, że dzięki temu każdy odblokował się psychicznie i teraz wyjdziemy na parkiet z większą pewnością siebie, bo to może okazać się kluczowe.

A czy nie jest tak, że PGE Turów, paradoksalnie, jest dla was lepszym rywalem niż Energa Czarni Słupsk, na którą również mogliście trafić? Czy nie jest tak, że moglibyście podejść do rywalizacji ze słupszczanami na zbytnim luzie po tych czterech wygranych w sezonie, a na Turów po prostu będziecie bardzo mocno zmotywowani?

- Tak, dokładnie teraz o tym samym pomyślałem. Jakbyśmy grali z Czarnymi mogłoby być w głowach, że będzie łatwo, szybko i przyjemnie, bo przecież graliśmy z nimi czterokrotnie w tym sezonie i za każdym razem wygrywaliśmy różnicą przynajmniej kilku punktów. Tymczasem na Turów z pewnością będziemy bardziej zmobilizowani i jednocześnie wierzę, że jeśli tylko pokażemy to, co gramy ostatnio, to możemy być spokojni o wynik, choć sama seria do trzech zwycięstw będzie bardzo wyczerpująca. Niemniej jednak Turów wydaje się być korzystniejszym rywalem niż Energa.

Nie ma co wyciągać daleko idących wniosków na temat samej gry w tym ostatnim, wygranym spotkaniu z PGE Turowem, bo jednak najważniejsze jest to, że przełamaliście pewną barierę psychologiczną...

- Tak, to jest nawet ważniejsze o samego wyniku. Pamiętam jak rozmawiałem z chłopakami ze Słupska po czwartej porażce z nami to mówili, że mają blokadę w głowie i za nic nie chcieliby z nami grać w play-off.

Mantas Cesnauskis mówił dokładnie to samo.

- No właśnie, a my mieliśmy podobnie jeśli chodzi o Turów. Teraz jednak to wszystko poszło w niepamięć.

Czy przewaga parkietu będzie miała jakieś znaczenie? Mówi się, że ten, kto gra dwa mecze u siebie ma łatwiej, ale nie jest tak chyba do końca?

- To jest przewaga i nieprzewaga, bo gdy trafi się taka sytuacja, że przegra się mecz u siebie, to trzeba jednak wygrać koniecznie na wyjeździe. Przewaga jest tak naprawdę wtedy, gdy umie się ją obronić i wygrywa się dwa pierwsze mecze w swojej hali.

A czy to nie jest tak, że mając przewagę parkietu, czujecie pewną presję? W końcu wy musicie wygrać dwa najbliższe spotkania ze zgorzelczanami jeśli nie chcecie skomplikować sobie sytuacji, natomiast goście mogą postarać się o dobry wynik, ale nie muszą.

- Presja zawsze jest po obu stronach. Turów musi przyjechać i wyrwać spotkanie, my musimy wygrać dwukrotnie u siebie. Ok, nam wystarczy również wygrywać tylko u siebie, żeby awansować dalej, ale wydaje mi się, że każdy zespół gra trochę pod ścianą i żaden nie czuję się w pełni komfortowo. Przecież Turów, żeby awansować dalej, musi pokonać nas u siebie, także to nie jest takie jednoznaczne.

Ekipa Jacka Winnickiego ma zdecydowanie szerszą ławkę rezerwowych, po ostatnich transferach do składu meczowego nie łapią się Michał Jankowski i John Edwards, zaś wypełniona dwunastka sprawia, że w jednym meczu nie gra np. Konrad Wysocki, a w drugim Artur Mielczarek.

- To może być plus, jak i minus Turowa. Głębsza ławka sprawia, że jak jednemu zawodnikowi nie idzie, to drugi może wejść i zagrać lepiej, z tym, że oni mają aż 12 pełnoprawnych koszykarzy do gry, a w takiej sytuacji normalne jest, że ktoś tych minut nie dostanie albo dostanie ich mniej, co z kolei może spowodować jakieś niezadowolenie. Także to może obrócić się przeciwko nim, choć my nie zwracamy na to większej uwagi. Jesteśmy dobrze przygotowani do play-off, mamy w tej chwili w składzie 10 zdrowych graczy, dwóch młodych juniorów i na pewno damy z siebie wszystko.

Źródło artykułu: