W ciągu ostatnich kilkunastu tygodni w drużynie Rosy doszło do wielu zmian, by nie powiedzieć - do małej rewolucji. Szeregi beniaminka opuścił Nikola Vasojević, który przeniósł się do Anwilu Włocławek. Rozwiązany został kontrakt z Mariuszem Karolem. Na jego miejsce przyszedł Wojciech Kamiński. Ponadto radomską ekipę zasiliło trzech Amerykanów - Kim Adams, Ronald Dorsey i Dominique Wise. Nie należy zapominać, że dużo wcześniej barwy klubowe zmienił Marcel Wilczek, a biało-niebieskiego stroju najprawdopodobniej nie założy już Marcin Kosiński.
Szkoleniowiec ma obecnie ciężki orzech do zgryzienia. W składzie Rosy znajduje się sześciu obcokrajowców - poza wspomnianymi zawodnikami ze Stanów Zjednoczonych - coraz lepiej prezentujący się Slaven Cupković i Slavisa Bogavac, a także J. J. Montgomery.
W tej sytuacji, co zrozumiałe, Kamiński nie może w każdym meczu w pełnym wymiarze korzystać z usług wszystkich podopiecznych pochodzących spoza granic Polski. - Przepisy są nieubłagane. Na boisku muszą przebywać dwaj Polacy, a mamy sześciu obcokrajowców - podkreśla. - Decyduje dyspozycja prezentowana na treningach i podczas meczu - nie ukrywa.
Opiekun Rosy wraca jeszcze myślami do ostatniego, wygranego spotkania ze Startem Gdynia: - Jeżeli Ron gra zawody i ma plus 26, a J.J. ma minus 9, to chyba dobre decyzje zostały podjęte. Ciężko pokazać wszystko, na co cię stać, jeżeli grasz trzy wstawki po 5 minut - zaznacza, tłumacząc słabą dyspozycję Montgomery'ego w ubiegłą sobotę: - On jest zawodnikiem, którzy źle się czuje w grze na strefę. Tak samo było teraz. Być może w następnym meczu będzie podejmował lepsze decyzje.
Tak duża liczba zagranicznych graczy powoduje jednak to, iż trener nie musi się bardzo martwić słabszą dyspozycją któregoś z nich. - Mamy Nica, którego sprowadziliśmy po to, aby był klasyczną "jedynką". Zaprezentował się bardzo dobrze. Do tego Kim, który zabrał dużo minut, plus Ron - szkoleniowiec komplementuje Amerykanów. - Nie stworzę, nie dodam tych minut, Jest ich 200 i jeżeli ma się w składzie sześciu obcokrajowców, to wybiera się tych, którzy najlepiej grają - mówi "Kamyk".
Trener radomian wydaje się być spokojnym człowiekiem, nie dającym się ponieść emocjom. Jeżeli drużynie "nie idzie", nie prosi od razu o przerwę. - Nie jestem tak impulsywny, żeby po każdym niepowodzeniu brać czas. Będę brał czasy wtedy, kiedy będę czuł, że jestem w stanie pomóc zespołowi - mówi. - Na pewno po meczu z Asseco miałem do siebie pretensje o to, że po rzucie Koszarka nie wziąłem czasu i nie zrobiłem zmiany, ale nie ma ludzi, którzy nie popełniają błędów - kończy.