Od początku spotkanie było bardzo wyrównane. Nasze reprezentantki starały się spokojnie wcielać w życie założenia taktyczne, ale długo nie przekładało się to na ogólny rezultat. Przyjezdne bowiem mimo często chaotycznych zagrań wysunęły się na prowadzenie i wyglądały na stosunkowo pewne siebie. Tendencja ta uległa zmianie w połowie kwarty. Biało czerwone za sprawą podkoszowych, Martyny Koc oraz Agnieszki Majewskiej, zdobyły kilka punktów z rzędu i wynik na tablicy świetlnej brzmiał 8:5.
Taki obrót sprawy nie powinien dziwić. Jeszcze przed konfrontacją członkowie polskiego sztabu szkoleniowego przekonywali, iż największym atutem drużyny jest właśnie przewaga wzrostu, co ewidentnie wykorzystano. Gdy chwilę potem ze wspomnianej dwójki przykład wzięła mierząca 195 cm Izabela Piekarska dystans pomiędzy teamami wzrósł do dziewięciu "oczek" i nieliczni kibice w krośnieńskiej hali mogli odetchnąć.
Estonki w międzyczasie próbowały odpowiedzieć rzutami znanej z występów w Lotosie Gdynia Merike Anderson, ale doświadczona obwodowa nie grzeszyła skutecznością. Największym problemem ekipy z kraju Bałtów pozostawała jednak obrona. Powrót do tej formacji oraz odpowiednie utrzymanie krycia było zadaniem ogromnie trudnym do wykonania dla poszczególnych personaliów, co nie wróżyło najlepiej wobec dalszej części rywalizacji.
Ta przebiegała pod dyktando Polski. Z bardzo dobrej strony pokazała się wprowadzona na parkiet Weronika Idczak. Playmaker Energi Toruń nie tylko świetnie dogrywała koleżankom, lecz sama też wcieliła się w rolę strzelca. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć, iż w drugiej kwarcie po jej "trójce" miejscowe wygrywały aż 28:10.
Dobre nastroje popsuła kontuzja Pauliny Pawlak. Rozgrywająca Wisły Can - Pack Kraków po starciu z oponentem padła na parkiet i z pomocą fizjoterapeuty musiała opuścić plac gry. Po tym wydarzeniu reszta koszykarek nieco straciła impet. Na szczęście w porę zareagowała Idczak, która wciąż przejawiała ponadprzeciętną aktywność i dzięki niej Polki spędziły przerwę z siedemnastopunktową zaliczką.
Następna "ćwiartka" była popisem Agnieszki Szott. Skrzydłowa Artego Bydgoszcz, notabene do spółki z imienniczką, Agnieszką Skobel, przeprowadziła kilka udanych akcji i dała jasny sygnał, że tego wieczoru faworytki starcia nie pozwolą wyrwać sobie zwycięstwa. W owym momencie sukces wydawał się być na wyciągnięcie ręki. Do finiszu fakt faktem pozostawał aż kwadrans, jednak nic nie wskazywało na odmianę aktualnego scenariusza.
Wszystko dlatego, że podopieczne Jaanusa Levkoi w przeciwieństwie do początkowych fragmentów odznaczały się bezradnością. Niby non żwawo biegały do ataku, niemniej cel osiągały zdecydowanie za rzadko. Na domiar złego dla nich tuż przed decydującą batalią próbkę swoich umiejętności dała Koc i ogólny rezultat 55:35 mówił sam za siebie.
Ku uciesze osób związanych z kadrowiczkami trenera Jacka Winnickiego w końcowej partii systematycznie się on powiększał. Gospodynie grały ze świadomością dużego komfortu i nawet pojedyncze zrywy Estonii nie wyprowadzały ich z równowagi. Pozytywną kartę zapisała Magdalena Losi. Obrończyni, która niedawno wywalczyła awans do włoskiej ekstraklasy punktowała zarówno z dystansu, jak i bliższych odległości, czym udowodniła swoją przydatność dla zespołu narodowego. Ostatecznie mistrzynie Europy z 1999 roku triumfowały 77:52, pomyślnie inaugurując kwalifikacje do przyszłorocznego czempionatu.
Polska - Estonia 77:52 (23:10, 13:9, 19:16, 22:17)
Polska: Piekarska 14, Skobel 11, Idczak 8, Szott 8, Koc 8, Gulak, Makowska 6, Majewska 4, Walich 2, Chomać 1
Estonia: Jallai 11, Rausberg 9, Mesila-Kaarman 7, Nikolai 5, Koester 4, Rebane 4, Kast 4, Anderson 4, Pokk 3, Teppo 1