Spotkanie od początku było dość nerwowe. Obie strony ewidentnie bardzo chciały uzyskać jakąś zaliczkę, lecz jednocześnie ciężko im przychodziło przedarcie się przez mocną defensywę oponenta. Dlatego też obserwowano sporo niecelnych rzutów oraz niekiedy bezpardonową fizyczną walkę. W takich realiach pierwotnie nieco lepiej odnalazły się przyjezdne. Agnieszka Szott-Hejmej i Kristen Morris sprawiły, że w połowie kwarty wynik brzmiał 2:5, co jednak raczej nie mogło dawać poczucia jakiegokolwiek komfortu.
Wśród wiślaczek dobrze funkcjonowała tylna formacja, gdzie rzeczywiście wymuszały na rywalkach liczne błędy, a także za sprawą Erin Phillips wyłączały liderkę bydgoszczanek, Julie McBride. Tyle tylko, że po przeciwnej stronie boiska zbyt często próbowały indywidualnie wykańczać akcje, co długo nie przynosiło pożądanego efektu. Dopiero z czasem coś drgnęło. W tempo piłki otrzymała Tina Charles i jej team przejął inicjatywę.
W drugiej kwarcie krakowianki pierwotnie nie poszły za ciosem. Trochę nonszalancko pozostawiły pustą przestrzeń przy własnym koszu, co Elżbieta Mowlik do spółki z Eweliną Galą wykorzystały bezlitośnie. Niemniej ku uciesze sztabu szkoleniowego małopolskiej ekipy wydarzenia te tylko zmobilizowały zawodniczki w białych strojach, które nie pozwoliły aby Artego dyktowało im przy Reymonta warunki. Parę "oczek" dołożyła Dora Horti, obecność zaznaczyła Cristina Ouvina i Wisła wygrywała 21:12. Biorąc pod uwagę niski wynik dystans wydawał się dość spory szczególnie, że nic nie zwiastowało odmiany dotychczasowej tendencji.
To przekonanie okazało się mylne. Jeszcze zanim nastała piętnastominutowa przerwa Szott wzięła ciężar odpowiedzialności i po dwóch kwartach rewelacja obecnego sezonu FGE przegrywała tylko trzema trzema punktami.
Na kolejną odsłonę cały kolektyw wyszedł więc pełen nadziei iż uda się jeszcze ugrać coś więcej. Trzeba przy tym zaznaczyć, że wiernie dotrzymywał kroku bardziej utytułowanemu oponentowi i w owym etapie węższa kadra wcale nie dawała się aż tak we znaki. Co istotne, sama grała stała się efektowniejsza. Aktorki widowiska przestały forować żelazną obronę, wobec czego podziwiano częstszą wymianę ciosów.
Team z Kujaw opierał poczynania szczególnie o wspominaną Szott, której wtórowała McBride. Gdy ta druga przymierzyła za trzy Biała Gwiazda prowadziła zaledwie 33:32 i ogólnie rzecz biorąc dostała sygnał, że o triumf prawdopodobnie będzie trzeba bić się dosłownie do ostatnich minut.
Mimo to, zanim nastała decydująca batalia, podopieczne Artura Golańskiego postanowiły przyspieszyć, czym chyba nieco zaskoczyły przeciwnika. Fantastycznie w rywalizacji odnalazła się nominalna rezerwowa Horti. Węgierka wykazywała ponadprzeciętną aktywność, świetnie współpracując z partnerkami. Tradycyjnie kawał pożytecznej roboty wykonywała również Charles. Popisy tego duetu pozwoliły znów odskoczyć i fani aktualnego mistrza Polski mogli optymistycznie wypatrywać finiszu.
W ostatniej "ćwiartce" gospodynie zgodnie przypuszczeniami nie zmarnowały okazji i kontrolując sytuację osiągnęły zamierzony cel. Dowodzone przez Tomasza Herkta koszykarki momentami nie miały pomysłu albo po prostu siły, by skonstruować jakąś ciekawą zagrywkę. Dorobek zwiększały zdecydowanie zbyt rzadko, odstając w znacznej części elementów koszykarskiego rzemiosła. Jednocześnie musiały zapomnieć o pełnej puli i pozostaje im marzenia odłożyć na niedzielę.
Wisła Can Pack Kraków - Artego Bydgoszcz 65:51 (10:7, 13:13, 24:18, 18:13)
Wisła: Charles 22, Horti 12, De Mondt 9, Ouvina 8, Phillips 8, Krężel 4, Żurowska 2, Pawlak 0, Czarnecka 0, Mieloszyńska-Zwolak 0.
Artego: Szott-Hejmej 17, McBride 11, Gala 6, Tomiałowicz 6, Mowlik 5, Jeziorna 4, Morris 2, Kuras 0, Szybała 0.
Stan rywalizacji: 2:1 dla Wisły