Generalnie oba pierwsze spotkania nie zgotowały jakichś ogromnych emocji. Akademiczki przyjechały pod Wawel już bez Sybil Dosty, wobec czego miały o wiele mniejsze pole rażenia i ciężko było im przeciwstawić się bardziej utytułowanemu oponentowi. Niemniej jednak drugie starcie przybrało dość nieoczekiwany przebieg, gdyż po 20 minutach gry prowadziły przyjezdne. - To trudna dla mnie sytuacja, ponieważ gdzieś tam siłą rzeczy towarzyszą dodatkowe emocje. Gorzowiankom gratuluję, bo pokazały się z naprawdę dobrej strony - komentuje Justyna Żurowska, dawna zawodniczka AZS-u
Jej aktualny zespół bez wątpienia mógł postarać się o pokaźniejszy triumf (jak choćby w poniedziałek), szczególnie iż dysponuje znacznie większym potencjałem kadrowym. Tymczasem przewagę gwarantującą finalne powodzenie wypracował sobie dopiero po zmianie stron. Właśnie wtedy wiślaczki zanotowały kilka ważnych trafień zza łuku. - Wreszcie ta sztuka się udała. Ostatnio trochę ten element szwankował. Obwód zaczyna się otwierać, ciężar w większym stopniu przekładamy na zewnątrz - analizuje polska skrzydłowa.
Podkoszowe natomiast przynajmniej przeciwko podopiecznym Dariusza Maciejewskiego nie musiały się strasznie wysilać. Szósty zespół sezonu zasadniczego FGE nie posiada bowiem klasycznego, doświadczonego centra, więc momentalnie dało się zauważyć ogromną dysproporcję. Tam, przynajmniej w tym lepszym meczu, królowała Tina Charles. - Jej sama obecność pod tablicami wiele wnosi i nic nie trzeba tu dopowiadać.
Co warte podkreślenia, również Żurowska zapisała pozytywną kartę, imponując ambicją. Ten fakt bez wątpienia cieszy sztab szkoleniowy, ponieważ wobec zbliżających się końcówki rozgrywek ligowych oraz pucharowych efektywne wsparcie każdej koszykarki jest generalnie sprawą niezbędną. - Poniekąd łatwiej mi dzięki liczbie minut jaką spędzam na parkiecie. Staram się jakoś odnajdywać - ończy.