Karol Wasiek: Przed sobotnim spotkaniem wielu oczekiwało wyrównanego spotkania, które rozstrzygnie się w końcówce. Tymczasem okazało się, że ten scenariusz w ogóle się nie sprawdził. Spodziewaliście się, że ta wygrana może przyjść aż tak łatwo?
Marcin Stefański: To z boku może tak wyglądało, że ta wygrana przyszła nam w bardzo łatwy sposób, ale uwierz mi, że na boisku tak lekko nie było. Koszalin to naprawdę dobra drużyna, ma wielu ciekawych zawodników. Aczkolwiek nie spodziewałem się aż tak wysokiego zwycięstwa.
A nie wydaje ci się, że Koszalin ma za dużo indywidualistów w składzie, a oni nie potrafią stworzyć drużyny?
- Niekoniecznie. Nie możemy jednak oceniać Koszalina przez pryzmat meczu z Treflem Sopot, bo w pierwszej części sezonu wygrali z nami. To nie jest zły zespół, ma całkiem niezły bilans, bije się o pierwszą szóstkę. Akurat w tym spotkaniu zagrali słabo.
Z kolei Trefl Sopot zagrał jedno z lepszych spotkań w ostatnim czasie, szczególnie w defensywie prezentowaliście się naprawdę bardzo dobrze.
- Tak, zagraliśmy bardzo dobre zawody, patrząc przez pryzmat tych ostatnich spotkań, które prowadził trener Mariusz Niedbalski. Można powiedzieć, że zagraliśmy najlepszą obronę za czasów kadencji nowego szkoleniowca.
Agresywna obrona na całym parkiecie ma być znakiem rozpoznawczym Trefla Sopot?
- Myślę, że ta agresywna obrona na całym parkiecie jest jednym z elementów rozpoznawczych naszego zespołu. Mógłbym także zaliczyć do tego grę z kontrataku. Chcemy być także bardzo konsekwentni w grze 5 vs. 5. Wszystko chcielibyśmy robić dobrze, ale myślę, że małymi kroczkami będziemy szli do przodu.
Kompletnie zatrzymaliście ich lidera Roberta Skibniewskiego, który nie zdobył ani jednego punktu, co nie zdarza się często. To zasługa Franka Turnera, czy jednak całego zespołu?
- Na pewno Franka Turnera, jak również wysokich zawodników, którzy pomagali na pick and rollach. Graliśmy bardzo agresywnie i Koszalin nie poradził sobie z tym.
Nie uważasz, że mecz z Koszalinem był dla was idealnym sprawdzianem na to, że bez Przemysława Zamojskiego też możecie odnosić sukcesy na parkietach Tauron Basket Ligi?
- Myślę, że pierwszym takim sprawdzianem był mecz ze Startem Gdynia, który kolejkę wcześniej pokonał Asseco Prokom. Wówczas zagraliśmy naprawdę bardzo dobre. Nie da się ukryć, że wszyscy obawiali się tego spotkania, bo w kuluarach dużo mówiło się o Zamojskim, którego już nie ma. Myślę, że w tych meczach ze Startem i Koszalinem poradziliśmy sobie bez Przemka, ale zachowaliśmy się także jak prawdziwi profesjonaliści, bo czasami ciężko jest o koncentrację w okresie świątecznym.
Już w spokojniejszych głowach przygotowujecie się do kolejnych spotkań? Wyłączyliście już kompletnie od tych informacji, które cały czas krążyły w mediach?
- Te informacje na pewno w niczym nie pomagają. Myślę, że to już jest trochę za nami i teraz się nad tym nie zastanawiamy.
Na ciebie personalnie te informacje w jakiś sposób wpływały, czy nie? Zastanawiałeś się nad tym, co może być np. z Treflem Sopot w przyszłości?
- O sam Trefl Sopot się nie martwiłem, bo uważam, że to jest dobry klub. Takie informacje nie pomagają na pewno złapać 100 proc. koncentrację, ale nie martwiłem się o zespół, że go nie będzie. Nie ma takiej opcji.
Wróćmy na chwilę do sobotniego spotkania. Chyba nie jesteś zbytnio zadowolony z tego, że na parkiecie występowałeś tylko przez 12 minut?
- (śmiech) Nie tylko ja, ale i każdy gracz chciałby spędzać na parkiecie po 30 minut i to jest optymalne dla każdego zawodnika, ale to nie ode mnie zależy. Po prostu ja staram się wykonywać swoją robotę jak najlepiej. Na pewno gdybym miał nieco więcej minut to byłbym bardziej zadowolony, ale liczę się dobro zespołu.