Środowa potyczka z mistrzem Węgier, Uni Gyor z pewnością nie zadowoliła osób związanych z krakowskim klubem. Koszykarki Białej Gwiazdy przegrały bowiem po dogrywce i z parkietu schodziły niepocieszone. - Myślę, że w tym wszystkim jedynym pozytywnym aspektem była tak naprawdę walka. Dawałyśmy z siebie maksimum w obu formacjach, choć ostatecznie czegoś zabrakło. Nie da się ukryć, iż popełniłyśmy zbyt wiele strat. Ponadto podejmowałyśmy złe, zbyt pochopne decyzje rzutowe. Zresztą w ogóle atak wciąż szwankuje i ciężko nam seryjnie zdobywać punkty. Między innymi dlatego właśnie męczyłyśmy się praktycznie przez cały czas trwania rywalizacji. Defensywa zaś funkcjonowała w miarę poprawnie. Tutaj większość założeń została zrealizowana - analizuje Paulina Pawlak, która akurat nie zawiodła i podrywała koleżanki do boju w trudnych momentach.
Prawdą jest, że już w czwartej kwarcie podopieczne Jose Ignacio Hernandeza znalazły się w bardzo złym położeniu, lecz wtedy wybrnęły jeszcze z opresji. Przyjezdne kropkę nad i postawiły dopiero w dogrywce. - Rozstrzygnięcie nastąpiło praktycznie po rzucie Bujdoso. Z dwóch "oczek" straty zrobiło się pięć. W ogóle w dodatkowej partii grałyśmy momentami wręcz szaleńczo, co nie znalazło korzystnego odzwierciedlenia przy końcowym rozrachunku. Szkoda, bo wśród przeciwniczek za przekroczony limit fauli zeszła z boiska Amerykanka Chegog i mogłyśmy bardziej wykorzystać w polu trzech sekund Dorę Horti.
28-letnia rozgrywająca zaznacza jednocześnie, że nie ma mowy o długim rozpamiętywaniu niepowodzenia. - Nie należy się załamywać. Nie poległyśmy bez starań. Za dwa dni czeka nas kolejny mecz, tym razem w Ford Germaz Ekstraklasie z Energą Toruń i już trzeba się mobilizować - mówi i po chwili dodaje. - W Eurolidze też musimy wreszcie zacząć wygrywać. W przyszłym tygodniu jedziemy do Brna i nie mamy prawa dopuścić do porażki. Będziemy bić się o swoje. Nie jesteśmy ekipą łatwo składającą broń. Odbyłyśmy dopiero dwa spotkania w tych rozgrywkach, mnóstwo wciąż przed nami. Oczywiście drużyny nie tłumaczą problemy kadrowe z jakimi się borykamy. Aktualnie zadanie numer jeden polega na wyciągnięciu wniosków.
Obserwując poczynania wiślaczek nietrudno zauważyć, że przy konstruowaniu akcji często nie są one w stanie zaskoczyć oponenta, wobec czego nie wypracowują sobie czystych pozycji. A to bez wątpienia poprawiłoby statystykę zdobywanych punktów. - W pewnym stopniu brakuje atutów w ofensywie. Mówiąc o ostatniej batalii, początkowo robiłyśmy wszystko, żeby jak najszybciej odskoczyć na większy dystans i to dawało efekty. Niemożliwym jest jednak forsowanie takiego tempa non stop. Węgierki dla porównania postawiły twarde warunki pod własnym koszem, odcinały od podań. Niemniej to są puchary i one niosą za sobą właśnie takie realia. Pozostaje więc ulepszyć pewne elementy, jeszcze bardziej współpracować i co za tym idzie mądrzej działać. W środowy wieczór sporo prób było nieprzemyślanych - kończy Polka.