Adam Popek: Kadra ma za sobą już debiutanckie mecze w obecnym składzie. Wspominając sobotnie starcie, mimo przegranej chyba nie musicie popadać w smutek?
Robert Skibniewski: Wydaje mi się, że nie. Wiadomo, chcielibyśmy rozpocząć od zwycięstwa, zwłaszcza, iż graliśmy w Polsce. Mając za sobą wsparcie fanów atmosfera panująca na parkiecie jest inna. Niestety koniec końców nie udało się. Jednak pamiętajmy, że razem jesteśmy dopiero od kilku dni i trudno osiągnąć w tak krótkim czasie optymalną dyspozycję.
Byliście w zasadzie o krok od triumfu.
- Każdy chce być udowodnić swoją wyższość i również my dążyliśmy do sukcesu, ale w końcówce zabrakło nam energii. Zespół Chin nie miał takich problemów, gdyż znajduje się już w ostatecznej fazie przygotowań przed turniejem olimpijskim i jego forma jest wysoka. My ją natomiast dopiero budujemy.
Mówiło się, że ekipa z Azji pod względem fizycznym was zdominuje, a tymczasem różnica nie była aż tak widoczna.
- Też tak uważam. Powiem szczerze, że w szatni przed meczem powtarzaliśmy sobie, by nie zwracać specjalnie uwagi na wynik, bo spodziewaliśmy się "masakry". Rzeczywistość okazała się odmienna i do pewnego momentu nawet to my wyglądaliśmy lepiej. Niemniej istotna jest końcówka. Tutaj byliśmy gorsi o jedno "oczko" i pozostaje tylko pamiętać o tych wszystkich korzystnych aspektach rywalizacji. Z czasem, mam nadzieję, będzie tylko lepiej.
Analizując poszczególne personalia całkiem nieźle wyglądała współpraca Marcina Gortata z Michałem Ignerskim.
- Dokładnie i miejmy świadomość, że obaj prezentują międzynarodową klasę. Ja akurat po raz pierwszy mam okazję grać w zespole z Marcinem i musimy się jeszcze lepiej poznać, żeby w pełni wykorzystywać potencjał każdego z nas. Trzeba przedyskutować pewne niuanse taktyczne, ale patrzymy przed siebie z optymizmem i moim zdaniem w tym roku ta kadra zdziała wiele.
Co głównie twoim zdaniem powinno zostać poprawione przed startem eliminacji?
- Przede wszystkim czekamy na pozostałych chłopaków, którzy mają niebawem podjąć treningi. Myślę o Macieju Lampe i Adamie Hrycaniuku. Wtedy będziemy mogli swobodnie poświęcić się nakreślonej przez trenera strategii gry. Tak jak wspomniałem część koszykarzy po raz pierwszy ma ze sobą styczność w jednym teamie, więc potrzeba czasu, żeby maszyna funkcjonowała należycie.
Nie uważasz, że póki co trochę do życzenia pozostawia obrona?
- Tak, ale między innymi dlatego całość musi się wspólnie dotrzeć. W trakcie zajęć z pewnością dołożymy starań, żeby drużyna trzymała poziom po obu stronach boiska. Do tego niezbędne są analizy, rozmowy czy właśnie mecze sparingowe, które dokładnie uwypuklają błędy. W przyszłość patrzymy optymistycznie, bo wiemy na czym polega basket, tylko koniecznością jest stworzenie monolitu.
Wasze pozytywne nastawienie pewnie potęguje fakt, że w kadrze są wszyscy teoretycznie najlepsi zawodnicy.
- Reprezentację należy konstruować przede wszystkim z tych, którzy chcą w niej występować i są gotowi do poświęceń. Przecież w tym wypadku chodzi o drużynę narodową. Każdy ma obowiązek zaakceptować w niej swoją rolę. To stanowi pewnego rodzaju klucz.
Zanim przystąpicie do eliminacji czeka was wiele sparingów. Sądzę, że z każdym z nich forma będzie coraz lepsza?
- Owszem. Przegrana w sobotę o niczym nie świadczy. Fakt, zdarzyły się pomyłki, ale są one po to, by je naprawiać. Jak na rywalizację, do której przystąpiliśmy właściwie z marszu całokształtu nie można oceniać negatywnie. Mogliśmy zwyciężyć, ale też wynik nie decydował o czymkolwiek. Wiemy nad czym pracować i ja osobiście wierzę, że nasze dążenia przyniosą efekty.