O krok od zwycięstwa - relacja z pierwszego meczu towarzyskiego Polska - Chiny

W pojedynku towarzyskim z Chinami biało-czerwoni okazali się minimalnie gorsi, przegrywając 72:73. Mimo to w ich poczynaniach można było dostrzec wiele pozytywów.

Polacy sobotnie spotkanie rozpoczęli bardzo odważnie. "Trójki" Dardana Berishy oraz Michała Ignerskiego pozwoliły objąć prowadzenie 6:2 i odnosiło się wrażenie, że niezwykle wysoki zespół z Azji wcale nie jest taki groźny. Oczywiście w walce podkoszowej sprawiał naszym środkowym pewne problemy, lecz ogólnie rzecz biorąc inicjatywa była po stronie biało-czerwonych.

Wyraz temu dał zwłaszcza Marcin Gortat. Łodzianin mimo dość słabego startu rozkręcał się z każdą minutą i niemiłosiernie ogrywał mającego za sobą przeszłość w NBA Yi Jianliana. Po jednej z jego akcji wynik brzmiał 17:6 i trener JR Donewald poprosił o czas w trakcie którego ekspresywnie instruował podopiecznych jak mają ustawiać się w obronie. Jednak te wskazówki nie okazały się pomocne. Gospodarze dzięki trafieniom z półdystansu Ignerskiego kontynuowali rozpoczęte dzieło i utrzymywali bezpieczny dystans nad rywalem.

Chwilowy przestój zanotowali w drugiej kwarcie, kiedy Ales Pipan postanowił dać szansę zmiennikom. Ci, choć odznaczali się ogromną ambicją, popełniali więcej błędów i nie potrafili tak skutecznie zastopować rosłych Azjatów, jak koledzy. We znaki dawał im się zwłaszcza Wang Zhi Zhi. Doświadczony center seryjnie punktował z półdystansu i de facto indywidualnie starał się zniwelować straty. Widząc to, słoweński selekcjoner sięgnął po Gortata, a ten doskonale wiedział w jaki sposób przypilnować mierzącego 215 cm zawodnika.

W końcówce pierwszej połowy pozytywną kartę zapisali Adam Waczyński i Berisha. Aktualny srebrny medalista Tauron Basket Ligi szybko wybiegał po zasłonach, a następnie udanie znajdywał drogę do kosza. Kosowianin z kolei popisał się firmowym zagraniem, czyli celnym rzutem zza linii 6,75 m. Dzięki temu ich ekipa prowadziła 42:33 i mogła spokojnie udać się na odpoczynek.

Dłuższa przerwa pierwotnie nie przyniosła wielkich zmian w przebiegu starcia. Wciąż kapitalną partię rozgrywał Ignerski, którego współpraca z Gortatem dawała przynajmniej zadowalające efekty. Zastrzeżenia można było mieć tylko do obrony. Ta formacja momentami funkcjonowała zbyt statycznie, co bez wątpienia musi zostać poprawione jeszcze w trakcie przygotowań przed eliminacjami.

Niespodziewanie dużo zamętu siał jeden z niższych wśród gości Chin Guo Ai Lun. Widząc luki pomiędzy defensorami biało-czerwonych błyskawicznie przedzierał się pod tablicę i trafiał z najbliższych odległości. Za sprawą jego starań oraz Zanga Zhaoxu wynik zbliżył się do remisu i w katowickim Spodku zagościło małe zdenerwowanie. Parę chwil wcześniej nikt, bowiem nie przypuszczał, że oponent zdoła zagrozić polskiej reprezentacji. W związku z tym decydująca batalia zapowiadała się emocjonująco.

W jej trakcie na czele utrzymywali się przede wszystkim goście, opierając swoje poczynania o Jianliana. Kilka minut przed końcową syreną uczestnicy olimpiady wyglądali, jakby pewnie zmierzali do obranego celu. I choć w międzyczasie kawał ciężkiej pracy wykonali Łukasz Koszarek i bohater początkowych kwart Ignerski, którzy ponownie doprowadzili do wyrównania, to wraz z końcową syreną lepsi o jedno "oczko" byli Chińczycy. Zachowali więcej zimnej krwi i do meczu numer dwa przystąpią w nieco lepszych nastrojach.

Polska - Chiny 72:73 (27:14, 15:19, 14:23, 16:17)
Polska:

Ignerski 21 (5), Koszarek 12 (2), Berisha 10 (2), Gortat 10, Waczyński 7, Kulig 4, Skibniewski 3 (1), Zamojski 3 (1), Wiśniewski 2.

Chiny: Jainlian 22, Yianghua 14 (1), Zhizhi 10, Yue 8, Wei 5, Zhaoxu 5, Jinhui 4, Peng 2, Ai Lun 2, Fangyu 1, Li 0, Shipeng 0.

Źródło artykułu: