Marcus Ginyard: Takie same rzuty wolne, jak każde inne

Wbrew statystykom, w meczu Anwilu Włocławek z Asseco Prokomem Gdynia Marcus Ginyard był jednym z najważniejszych postaci zespołu. Między innymi trafił dwa rzuty wolne w końcówce starcia.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Na zegarze pozostawało 20 sekund, gdy Jerel Blassingame zdecydował się na trzypunktowy rzut przy prowadzeniu Anwilu Włocławek 72:69. Piłka odbiła się od obręczy i najwyżej wyskoczył do niej Marcus Ginyard, choć miał wokół siebie Piotra Szczotkę i zdecydowanie wyższego Adama Hrycaniuka. Po chwili faulowany Amerykanin upadł na parkiet a sędziowie odgwizdali faul.

Było jasne, że jeśli 25-letni swingman trafi dwukrotnie, zwycięstwo Anwilu będzie na wyciągnięcie ręki. - Nie czułem żadnej presji. Po to ćwiczymy rzuty wolno na treningach, by w takich sytuacjach trafiać. Wiadomo, na treningach nie ma presji, że to od ciebie zależy czy twoja drużyna wygra mecz czy przegra, ale mimo to trzeba sobie powiedzieć, że te dwa rzuty to nic takiego. Po prostu takie same rzuty, które oddawałeś już setki razy na treningach - mówi Amerykanin, który wówczas, po dwóch celnych wolnych, mógł z czystym sumieniem wrócić do obrony.

Co prawda Alex Acker trafił jeszcze za trzy punkty o tablicę, ale w kolejnej akcji stracił piłkę w dryblingu i włocławianie mogli unieść ręce w geście zwycięstwa. - To był wyjątkowo trudny mecz, najtrudniejszy w sezonie i bardzo podobny do meczu ze Stelmetem. Z tym, że wtedy to my goniliśmy wynik, a w niedzielę to Asseco było ciąglę za nami - opowiada Ginyard.

Rzeczywiście, goście prowadzili w hali Gdynia z małymi wyjątkami praktycznie od pierwszych akcji meczu. W 12. minucie ich prowadzenie urosło do stanu 30:22, zaś w połowie trzeciej kwarty było nawet 56:45, gdy swoją czwartą trójkę trafił Tony Weeden.

- Byliśmy bardzo mocno skoncentrowani, bo wiedzieliśmy, że każdy błąd może kosztować nas dwa punkty. Staraliśmy się grać mądrze z piłką, walczyć na tablicach i wykorzystywać nasze najlepsze atuty, czyli m.in. świetną dyspozycję Tony’ego tego dnia. Myślę, że to było świetne spotkanie w naszym wykonaniu - dodaje Amerykanin.

Pomimo optycznej przewagi gości, wystarczyła tylko chwila nieuwagi i zejście z parkietu Krzysztofa Szubargi w końcówce trzeciej kwarty, by przed ostatnią odsłoną Asseco Prokom miał tylko pięć punktów do odrobienia (54:59). Gdy zaś Łukasz Koszarek trafił trójkę w połowie czwartej kwarty, mistrz Polski objął prowadzenie 67:65.

- Niepotrzebnie straciliśmy wówczas koncentrację i przestaliśmy dbać o piłkę. Popełniliśmy kilka niepotrzebnych strat i okazało się, że Asseco, jak przystało na euroligowy zespół, momentalnie wykorzystało nasze zawahanie. Na szczęście szybko wzięliśmy się w garść i końcówka, głównie dzięki dobrej obronie, należała do nas - tłumaczy amerykański zawodnik, który również miał swój wkład w decydującym momencie, a ogółem zakończył spotkanie z dorobkiem czterech punktów i dziewięciu zbiórek.

- Gdybyś zapytał mnie jeszcze trzy tygodnie temu, gdy po starciu z Czarnymi mieliśmy bilans 1-4, że za chwilę go wyrównamy, wtedy nie uwierzyłbym. Na tamten moment w ogóle ciężko mi było wyobrazić sobie naszą przyszłość. Teraz jest zdecydowanie inaczej - kończy swoją wypowiedź Ginyard.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×