Krzysztof Szablowski: Więcej spudłować się nie dało

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Koszykarze PGE Turowa Zgorzelec nie mówili przed rozpoczęciem ćwierćfinałowej rywalizacji, że przyjeżdżają do Włocławka po jedno lub dwa zwycięstwa. W każdym wywiadzie powtarzali, że każda wygrana będzie sukcesem i że w obu bataliach postarają się pokusić o zwycięstwo. Dziś już można powiedzieć, że plan Jacka Winnickiego został zrealizowany, gdyż jego podopieczni pokonali Anwil Włocławek w drugim spotkaniu 85:63.

- Turów chciał urwać jedno spotkanie i to im się udało. Największe brawa należą się naszym przeciwnikom za to, że po przegranym meczu w poniedziałek potrafili się podnieść i wykonać swoje zadanie - mówi Krzysztof Szablowski, trener "Rottweilerów". Jego podopieczni grali koncertowo tylko przez pierwsze pięć minut, kiedy wygrywali 15:6, choć wyrównana walka trwała niemalże do końca drugiej kwarty. - Bardzo ważna była 18. minuta drugiej kwarty, kiedy kilkoma rzutami całkowicie nas rozstrzelali, zbudowali sobie bardzo dużą przewagę i ciężko ich było dojść - dodaje szkoleniowiec.

Jeszcze w połowie kwarty gospodarze przegrywali różnicą tylko czterech oczek (34:38), zaś we wspomnianej 18. minucie sześciu (34:40), więc sprawa zwycięstwa pozostawała otwarta. Wówczas jednak serią punktów popisał się Daniel Kickert, a trójkę równo z syreną z 10 metra zaaplikował Aaron Cel i nagle przewaga gości wzrosła do stanu 51:35. - Ta trójka nieco podcięła nam skrzydła, bo nam w tym momencie nie wychodziło zupełnie nic. W trakcie przerwy w szatni powiedzieliśmy sobie jednak kilka słów, nastawiliśmy się pozytywnie, stwierdziliśmy, że musimy zneutralizować ich szybkie kontry, których grali dużo w pierwszej połowie i... cóż, w drugiej nie musieli ich grać w ogóle... - opowiada Szablowski.

Po zmianie stron gospodarze ani na moment nie zagrozili przyjezdnym, wszak przewaga ekipy z Dolnego Śląska ani razu nie była mniejsza niż 13 punktów. I kiedy włocławianie coraz bardziej się stresowali, bo każde ich pudło było kwitowane śmiechem z trybun, zgorzelczanie raz po raz znajdywali drogę do kosza, ostatecznie wygrywając 85:63.

- Spudłowaliśmy w tym meczu wszystko co dało się spudłować i spudłować więcej już chyba się nie da. Dotyczy to głównie rzutów z bliskiej odległości, które wykręcały się z obręczy, a także tych z daleka, które oddawane były z wypracowanych pozycji - wskazuje na jedną z przyczyn trener Anwilu, a statystyki potwierdzają jego słowa. Gospodarze już w pierwszej połowie (gdy gra zespołu wyglądała jeszcze w miarę przyzwoicie, nie licząc końcówki drugiej kwarty) mieli wielkie problemy ze skutecznością (tylko 12/34 z gry przy 16/26 Turowa), które zostały jeszcze pogłębione po zmianie stron. Dla porównania - 20/60 czyli 33 procent Anwilu oraz 30/54 (55 procent) gości.

Dodatkowo, ekipa trenera Winnickiego po raz drugi z rzędu wygrała walkę na tablicach (38:29), a także zanotowała więcej asyst (12:10), co tylko świadczy o tym, że gra PGE Turowa była tego dnia dużo lepiej zorganizowana. A 85 punktów straconych przez Anwil w swojej własnej hali pozwala wysnuć tylko jeden logiczny wniosek. - Z naszego składu wypadł gracz, który zawsze robi dla nas wielką robotę w obronie i powoduje, że Turów rzadko osiąga taką barierę punktową jak dzisiejsze 85 oczek. Niestety brak Seida Hajricia, o którym mówię, zachwiał dzisiaj naszą defensywą totalnie. A najgorsze jest to, że nie wiemy co z nim będzie, bo póki co jest jeszcze za wcześnie by mówić cokolwiek na temat tego czy zagra w kolejnym spotkaniu - wyjaśnia trener Szablowski.

Warto dodać, że włocławski zespół po raz drugi z rzędu fatalnie spisał się w drugiej kwarcie. O ile jednak jeszcze w poniedziałek miejscowi byli w stanie się podnieść po szarży Turowa (ze stanu 23:8 do 27:27 i do 34:31 do przerwy), o tyle w środę zgorzelczanie do takiej sytuacji nie dopuścili. Wygrali drugie dziesięć minut aż 27:11 i budując sobie przewagę na tablicy, zbudowali sobie przewagę psychologiczną. - Generalnie druga kwarta znowu była w naszym wykonaniu słaba, ale przecież musimy rotować składem, bo zawodnicy pierwszopiątkowi muszą kiedyś odpocząć. Choć tak naprawdę nie cała kwarta była zła, Turów załatwił nas tymi kilkoma rzutami w ciągu dwóch minut - wspomina trener Anwilu. Zupełnie tak samo włocławianie "załatwili" Turów w poniedziałek, rękoma Dardana Berishy, co tylko potwierdza jak nieprzewidywalna potrafi być rywalizacja w tej parze.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×