Na tyle silny, by nie bać się rzucać - wywiad z Tonym Weedenem, nowym graczem Anwilu Włocławek

- Czasami trafiasz, czasami jednak nie. Po nietrafionym rzucie w jednym meczu musisz być jednam na tyle silny, żeby nie bać się go oddać w kolejnym - wywiad z Tony’m Weedenem, nowym graczem Anwilu.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Od kilkunastu dni jesteś graczem Anwilu Włocławek. Jak do tego doszło?

Tony Weeden: Wszystko załatwiał mój agent, ja trzymałem się na uboczu. Najpierw powiedział mi, że Anwil Włocławek się odezwał i czy jestem zainteresowany w ogóle grą w tym klubie. Oczywiście przytaknąłem i dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko, bo kiedy Anwil dowiedział się, że jestem chętny, wystosował konkretną ofertę. Inne kluby tylko rozmawiały z nami.

Jakie inne kluby?

- Przede wszystkim drużyny włoskie, było także kilka ofert z ligi francuskiej, ale beż żadnych szczegółów. Ok, była jeszcze jedna propozycja, gdzie miałem wszystkie detale czarno na białym, ale Anwil był bardziej konkretny i szybszy w działaniu.

Mówisz, że miałeś propozycje z ligi włoskiej. Dlaczego zatem zdecydowałeś się wrócić do Polski kosztem lepszych rozgrywek we Włoszech, gdzie kończyłeś przecież ostatni sezon?

- Polskę znam po prostu najlepiej ze wszystkich krajów, w których grałem w Europie. I nawet nie chodzi o to, że gdzieś tam indziej wszystko byłoby dla mnie nieznane. Ważniejsze jest to, że w Polsce czuję się naprawdę komfortowo.

[b]A miało dla ciebie znaczenie to, że wreszcie będziesz miał okazję sprawdzić się w lepszym zespole w naszej lidze? Anwil aspiracje ma zawsze wysokie.[/b]

- Zdecydowanie można mówić o moich poprzednich klubach, że były słabsze od Anwilu. Wyjątkiem mogła być Polpharma w sezonie, w którym zdobyliśmy brązowy medal, ale nawet wtedy przecież Anwil był wyżej od nas. Tak, myślę że Włocławek to dla mnie spore wyzwanie... to będzie prawdziwe granie na poważnie.

I nie obawiasz się mocnej rywalizacji, sporych oczekiwań i presji ze strony klubu oraz fanów?

- Daj spokój. Nie ma mowy. Spójrz na mnie, czy ja wyglądam na faceta, który bałby się czegokolwiek? Chyba nie.

Rzeczywiście, o tym, że jesteś pewny siebie akurat mówią wszyscy, którzy cię poznali.

- No właśnie. Ponadto przychodzę do klubu, który doskonale wie kogo sprowadził do zespołu. Wiedzą kim jestem, wiedzą jak gram, wiedzą czego się po mnie spodziewać i jeśli tylko trenerzy czy sternicy klubu będą oczekiwać ode mnie tego, w czym jestem dobry, to nie ma powodów do zmartwień. I może to było właśnie też kluczowe przy wyborze klubu - wiedziałem, że we Włocławku nie będę musiał udawać kogoś innego, nie będę musiał grać tak, jak nie lubię i nie umiem. Dlatego to było takie łatwe.

Praktycznie wszędzie gdzie grałeś, grałeś jako starter. Tak samo będzie we Włocławku?

- Trener powiedział mi, że chce bym był liderem zespołu i razem z kilkoma innymi, doświadczonymi zawodnikami brał na siebie ciężar gry. Jestem jednym z najbardziej doświadczonych koszykarzy w drużynie, grałem w wielu miejscach i teraz ma to dać wynik w Anwilu. Oczywiście, że chcę grać w pierwszej piątce i bardzo na to liczę. Ale czy to jest drużyna Tony’ego Weedena? Nie, to drużyna Dainiusa Adomaitisa i wszystko co powie, trzeba uszanować.

Z tego co wiem, odbyłeś tylko trzy treningi z zespołem (rozmawialiśmy w środę - przyp. M.F.), ale chyba nie masz problemu z aklimatyzacją w drużynie. Prawie wszystkich zawodników znasz lub chociaż kojarzysz z Tauron Basket Ligi.

- Oczywiście, znam większość z nich, wielokrotnie graliśmy przeciwko sobie, ale nie mieliśmy okazji grać obok siebie. Teraz poznaję ich więc bliżej i jest fajnie. Widzę, że wszyscy są bardzo zdeterminowani, zmotywowani, wszyscy ciężko trenują, zresztą widzisz też po mnie, że ledwo mogę ruszać nogami (śmiech). Ale na razie jest w porządku. Pracujemy ciężko, by później awansować do samego finału.

Składasz obietnicę? Jest bardzo odważna, bo przecież Anwil nie jest już zespołem ze ścisłej czołówki.

- Po pierwsze, każdy powinien myśleć o grze w finale, bo na tym polega koszykówka, a po drugie - nie zgadzam się, że nie jest zespołem z czołówki. Mamy świetnie uzupełniających się zawodników, a wiem, co mówię, bo przecież znam tę ligę bardzo dobrze. Myślę, że kwestią czasu jest jak stworzymy zespół, a gdy już to się stanie, będziemy radzić sobie nieźle.

Powiedz proszę, jak to jest, że twoje nazwisko kojarzy się większości ludziom, dziennikarzom, kibicom, ze zdobywaniem punktów i pompowaniem statystyk?

- Kto tak mówi?

Rozmawiałem z kilkoma dziennikarzami. Raczej są zgodni.

