Michał Fałkowski: Na rynku transferowym informacji potwierdzonych i tych mniej oficjalnych nie brakuje, ale twoje nazwisko raczej się nie przewija. Dlaczego?
Kamil Łączyński: Po prostu niczego jeszcze nie podpisałem. Są oczywiście prowadzone pewne rozmowy, ale ustaliłem, że dopóki nie będzie podpisu pod kontraktem, ani ja, ani żaden klub nie podamy informacji do prasy.
Te rozmowy są na etapie negocjacji wstępnych czy może już finalizowania?
- Powiem tak: na razie jest to po prostu opcja. Mam dwie propozycje gry na przyszły sezon i można powiedzieć, że na chwilę obecną to trochę ja się zastanawiam, co mam zrobić. Tym samym nie możemy mówić o jakiejkolwiek finalizacji, gdyż cały czas nie podjąłem decyzji. Chcę sobie na spokojnie przeanalizować sytuację, w której obecnie jestem, rozważyć wszystkie za i przeciw i dopiero wtedy podpiszę umowę. Wiadomo, że przy decydowaniu o swojej przyszłości człowiek nie chce popełnić żadnego błędu, więc decyzja musi być rozważna.
Co będzie dla ciebie najważniejsze przy wyborze klubu?
- Liczba minut oczywiście.
Rozumiem zatem, że te dwie propozycje są z zespołów, które oferują ci podobną liczbę minut?
- Oczywiście, inaczej prawdopodobnie bym się nie zastanawiał. Wówczas wybór byłby zdecydowanie prostszy. W moim przypadku tak nie jest, mam dwie oferty, które pod tym względem różnią się od siebie nieznacznie. Stąd cały czas podkreślam, że muszę dobrze rozważyć gdzie mi będzie lepiej, gdzie będę miał korzystniejsze warunki do rozwoju i tak dalej. W pierwszej kolejności będę patrzył jednak na możliwość rozwoju. Ostatni sezon był dla mnie pierwszym po dłuższej przerwie, pierwszym, w którym grałem długo, więc teraz potrzebuję sytuacji, w której cały czas będę zwiększał swoją pewność w grze czy możliwości, w której będę mógł dyrygować zespołem.
Dyrygowanie zespołem oznacza granie w pierwszej piątce? Czy któryś z tych klubów oferuje miejsce startera?
- (chwila milczenia) No jest rzeczywiście taka opcja (śmiech), ale ja nie przywiązuję do tego aspektu większego znaczenia. Prywatnie uważam, że bardziej istotne od tego kto mecz zaczyna jest to, kto ten mecz kończy. Takie jest moje zdanie, bo to w końcówkach spotkań na parkiecie przebywają najlepsi. Także kwestia pierwszej piątki nie jest jakoś szalenie istota, ważniejsza jest ogólna ilość minut, którą klub może mi zaoferować. Czy to będzie pierwsza piątka, czy wychodzenie z ławki, to nie będzie miało większego znaczenia.
A co z AZS Koszalin? Bierzesz pod uwagę pozostanie w tym klubie?
- Hm... Zespół z Koszalina puścił kilka tygodni temu taką notkę, że tuż po sezonie wyszli z propozycją przedłużenia umowy, co nie do końca jest z prawdą.
Rzeczywiście, można było przeczytać taką informację w Internecie, konkretnie słowa prezesa Marcina Kozaka, że zamierza przedłużyć umowę z tobą, Marcinem Dutkiewiczem i Piotrem Pamułą.
- Tak, podczas gdy rzeczywiście to były po prostu zwykle rozmowy posezonowe, czyli jak my zapatrujemy się na przyszłość, a jaką wizję ma klub. Wszystko jednak obyło się bez konkretów, choć prezes klubu wyraził chęć pozostawienia nas w zespole. Jednakże, jeśli mówimy o konkretnej ofercie prolongowania kontraktu, nic takiego nie miało miejsca. Z tego co wiem, klub z Koszalina odezwał się do mojego agenta jakiś dopiero tydzień temu, więc przez kilka tygodni była cisza. Dzwonili do mnie nawet różni dziennikarze pytając dlaczego nie podejmuję decyzji, a tymczasem ja nie miałem o czym decydować. Zresztą, do tej pory nie mam konkretnej oferty, choć dotarły do mnie sygnały, że nawet dzisiaj (rozmawialiśmy w środę - M.F.) klub miał kontaktować się z moim agentem. Szczegółów jednak nie znam.
Ustalając zatem fakty - masz dwie oferty z klubów Tauron Basket Ligi oraz możliwość pozostania w Koszalinie?
- Tak.
A za Koszalinem nie przemawia fakt dalszej współpracy z Igorem Miliciciem, który uchodzi za najbardziej inteligentnego playmakera ligi?
- Jak najbardziej przemawia. Ja uważam, że grając z Igorem, zawsze można się czegoś nowego nauczyć. Przede wszystkim Igor jest bardzo inteligentnym graczem, podpatrywanie takiego koszykarza zawsze może być tylko pozytywne, aczkolwiek trzeba pamiętać, że samo podpatrywanie i słuchanie nic nie daje. Trzeba umieć jeszcze urzeczywistniać te wskazówki na parkiecie. Natomiast wydaje mi się, że ja z Igorem żyjemy na dobrej stopie i nie miałbym nic przeciwko ponownej grze w jednym zespole.
