Maurice Bolden: Takie mecze się zdarzają

Pod koniec trzeciej kwarty Maurice Bolden zdobył sześć punktów z rzędu i Kotwica Kołobrzeg była na prostej drodze do pokonania Anwilu Włocławek. Końcówka meczu zaszokowała jednak wszystkich.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Anwil Włocławek przyjechał do Kołobrzegu w roli murowanego faworyta. Kotwica bowiem to zespół, który miał wielkie problemy ze skompletowaniem składu, a co więcej - w pewnym momencie wydawało się nawet, że drużyna nie zostanie dopuszczona do rozgrywek. Ostatecznie zespół naprędce zbudowano w oparciu o trzech zawodników amerykańskich oraz kilku Polaków: młodych na dorobku lub bardziej doświadczonych, ale niechcianych w innych ekipach.

Gdy zatem przed końcem pierwszej połowy gospodarze objęli 16-punktowe prowadzenie (40:24), fani włocławskiej drużyny przecierali oczy ze zdumienia. Owy stan utrzymywał się jeszcze przed kilkanaście minut, bowiem po trzeciej odsłonie podopieczni Tomasza Mrożka wygrywali 58:47. Wyraźne prowadzenie w tym momencie spotkania Kotwica zawdzięczała Amerykaninowi Maurice'owi  Boldenowi, który zdobył sześć oczek z rzędu.

- To był dla nas bardzo dobry moment. Spokojnie kontrolowaliśmy wydarzenia na parkiecie i nic nie zapowiadało tej tragedii, która nadeszła w czwartej kwarcie - komentuje skrzydłowy kołobrzeskiego zespołu, dodając - Tak naprawdę to jeszcze na początku czwartej kwarty wszystko było w porządku. Nagle jednak coś się zacięło.

Jeszcze w 33. minucie Kotwica prowadziła 63:53, ale potem sprawy w swoje ręce wzięli dwaj rezerwowi Anwilu: Marcus Ginyard (10 punktów) i Łukasz Seweryn (14, w tym cztery trójki). - Przestaliśmy grać swoim rytmem, a rywal zaczął trafiać wszystkie rzuty. Każda ich próba wpadała do kosza, a my byliśmy coraz bardziej podłamani. Ciężko się odbudować w takim momencie - tłumaczy Bolden. Ostatnie siedem minut włocławianie wygrali aż 28:6 i ostatecznie pokonali rywala 81:69.

Nietypowy, bo mierzący 208 cm wzrostu a grający raczej na pozycji niskiego skrzydłowego, koszykarz był trzecim strzelcem zespołu z dorobkiem 11 oczek, ale nie zagrał dobrego meczu - trafił połowę swoich rzutów i popełnił pięć fauli. - Zdecydowanie powinien zaprezentować się z lepszej strony, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę zbiórki i grę w defensywie. Kto wie czy właśnie tego nie zabrakło byśmy spokojnie dotrwali do końca meczu - komentuje Amerykanin.

Na pomeczowej konferencji trener Mrożek nie szczędził słów krytyki, ale również dziękował swoim podopiecznym za walkę. Innego zdania jest Bolden. - Nie ma nam za co dziękować. Mieliśmy mecz podany na tacy i nie potrafiliśmy utrzymać pewnego, wysokiego prowadzenia do końca. W ostatniej kwarcie, w ostatnich kilku minutach, nie włożyliśmy tyle wysiłku żeby uratować ten mecz, ile powinniśmy. Bardzo żałuję, że tak to się potoczyło, bo mogliśmy pięknym akcentem otworzyć ten sezon.

Powrót Anwilu był jednym z najbardziej efektownych w minionych latach w polskiej ekstraklasie. W poprzednim sezonie Energa Czarni pokonała AZS 84:82, choć do przerwy przegrywała 32:51, zaś dwa lata temu Polpharma przegrała z Siarką 88:92 pomimo tego, że po trzeciej kwarcie było 78:62. - Takie mecze po prostu się zdarzają w koszykówce, sam grałem w takich okolicznościach kilkukrotnie. Wygrywaliśmy całe spotkanie, by ostatecznie stracić energię w samej końcówce. Na pocieszenie mogę powiedzieć, że takie przegrane zawsze działają na korzyść, bo drużyna wyciąga wnioski i drugi raz już tak nie przegrywa - kończy swoją wypowiedź Bolden.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×