- To nie są eksperci, to są raczej ludzie ze swoją opinią, która nie za bardzo mnie interesuje. Postaw każdego z nich n na parkiecie, daj mu piłkę, daj przeciwko niemu obrońcę i każ zdobywać punkty, co wtedy będzie? Nie interesują mnie poglądy dziennikarzy, tak zwanych ekspertów. Co innego, gdyby tak powiedział jakiś trener albo zawodnik, ale żaden tak nie powie, bo to nie jest prawda. Zawsze gdzie grałem, zdobywałem bardzo dużo punktów, bo odgrywałem rolę lidera. A lider musi rzucać.

Rzucać za wszelką cenę? Pamiętam mecz z Hali Mistrzów...

- Z Hali Mistrzów? Nie sądzę bym kiedykolwiek rozegrał słaby mecz na tym obiekcie.

Nie powiedziałem słaby. Ale w zeszłym roku przeciwko Polpharmie Anwil wygrał 83:67, choć do połowy czwartej kwarty wynik oscylował wokół remisu. Również dzięki twoim punktom. W końcówce jednak gospodarze wyraźnie odjechali, a ty popełniałeś błędy i nie trafiałeś rzutów. Może zatem czasami jest lepiej oddać piłkę innym graczom?

- Wiem, do czego zmierzasz i tak, ma to sens. Czasami lepiej jest uaktywnić innych zawodników. To jednak zależy przede wszystkim od trenera. Przecież jeśli mówi mi, że mam rzucać, to nie przestanę. Zawsze podejmuję to ryzyko i staram się brać na siebie odpowiedzialność w najważniejszym momencie. Nie jest moją winą, że przegraliśmy tamten mecz. Ja starałem się robić co w mojej mocy, byśmy wygrali. Niestety, nie zawsze wygrywasz.

Z drugiej strony - tobie bardzo często zdarza się przesądzać o końcowym wyniku. Masz jakiś swój licznik meczów wygranych ostatnim rzutem, czy rzutem kluczowym w końcówce?

- Nie, nie zależy mi na tym (śmiech), choć jest to bardzo miłe uczucie. W zeszłym sezonie pamiętam, że zdobyłem dwa punkty na wagę zwycięstwa przeciwko Śląskowi. Ale inne spotkania już się zacierają. Poza tym, pewnie tyle samo meczów przegrałem, co wygrałem. Czasami trafiasz, czasami jednak nie, ale ważne jest co innego - mentalność i pewność siebie. Po nietrafionym rzucie w jednym meczu musisz być na tyle silny, żeby nie bać się go oddać w kolejnym. Jeśli mi dasz 100 okazji do przesądzenia o losach meczu, ani razu nie będę wątpił, że to, co robię, jest dobre dla zespołu.

Masz jakąś receptę na radzenie sobie z przegranymi meczami po dramatycznej końcówce?

- Nie. Po prostu jestem pewien, że następnym razem będzie lepiej. Oczywiście, po każdym takim meczu, zresztą w ogóle po każdym przegranym meczu, jestem wściekły, ale nie jestem wściekły, dajmy na to, na jedno konkretne pudło w końcówce, ale na porażkę ogólnie. Chcę wygrywać, jak każdy.

O tym, że jesteś strzelcem, świadczy twoje konto na twitterze, mam rację?

- Dlaczego?

ToneCapone, czyli kombinacja twojego imienia ze zmienioną ostatnią samogłoską oraz nazwisko Ala Capone, bossa mafii w Stanach Zjednoczonych. W wolnej interpretacji możemy stwierdzić, że, cóż, on mierzył do ludzi, ty mierzysz do kosza...

- (dłuższa chwila śmiechu) Dobry pomysł, ale nie o to mi chodziło. Po prostu nazwisko "Capone" rymuje się z moim imieniem w wersji nieco zmodyfikowanej (wymowa słowa: tołn - przyp. M.F.). Uznałem, że po prostu tak będzie brzmiało ciekawiej.

Kończąc już powoli wywiad, zatrzymajmy się nieco przy twojej osobie patrząc z kilkuletniej perspektywy. Jako zawodnik nie zmieniłeś się za bardzo odkąd przybyłeś do Polski po raz pierwszy, ale jako człowiek - podobno tak...

- Tak, jestem zdecydowanie bardziej dojrzały. Rzeczywiście, w koszykówce mój styl gry nie zmienił się za bardzo, choć na pewno jestem lepszy, bardziej stabilny, niż przed kilkoma laty. Ale głównie zmieniłem swoje podejście do wielu rzeczy, również do koszykówki. Kiedyś zdarzało mi się być nieskoncentrowanym nawet na meczach czy na treningach, nie znosiłem oglądać nagrań z meczami naszych przeciwników, nie robiłem żadnej analizy. Teraz tak nie jest.

A zmiana osobowościowa? Słyszałem, że jednym z warunków podpisania umowy z Anwilem było to, że musisz mieć lokum, w którym mieszkać będzie mogła także twoja żona i dziecko. Stałeś się bardziej rodzinny?

- Żoną będzie dopiero w sierpniu przyszłego roku, na razie jest narzeczoną (śmiech), ale rzeczywiście, masz rację. Mam synka, ma 19 miesięcy, który pochłania mnie bez reszty. Nie chcę być ojcem na odległość, więc nie było innej opcji - rodzina musiała tu być ze mną. Zresztą, oni byli ze mną w Starogardzie Gdańskim i ja po sobie widziałem, że gra mi się łatwiej, przyjemniej, bo nie wracałem do pustego mieszkania. Dlatego do Włocławka również przyjadą za moment, tuż przed sezonem, a w trakcie sezonu na pewno korzystnie wpłyną na moją grę.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×