A co w związku ze zmianą trenera? U Andreja Urlepa wiedziałbyś na czym stoisz, dla trenera Teo Cizmicia jesteś "białą kartką".
- Nie znam stanowiska trenera Cizmicia wobec mojej osoby. Nie wiem nawet czy zostałem jakoś przedstawiony trenerowi przez włodarzy klubu, choć skoro w ostatnim czasie pojawiły się sygnały z AZS, to należy sądzić, że tak jest. Osobiście nie mam żadnych obiekcji co do tego szkoleniowca, bo go po prostu nie znam, a jestem zdania, że u każdego trenera można wywalczyć sobie minuty na parkiecie poprzez ciężką pracę na treningach, więc nie miałbym z tym żadnego problemu. Tym bardziej, że miałbym u trenera czystą kartę - przecież nie zna mnie jako koszykarza, a w tej chwili może bazować tylko na tym, co powiedzą mu działacze czy chociażby wspomniany Igor. Ja chętnie współpracowałbym z tym trenerem, bo słyszałem, że jest bardzo wymagający i myślę, że mógłbym się od niego czegoś nauczyć, tak jak nauczyłem się od trenera Urlepa.
A jak będziesz wspominał grę pod okiem Urlepa? Mówiło się, że zmiękł w porównaniu z poprzednimi latami...
- Aż strach zatem pomyśleć w takim razie jakim był trenerem kilka lat temu (śmiech). Powiem szczerze, że na początku, gdy dowiedziałem się, że Słoweniec podpisze kontrakt z AZS, miałem lekkie obawy. Szybko okazało się jednak, że nie mam co się stresować, a sam trener bardzo lubi rozmawiać z zawodnikami…
...pod warunkiem, że ciężko pracują na treningach...
- Dokładnie, ale ja na przykład bardzo dużo zyskałem na tej współpracy. Trener dokładnie wypunktował mi moje błędy, wyjaśniając co mam robić, żeby ich unikać, a jednocześnie podkreślał także co powinienem powielać jak najczęściej, żeby być bardziej przydatnym na parkiecie. To jest człowiek z ogromną charyzmą, charakterem, żyję koszykówką, nawet po spotkaniu jeszcze w autokarze, potrafił odpalić płytkę z meczem w laptopie i robić analizę. Także jeśli tylko kiedykolwiek będzie mi dane współpracować z nim, zawsze bardzo chętnie skorzystam z tej szansy.
Powoli kończąc już nasz wywiad - ostatnio trener Ales Pipan ogłosił powołania do szerokiej kadry na kwalifikacje do EuroBasketu 2013. Dla ciebie zabrakło miejsca, choć ogółem nie zanotowałeś słabszego sezonu niż Tomasz Śnieg.
- Nie powiem, że liczyłem na powołanie do kadry, bo nie rozegrałem jakiegoś fenomenalnego sezonu. Może w podświadomości trochę miałem nadzieję, że ktoś zauważy moją pracę, ale skoro nic takiego się nie zdarzyło, to trudno. W sumie gdybym miał być w szerokiej kadrze tylko dlatego, żeby już za chwilę mi podziękowano, to chyba nie o to chodzi. Ja mam takie ambicje, że jak już jestem w tej kadrze, to chciałbym w niej grać, a wiadomo, że na razie jeszcze nie mogę konkurować z najlepszymi rozgrywającymi w kraju. Mam nadzieję jednak, że w przyszłości będę miał jeszcze taką szansę i jeśli już będę na kadrze, to będę stanowił o jej sile. A co do powołań - mam nadzieję, że trenerzy wybrali aktualnie najlepszych koszykarzy, którzy wywalczą awans na przyszłoroczny EuroBasket, czego wszystkim bardzo mocno życzę.
Co zatem musi się zmienić, żebyś w niedalekiej przyszłości zaczął pojawiać się an zgrupowaniach? Nad czym jeszcze musisz popracować żeby przejść przez drzwi z napisem "reprezentacja"?
- Ciężko powiedzieć. Ja nie lubię rozmawiać o sobie, a na pewno znalazłoby się wiele elementów, nad którymi muszę jeszcze pracować. Myślę jednak, że najważniejsza będzie w moim przypadku praca z dobrymi, solidnymi szkoleniowcami, takimi chociażby jak trener Urlep, którzy pomogą mi stawiać kolejne kroki w mojej karierze. Wydaje mi się, że przy Urlepie zrobiłem milowy krok jeśli chodzi o prowadzenie gry, przewidywanie wydarzeń na parkiecie, w pewnym momencie sezonu nawet ja dostrzegłem, że coś się zmieniło na lepsze. Na pewno wpływ na to miała także powtarzalność meczów w sezonie, bo przecież wcześniej ciągle przytrafiały mi się kontuzje. Dlatego teraz mam nadzieję grać pod skrzydłami takiego trenera, który będzie chciał ze mną mocno pracować. Ja ciężkiej roboty się nie boję i liczę, że cały czas będę robił progres.
Nie boję się ciężkiej roboty - wywiad z Kamilem Łączyńskim, byłym graczem AZS Koszalin
- Mam nadzieję grać pod skrzydłami trenera, który będzie chciał ze mną mocno pracować. Ja ciężkiej roboty się nie boję - mówi w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl Kamil Łączyński, były gracz AZS.
Źródło artykułu: