Zwycięski finisz, świetne zawody Ignerskiego - relacja z meczu Polska - Włochy
Polska aby triumfować w całym turnieju nie mogła pozwolić sobie na porażkę. Zadanie to wydawało się być o tyle trudne do wykonania, że Italia posiadała status niepokonanej, a poza tym grała bardzo pewnie. Jednak wbrew temu biało-czerwoni już w pierwszych minutach odważnie poczynali sobie w ataku i po chwili prowadzili 6:2.
Przeciwnik szybko odpowiedział trafieniami Luigiego Datome oraz Stefano Mancinellego, lecz mocno zmotywowani gospodarze nie zrazili się. Co ciekawe wśród nich nikt nie przejął roli lidera. Każdy z zawodników wykonywał sporo pracy i wzajemnie sobie pomagał. Dzięki temu zespół wszechstronnie wykorzystywał atuty, a przeciwnik miał spore kłopoty przy defensywie. Trudności sprawiali zwłaszcza Michał Ignerski i Mateusz Ponitka. Ten pierwszy umiejętnie celował z półdystansu, a młody obwodowy popisał się dwoma błyskawicznymi kontrami.
Pewien impas nastąpił dopiero w końcówce kwarty. Wówczas Włosi nieco intensywniej zaczęli naciskach na koszykarzy Pipana, co zgodnie z przypuszczeniami skutkowało większą ilością błędów. Efektem tego wynik brzmiał 17:17 i nawet "trójka" Roberta Skibniewskiego nie wystarczyła, by zachować choć minimalną przewagę.
W kolejnych fragmentach kibice mogli zobaczyć jeszcze bardziej eksperymentalny skład swoich faworytów. Słoweński szkoleniowiec dał szansę nominalnym zmiennikom, których wspierał jedynie Marcin Gortat. Prawdą jest jednak, że nie obniżyło to ogólnego poziomu. Wręcz przeciwnie, pozytywną kartę zapisał Piotr Pamuła, imponując skutecznością. Inteligentnie zachował się też Damian Kulig, kończąc indywidualną akcję przeciwko włoskim podkoszowym. Gdy po powrocie do gry zza linii 6,75 m przymierzył jeszcze Łukasz Koszarek jego team odskoczył na trzy "oczka" i pewnie zdołałby utrzymać ten dystans gdyby nie fakt, że 28-letni rozgrywający zaraz potem parę razy łatwo stracił piłkę. Po tych wydarzeniach podopieczni Simone Pianigianiego wygrywali 35:32 i spędzili przerwę w ciut lepszych humorach.
Chwilowy odpoczynek nie zmienił diametralnie dotychczasowego scenariusza. Obie ekipy szły łeb w łeb, wobec czego uwaga non stop musiała być napięta. W porównaniu z wcześniejszymi odsłonami miejscowi mocniej starali się bronić dostępu do własnego kosza i tutaj rzeczywiście uzyskiwali zamierzone efekty. Gorzej sprawa wyglądała po przeciwnej stronie parkietu, gdzie Polakom brakowało pomysłu oraz polotu. W związku z tym marnowali liczne okazje i równocześnie oddawali inicjatywę oponentowi. Nadzieję na pomyślą przyszłość w serca fanów wlał Michał Ignerski, trafiając w jakże ważnych okolicznościach. Dał on zarazem sygnał do boju, który podchwycił Pamuła. Dzięki temu duetowi biało-czerwoni remisowali po trzeciej kwarcie 50:50 i ewentualna wygrana pozostawała realną kwestią.
Czwarta "ćwiartka" była istnym popisem wspominanego skrzydłowego z Lublina. Prezentował się on tak, jakby chciał odkupić wszystkie winy z poprzednich, mniej udanych starć i zadziwiał nieprawdopodobnym opanowaniem. O tym ile znaczył dla drużyny świadczyło ośmiopunktowe prowadzenie, które miejscowi zyskali cztery minuty przed końcową syreną.
Takiej okazji nikt nie ważył się zmarnować. Gospodarze, choć z pomocą ogromnego szczęścia zwyciężyli 66:62. Do zgarnięcia pełnej puli w całym Sopot Basket Cup troszkę zabrakło, lecz zbytnio narzekać nie ma sensu.
Polska - Włochy 66:62 (17:17, 15:18, 18:15, 16:12)
Polska: Michał Ignerski 21 Marcin Gortat 9, Piotr Pamuła 9, Łukasz Koszarek 7, Robert Skibniewski 7, Łukasz Wiśniewski 6, Adam Waczyński 3, Damian Kulig 2, Mateusz Ponitka 2, Przemysław Zamojski 0, Jakub Wojciechowski 0.
Włochy: Stefano Mancinelli 17, Luigi Datome 8, Marco Cusin 7.
Klasyfikacja Sopot Basket Cup 2012:
1. Włochy
2. Polska
3. Czarnogóra
4. Łotwa