Tony Weeden: Najlepszy rzut w karierze!
Po meczu 7. kolejki Tauron Basket Ligi, w którym Anwil Włocławek podejmował u siebie Jezioro Tarnobrzeg, wygrywając ostatecznie 81:74, kibice nie mogli być zadowoleni. Zespół wymęczył zwycięstwo dopiero w końcowych minutach spotkania, a stało się tak również dlatego, że z zerowym dorobkiem tamte zawody kończył Tony Weeden, teoretycznie podstawowy snajper zespołu.
To był najgorszy mecz z wykonaniu Amerykanina, który nigdy wcześniej podczas swojego pobytu w Polsce nie zanotował spotkania z samymi niecelnymi próbami. Na konferencji prasowej trener Milija Bogicević wziął jednak swojego podopiecznego w obronę i twardo zaznaczył, że Weeden ma u niego kredyt zaufania. Prawdopodobnie nie spodziewał się jednak, że 29-latek odblokuje się tak szybko.
- Ostatnie mecze to ciągła huśtawka nastrojów. Raz grałem dobrze, innymi razem słabiej, ciągle coś się zmieniało w mojej grze, co wynika z tego, że ogółem jako zespół zmieniamy system gry. Mimo wszystko jednak wygrywamy i to jest najważniejsze - mówi Amerykanin, nie chcąc jednak stwierdzić, że to on, wespół z Krzysztofem Szubargą, był najważniejszym graczem Anwilu w niedzielnym starciu z mistrzem Polski, Asseco Prokomem Gdynia. - Wygraliśmy jako zespół, bo jako zespół odbudowaliśmy się mentalnie - twierdzi Weeden.
Amerykanin w ciągu 33 minut zdobył 24 punkty (8/16), miał sześć fauli wymuszonych i trzy zbiórki, zaś polski playmaker zbudował double-double w postaci 10 punktów i asysty. - Od początku czułem rytm tego meczu. Jak tylko trafiłem pierwszą trójkę to wiedziałem, że to może być mój dzień. Piłka miały dobry tor lotu - śmieje się koszykarz.
Wydaje się jednak, że przede wszystkim Weedenowi skrzydeł dodała akcja z 12. minuty spotkania, w której 29-latek najpierw zebrał piłkę po niecelnym rzucie gospodarzy, a następnie, stojąc mniej więcej na linii rzutów wolnych własnej połowy, wypatrzył w kontrze Rubena Boykina i podał do niego wysokim lobem przez całe boisko. Traf chciał, że piłka zamiast w ręce rodaka… wpadła do kosza i sędziom nie pozostawało nic innego jak tylko zaliczyć trzy punkty.
- To prawdopodobnie mój najlepszy rzut w karierze! Najśmieszniejsze jest to, że przecież ja w ogóle nie chciałem rzucać do kosza, tylko podać Rubenowi, który wychodził na czystą pozycję. Co mogę powiedzieć - szczęście też jest potrzebne i w Polsce mówicie przecież, że sprzyja ono lepszym - tłumaczy zawodnik.
Warto zaznaczyć, że Amerykanin, poza grą w ataku, bardzo dobrze radził sobie również w defensywie, pokazując walory już nieco zapomniane w Tauron Basket Lidze. Bardzo często krył Łukasza Koszarka i Polak zakończył mecz z dorobkiem 10 punktów na bardzo słabej skuteczności - tylko 2/5 za dwa i 2/7 za trzy.
- Liczy się przede wszystkim wysiłek całego zespół, ale przyznam szczerze - zostawiłem sporo zdrowia na parkiecie w Gdyni. Jestem bardzo zmęczony po tym spotkaniu, ale również bardzo szczęśliwy. Wreszcie wyrównaliśmy nasz bilans i z optymizmem patrzymy w przyszłość - dodaje Weeden.