Poprawić defensywę - rozmowa z Filipem Dylewiczem, kapitanem Trefla Sopot

Trefl Sopot w pierwszym meczu ćwierćfinałowym stracił ze Śląskiem Wrocław aż 86 punktów. Sopocianie jeśli marzą o zwycięstwie w drugim spotkaniu to muszą znacznie poprawić defensywę.

Karol Wasiek: Co wiedzieliście o Śląsku Wrocław przed rywalizacją z tą drużyną?

Filip Dylewicz: Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w play-offach na pewno nie będzie już łatwych meczów. Śląsk, mimo wąskiej rotacji, zaskoczył nas skutecznością w rzutach za trzy punkty. Wynikało to jednak z naszej mało agresywnej obrony na obwodzie. Pozwoliliśmy im na swobodne rozgrywanie akcji i na pewno był to kluczowy elementy, który spowodował, że to Śląsk wyszedł z tej rywalizacji wyszedł zwycięsko. Musimy zwiększyć swoją agresywność w obronie. Każdy z nas musi dać 100% w defensywie.

Wydawało się, że powrót do hali 100-lecia będzie waszym sprzymierzeńcem. Tymczasem stało się zupełnie inaczej.

- Zdecydowanie. Hala 100-lecia w tym sezonie nie okazała się obiektem szczęśliwym dla nas. Jest to jakieś fatum na obecnym zespole Trefla Sopot. Tak jak kiedyś ten obiekt przynosił wiele korzyści i szczęścia drużynie z Sopotu. Ciekawi mnie jednak to, że w hali, w której trenujemy codziennie mamy tak wielkie problemy ze skutecznością.  Dobrze się składa dla naszego zespołu, że w środę Ergo Arena jest wolna i tam będziemy mogli rozegrać mecz.

A nie masz takiego wrażenia, że trochę zlekceważyliście przeciwnika?

- Nie, absolutnie nie. Każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że to są play-offy. Tutaj każdy zespół kładzie wszystko na jedną szalę. Nie ma absolutnie mowy o lekceważeniu przeciwnika. Źle podeszliśmy do tego spotkania. Podeszliśmy zbyt swobodnie, ale nie ma mowy o lekceważeniu przeciwnika.

Mimo że graliśmy w tym spotkaniu dosyć kiepsko, to i tak mieliście szansę pokonać przeciwnika. W czwartej kwarcie zbliżyliście się na dwa punkty do Śląska. Czego zabrakło?

- Mimo wszystko była na to szansa. Jednakże podczas kilku akcji w czwartej kwarcie za szybko chcieliśmy wrócić do gry. Zbyt wcześnie podejmowaliśmy decyzję o rzutach, które później okazywały się nieskuteczne. Cieszy to, że nawet z najcięższych opałów jesteśmy w stanie wyjść i jeżeli gramy jako zespół to jesteśmy w stanie pokonać każdego. Nie chodzi jednak o pięciominutowe zrywy, ale żeby grać przez 40 minut równo. Tym charakteryzują się dobre zespoły.

Twoim zdaniem kluczem do zwycięstwa w środę będzie poprawa własnej defensywy?

- Myślę, że tak. Straciliśmy do przerwy aż 49 punktów. To jest bardzo duża ilość. Na pewno nie możemy sobie pozwolić u siebie w hali na tak swobodne postępowanie drużyny gości. Ten element jest co najmniej w 70% do poprawienia.

Przed meczem bardzo ciepło przywitałeś się z Adamem Wójcikiem. Czy wróciły jakieś stare wspomnienia?

- Oczywiście. Mamy wspólne wspomnienia klubowe, reprezentacyjne. Z Adamem Wójcikiem utrzymuje blisko kontakt prywatny. Jest mi niezmiernie miło, że udało mi się z legendą polskiej koszykówki nawiązać taki kontakt. Szkoda, że zabraknie go w przyszłym sezonie, ale też należą mu się wielkie podziękowania za to, co zrobił dla polskiej koszykówki.

Wracając jeszcze do czasów Prokomu Trefla Sopot. Czy wówczas czynnikiem decydującym o waszych sukcesach była atmosfera w drużynie czy raczej wielkie indywidualności?

- Ja myślę, że te dwie kwestie są bardzo istotne. Bez indywidualności nie ma dużych sukcesów, ale bez dobrej atmosfery i kolektywu również. W Prokomie Treflu w pewnym momencie były wielkie indywidualności, talenty, ale również była grupa ludzi świetnie dobranych. Zdarzały się osoby, które były nieco cięższe z charakteru, ale zawsze ta atmosfera w szatni była bardzo dobra, co później przekładało się na wyniki zespołu.

Źródło artykułu: