- Serce w Zagrzebiu - rozmowa z Damirem Miljkoviciem, rzucającym obrońcą PGE Turowa

Damir Miljkovic był numerem jeden na liście graczy, którą sporządził trener Saso Filipovski. Chorwat nie zastanawiał się długo nad nowym klubem, bowiem chciał pracować pod okiem Słoweńca.

Damian Chodkiewicz: Wie Pan, że był numerem jeden na liście zakupów trenera Filipovskiego?

Damir Miljkovic: Tak, wiem. Wiem również to, iż trener Filipovski chciał mnie już wcześniej w swojej drużynie. Słoweniec jeszcze za czasów prowadzenia Olimpii Lublana próbował mnie zatrudnić. W tej chwili muszę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony z tego powodu, iż będę grał dla Saso Filipovskiego.

Jak Pan sądzi, czym przekonał Pan do siebie szkoleniowca?

Nie mam pojęcia. Może to, że jestem po prostu zwykłym, prostym człowiekiem [śmiech]. Nie mam pojęcia, dlaczego trenerowi tak zależało. Zadzwonił do mnie i powiedział: „Hej. Chciałbym, abyś grał dla mnie w tym sezonie”. Szczerze mówiąc, to nie zastanawiałem się zbyt długo. To była chyba najrozsądniejsza decyzja.

Słyszał Pan może o Vjeko Petroviciu i Thomasie Kelatim?

Tak, Vjeko Petrovica nawet znam. Thomas Kelati zdaje się grał w Turowie. Wiem, że obaj to świetni koszykarze, bardzo ciężko pracujący, od których wielu mogłoby się uczyć.

Pytam o to, ponieważ jest Pan graczem, który łączy cechy obu tych graczy – jest Pan znakomitym obrońcą i strzelcem.

Naprawdę? [Śmiech] Fakt, lubię przechwytywać piłki, kryć atakującego tak mocno, by nie mógł ani podać, ani rzucić i sprawia mi to przyjemność. Lubię również czasem rzucić z dystansu. Szczęśliwie udaje mi się trafiać. Co do połączonych we mnie cech obu tych graczy, skomentuje to krótko - lubię być kompletny. Czuję się wtedy bardzo swobodnie mogąc walczyć jako obrońca, przechwytując piłkę, biegnąc przez całe boisko i trafiając za trzy pomagać drużynie wygrać kolejny mecz. To świetne uczucie!

A jak mógłby Pan się scharakteryzować - jest Pan lepszym obrońcą, czy strzelcem?

Ciężko mi ocenić samego siebie. Chyba lubię i jedno i drugie, a że obu tych cech potrzebuję, to nie sprawia mi kłopotu łączenie tych cech. Zresztą, w tych czasach, dobry koszykarz to taki, który potrafi dobrze bronić i atakować. Takie combo się teraz sprawdzają, a ja chcę nad sobą pracować, by stawać się coraz lepszym koszykarzem.

Co jest Pana największym atutem? Rzuty za trzy punkty? Na treningach trafia Pan seriami.

Fakt, mam lekką rękę do rzutu, ale to nie wszystkie moje atuty. Jestem również waleczny i zostawiam serce na parkiecie. Ważne jest dla mnie to, aby drużyna wygrywała. Nieważne jest to, czy ja zdobędę dwadzieścia punktów, czy ktoś inny to zrobi. To się nazywa chemia w drużynie. Nie wyobrażam sobie, by drużyna nie mogła być zgrana ze sobą. Wszyscy ze sobą współpracujemy i wygrany mecz jest efektem naszej ciężkiej pracy, każdego z nas.

W swojej karierze przez 10 lat występował Pan w KK Zagrzeb. Jak wspomina Pan tamte czasy?

To jest mój dom. Ten klub dał mi szansę na życie. Straciłem rodziców i nie miałem nikogo, ani niczego. Klub w Zagrzebiu dał mi możliwość spełniania marzeń - świetne otoczenie, znakomici kibice i przede wszystkim wspomnienia. Nieważne, w jakim klubie będę grał, serce moje i tak pozostanie w Zagrzebiu. Żaden inny klub, choćby było tam nie wiem jak wspaniale, domu mi nie zastąpi.

Następnie występował Pan w Dynamo Sankt Petersburg, Panioniosie Ateny i Spartaku Primorie Władywostok. Dlaczego właśnie tak potoczyła się pańska kariera?

