Marcus Ginyard: Asseco Prokom nabrało pewności siebie

Marcus Ginyard jako jedyny zawodnik Anwilu Włocławek wszedł w poniedziałkowy mecz z energią godną play-off. Amerykanin zdobył 18 punktów, ale nie pomógł zespołowi wyrwać drugiego zwycięstwa.

- Myślę, że niedobrze się stało, że pozwoliliśmy im bardzo szybko złapać rytm. Przede wszystkim rytm w głowach, choć w kwestii czysto sportowej również. Mam na myśli zbiórki w ataku, które zdominowali, choć więcej krzywdy wyrządziło nam to, że oni nabrali pewności siebie - w ten sposób Marcus Ginyard rozpoczął rozmowę po porażce z Asseco Prokomem Gdynia w meczu ćwierćfinałowym numer dwa, 61:63.

Amerykanin jako ostatni wyszedł z szatni zespołu i widać było, że poniedziałkowy mecz kosztował go wiele sił. Zazwyczaj uśmiechnięty, tym razem poważny, chłodno dobierał słowa i wyjaśniał przyczyny wyrównania stanu rywalizacji przez rywali. - W pierwszym meczu zagraliśmy zdecydowanie inaczej. Wtedy, gdy przegrywaliśmy różnicą 14 punktów, wierzyłem, że możemy odmienić losy meczu i tak też się stało. Dzisiaj graliśmy na zdecydowanie innej energii - dodał Ginyard.

Skrzydłowy Anwilu był jednym z trzech zawodników, którzy, będąc na parkiecie, sprawiali, że gra włocławian była korzystniejsza. Tak przynajmniej wynika ze statystycznej rubryki +/-, w której, przy nazwisku Ginyarda, widnieje cyfra dziewięć. Ogółem 26-latek zdobył w tym spotkaniu 18 punktów (6/11) i miał cztery zbiórki. Jego celne trójki kilkukrotnie przybliżały włocławian do mistrza Polski, choć nie zmieniały oblicza spotkania.

- Dla nas najistotniejsze teraz jest to, by się nie denerwować. Najgorsze, co moglibyśmy teraz zrobić, to uwierzyć, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. A przecież tak nie jest. W serii jest remis 1-1 i nadal potrzebujemy dwóch zwycięstw, by awansować dalej - powiedział Amerykanin.

Na początku czwartej kwarty Anwil przegrywał już 46:56, choć dzięki trójkom: Ginyarda oraz Rubena Boykina, a także indywidualnej akcji Krzysztofa Szubargi w 37. minucie na tablicy wyników pojawił się rezultat tylko 54:58 dla gospodarzy. W końcówce jednak goście pogubili się nieco, m.in. z popełnianiem przewinień. Robili to na tyle nieskutecznie, że cenne sekundy mijały, a gdynianie kilkukrotnie podawali sobie piłkę, zanim ostatecznie któryś z nich został sfaulowany.

- Nie zrzucałbym tego na karb naszego braku doświadczenia. To nie ma znaczenia, że oni są wielokrotnymi mistrzami, grali w Eurolidze, a my nie. My również mamy doświadczonych koszykarzy. Myślę, że te błędy wynikały z braku energii, może trochę koncentracji, ale mecz ogółem przegraliśmy wcześniej, niż w samej końcówce - spuentował Ginyard.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Źródło artykułu: