Michał Fałkowski: Co wiedziałeś o Polsce przed podpisaniem kontraktu z Anwilem Włocławek?
Marcus Ginyard: Niewiele, przyznam szczerze. Jak grałem w Niemczech to trochę słyszałem o polskiej lidze, o niektórych zespołach, ale nic, co jakoś utkwiłoby mi w pamięci. A pytasz też o sprawy niezwiązane z koszykówką?
Tak. Jak najbardziej.
- A, no to mogę powiedzieć coś więcej. Podczas pobytu w Niemczech zdecydowanie dowiedziałem się więcej rzeczy na temat II wojny światowej, na temat obozu koncentracyjnego Auschwitz, byłem też w obozie w Dachau. A później grałem jeszcze w Izraelu, a przecież historia tych krajów jest w pewnym sensie powiązana ze sobą.
Teraz będziesz miał okazję pogłębić swoją wiedzę z tego zakresu.
- Tak i według mnie jest to bardzo istotne. Znam ludzi, którzy profesjonalnie grają w koszykówkę i kompletnie nie interesują się niczym, co dzieje się poza parkietem. Nie chcą się uczyć języka, poznawać innych, poznawać kulturę. Znam nawet takich co nie jedzą regionalnych potraw. Ja taki nie jestem. Chętnie wychodzę na miasto, chociażby po to, by poznać okolice, porozmawiać z ludźmi, którzy mnie zaczepiają, bo rozpoznają, że jestem koszykarzem. Powoli uczę się polskich słówek, ale nie każ mi ich wymawiać.
Widziałem zdjęcie grupki dzieciaków, którzy przyszli pod twoje drzwi pewnie prosić o autografy. Byłeś zaskoczony?
- O, tak bardzo. Nawet nie zdążyłem się dobrze rozpakować, a oni się pojawili (śmiech). Teraz codziennie mówią do mnie "cześć", nieważne czy akurat idę na trening czy z niego wracam. Jest bardzo sympatycznie i czuję się we Włocławku komfortowo.
Komfortowo także w drużynie?
- Tak, bardzo. Teraz jesteśmy jeszcze co prawda taką układanką różnych elementów, które trzeba pozbierać w całość, ale jest dobrze. Na pewno będziemy mieli bardzo dobrych obwodowych, skrzydłowych i środkowych (śmiech). Ok, taki żart, ale mówiąc poważnie - myślę, że mamy narzędzia by być zespołem z sukcesem. Czy tak się stanie, zależy od nas samych, bo rywale, jak to rywale, jedni będą mocniejsi, inni słabsi.
Jako skrzydłowy powinieneś zaakcentować zwłaszcza "dobrych skrzydłowych". Jak układa ci się współpraca z Przemysławem Frasunkiewiczem? Kto będzie kogo zmieniał w trakcie meczów?
- Nie mam zielonego pojęcia. Wszystko zależy od tego, jak to wszystko poukłada trener, choć myślę, że może być tak, że dużo będzie zależało od konkretnego przeciwnika.
Ale myślisz o grze w pierwszej piątce?
- Na pewno jestem w stanie grać w pierwszej piątce. Nie wiem czy trener tak zdecyduje, ale ja sam ze sobą czuję się tak, że bez problemu mogę grać jako starter.
Większość koszykarzy mówi - to nie ma dla mnie znaczenia czy będę grał z ławki czy od początku. Ty podchodzisz do tego inaczej, mówiąc głośno, że jesteś w stanie grać w pierwszej piątce...
- Był taki zawodnik na uczelni North Caroline. Nazywał się Marvin Williams, był ode mnie rok starszy, więc nie spędziliśmy ze sobą całych studiów. Wiesz w ilu meczach wyszedł w pierwszej piątce w NCAA? W żadnym. A wiesz co później się z nim stało?
Został wybrany w drafcie, chyba dość wysoko.
- Tak, z drugim numerem. Ludzie oglądają koszykówkę i patrzą nie na te rzeczy, na które trzeba. Nie jest istotne to, o czym rozmawiamy. Najważniejsze jest to jak grasz, gdy już jesteś na parkiecie i co wnosisz dobrego do gry swojego zespołu. Znam koszykarzy-starterów, którzy jednak nie grają więcej niż 10 minut. I rezerwowych grających całe mecze.
Jakbyś określił siebie jako koszykarza? Gdy podpisałeś kontrakt z Anwilem, rozpoczęła się dyskusja na temat czy nadal jesteś defensywie ukierunkowanym koszykarzem, jakim byłeś w NCAA, czy już nie. Zgodzisz się z tym?
- Hm... nie do końca, raczej nie lubię takich określeń.
To masz coś wspólnego z Łukaszem Sewerynem. On podobnie do tego podchodzi.