Dlaczego? Propozycję z Dynamo otrzymałem na samym początku. Był to mój najlepszy sezon, jak dotychczas, pod względem emocjonalnym. Po pierwsze, był to mój pierwszy sezon poza Chorwacją, poza Zagrzebiem. Poza tym panowała tam świetna atmosfera i jest to bardzo dobry klub. Graliśmy w Pucharze ULEB, a w lidze zajęliśmy drugą pozycję, więc jest co wspominać. To był zupełnie inny świat - pierwsze duże pieniądze, świetny i profesjonalny klub oraz mecze dla sześciu tysięcy kibiców. To było coś. Jeśli chodzi o pozostałe kluby, to owszem, spędziłem tam jakiś czas, ale nie uważam, iż był to dobrze spożytkowany czas. Treningi były kiepskie, a i człowiek nie mógł się rozwijać.

W 2005 roku próbował Pan swoich sił w Lidze Letniej NBA. Czego zabrakło do kontraktu z Golden State Warriors?

Fakt, ale to był przypadek. Zaproponowano mi, bym spróbował swoich sił na jednym z campów. Pojechałem więc na ten camp, ale się nie dostałem. Może to nawet i dobrze, bo chcę jeszcze grać w Europie. NBA jest sennym marzeniem każdego młodego koszykarza, ale ligi w Europie są również bardzo silne. Teraz coraz więcej graczy z NBA przyjeżdża grać do Europy, więc można ich spotkać [śmiech].

Po sezonie w Turowie ma Pan zamiar raz jeszcze spróbować? Thomas Kelati i David Logan próbowali.

Na pewno spróbuję. Nie wiem tylko, czy po tym sezonie, czy jeszcze później. Jeśli ktoś zadzwoni do mnie, abym spróbował się dostać, pojechać na camp, to wtedy spróbuję. Na pewno nie będę na siłę jechał i starał się dostać gdziekolwiek, byleby się tylko dostać. To jest dobre dla młodych koszykarzy, bynajmniej młodszych ode mnie. Ja trochę zmieniłem swoje myślenie – nieważne, czy grasz dla najlepszego klubu, czy najgorszego, ale ważne jest, jak grasz, kim jesteś i co od siebie dajesz. Ja chcę być takim, który odda siebie na parkiecie, by moja drużyna wygrała.

Rozmawiał Pan już z trenerem Filipovskim o swojej roli w nowym zespole?

Nie, jeszcze nie rozmawiałem. Jest na to czas. W tej chwili każdy walczy o minuty na parkiecie. Mamy dwunastu dobrze przygotowanych zawodników, a to, kto kim będzie, co będzie grał, zależało będzie tylko i wyłącznie od trenera Filipovskiego. Jeśli trener zadecyduje, że mam grać silnego obrońcę, to będę bronił, a jeśli powie mi, bym rzucał punkty, to będę rzucał i trafiał. Na razie walczymy o swoje minuty i trenujemy. Przed nami obóz na Słowenii, a później zacznie się sezon. Zobaczymy jak to będzie.

Udało mi się ustalić, iż po negocjacjach udało się zawrzeć umowę z pańskim agentem. Czy to znaczy, że te rozmowy przeciągały się, bowiem obie strony nie mogły dojść do porozumienia?

To nie tak, że nie mogłem dojść do porozumienia. Ja chciałem od razu grać dla Filipovskiego i gdy tylko dowiedziałem się, że Saso widzi mnie w swojej drużynie, wiedziałem, że chcę dla niego grać. Sprawa wyglądała nieco inaczej w oczach mojego agenta. Miałem kilka ciekawych ofert z innych klubów, lecz trenerzy mi tam nie odpowiadali. Chciałem zrobić krok naprzód, a nie stać w miejscu. Saso Filipovski może mi zagwarantować postęp, może nie tyle on sam, co treningi przy jego boku.

Dlaczego więc Turów?

Trener, a poza tym Puchar Europy to świetne rozgrywki, gdzie można nabrać ogromnego doświadczenia. Z kolei polska liga z roku na rok staje się coraz lepsza i silniejsza, a to dobrze. Słyszałem ponadto wiele dobrego o kibicach mieszkających w Zgorzelcu, dobrym zarządzie i atmosferze tutaj panującej.

Jaki prywatnie jest Damir Miljkovic? Dało się Pana poznać jako spokojną, cichą i skrytą osobę.

Jaki jestem? Jestem prostym człowiekiem [śmiech]. Na pewno jestem nieśmiały. To chyba moja wada, bynajmniej czasami. Jestem również spokojny i przyjacielski – przynajmniej jako człowiek, bowiem na parkiecie jest zupełnie odwrotnie. Na boisku jestem twardy i nikomu nie odpuszczam, a zwłaszcza sobie. Taki mały kontrast.

Komentarze (0)