- Więc ma rację, tak samo jak ja (śmiech). Uczciwie jednak powiem, że nie rozumiem o co chodzi z tym zaszufladkowaniem. Ludzie oglądają mecze i zawsze starają się przypisać danego zawodnika do danej kategorii. Także dziennikarze, wy robicie to samo. Zawsze musicie powiedzieć, że ten jest taki, a tamten taki. A tak nie jest. Każdy koszykarz umie grać i w ataku, i w obronie. Oczywiście, jest w tym lepszy lub gorszy, ale każdy umie rzucać i bronić. Ja jestem graczem zespołu: umiem rzucać, umieć bronić i tyle. Nie szufladkujcie mnie.
Mistrzostwa wygrywa się zatem obroną czy atakiem?
- A nie potrzebujesz czasem jednego i drugiego (śmiech)? Wyobraź sobie sytuację, że grasz z kimś jeden na jednego i opierasz się tylko na obronie. Bronisz go w każdej możliwej akcji, on kompletnie nie jest w stanie sobie poradzić i ma zero punktów. Ale ty też nie rzucasz, bo jesteś skoncentrowany tylko na obronie. I jest 0-0. Ma to sens?
Masz solidne argumenty na każde pytanie, ale od łatki gracza defensywnego nie uciekniesz. Przeanalizujmy inny aspekt tej sytuacji - nie jest to czasem wynikiem tego, że na uczelni grałeś w bardzo silnym zespole, mając obok siebie ludzi, którzy brylowali głównie w ataku, więc ciebie trener oddelegowywał bardziej do gry zespołowej, czarnej roboty?
- Tak, masz trochę racji. Ale ja tego nie czuję, to nie jest mój prawdziwy obraz.
OK, a jak postrzega cię trener Dainius Adomaitis? Czego będzie od ciebie wymagał?
- Przede wszystkim koncentracji. Mówi o tym bardzo dużo i sam działa w taki sposób, że na każdym treningu musisz być non stop skoncentrowany. Trener jest bardzo dynamiczny, szybki w działaniu, gdy wyjaśnia nam jakieś ćwiczenie nie możesz się wyłączyć, bo nie będziesz wiedział, co masz za chwilę robić. Widzę, że ta koncentracja jest dla niego bardzo istotna i on sam zresztą ciągle powtarza, że od tego wszystko się zaczyna. A jak mnie postrzega? Czuję jego zaufanie, wiem że będzie na mnie stawiał, wykorzystując mój atletyzm, siłę i ruchliwość. Bardzo mi się to podoba, bo moja gra zawsze opierała się na tych elementach.
Słyszałem, że w wyborze Anwilu Włocławek pomógł ci Brian Gilmore, ex-zawodnik Polpharmy. To prawda?
- Pomógł to za duże słowo, ale z racji tego, że miał doświadczenie z polskiej ligi, zobrazował mi to, czego mogę spodziewać się po podpisaniu umowy w waszym kraju. Nie był kluczową postacią w całym procesie, ale odegrał rolę, powiedzmy, ważnego głosu doradczego. Mówił o tym, że Anwil ma szacunek w lidze, że jest zorganizowany profesjonalnie, na mecze przychodzi dużo kibiców - rzeczy, które najbardziej mnie interesowały. Nie chciałem opierać się tylko na tym, co radził mi agent, dlatego pomoc Briana okazała się bardzo pożądana.
Negocjowałeś z innymi klubami?
- Tak, rozmawialiśmy z zespołami niemieckim i włoskimi, ale nie znam konkretów, bo Anwil bardzo szybko sprecyzował swoje stanowisko. Zresztą, uczynił to jako pierwszy, a ja bardzo mocno chciałem uniknąć sytuacji z zeszłego roku, gdy niepotrzebnie zwlekałem z decyzją i wylądowałem ostatecznie w drugiej lidze izraelskiej.
To jest kwestia, która nurtuje wszystkich. Zresztą, już o niej rozmawialiśmy kiedyś, to mówiłeś, że czekałeś na lepsze propozycje, ale te nie nadeszły...
- Tak, zabrakło mi doświadczenia i później miałem problem. Czekałem i czekałem na jakieś oferty, a w końcu musiałem przyjąć tę z Nahariyi. Biorąc pod uwagę, że kilka tygodni wcześniej zespół niemiecki, w którym grałem, oferował mi bardzo dobre warunki przedłużenia umowy to... no powiedzmy, że żałowałem (śmiech). Tym bardziej, że wiedziałem, że podczas pobytu w Niemczech rozwinąłem się jako koszykarz i naprawdę byłem pewien, że trafię gdzieś do silnej ligi i silnej drużyny. Niestety, nic się nie pojawiło.
Odetchnąłeś z ulgą, gdy nadeszła propozycja z Włocławka?
- Na pewno, bo poczułem, że nie zmarnowałem jednak roku w Izraelu. Będąc tam bardzo mocno skoncentrowałem się na jednej rzeczy, którą mogłem kontrolować - na maksymalnie dobrej grze w moim wykonaniu. I to zaprocentowało.
Z zawodnikiem rozmawialiśmy przed niedzielnym sparingiem z SIDEnem Toruń.
Dużo można dowiedzieć się o samych koszykarzach.