To było jak burza, z której musieliśmy się wydostać - wywiad z Sekiem Henrym, obrońcą AZS Koszalin

- Druga połowa była jak szalona burza, z której próbowaliśmy się wydostać i wydostaliśmy się z niej w ostatniej chwili - mówi Sek Henry, autor 29 punktów dla AZS w pierwszym meczu o brąz z Anwilem.

Michał Fałkowski: Czy to był twój najlepszy mecz w karierze?

Sek Henry: Nie, zdecydowanie nie w karierze. Już teraz nie pamiętam, ale kilkukrotnie udało zagrać mi się jeszcze lepiej. Na pewno jednak to był mój najlepszy mecz odkąd jestem w Polsce.

Smakuje to tym lepiej, że stało się w bardzo ważnym meczu...

- Tak, ale nie możemy powiedzieć, że trzecie miejsce jest już nasze. Niemniej jednak jestem dumny z siebie i z moich kolegów, że wyszliśmy z tak wielkich tarapatów.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Właśnie, po pierwszej połowie przegrywaliście różnicą 16 punktów, 30:46, później Anwil prowadził nawet 56:38, a mimo to byliście w stanie odrobić tak wielką stratę w niespełna 20 minut. Skąd się wzięły u nas pokłady tak wielkiej determinacji?

- To banalne co powiem, ale po prostu walczyliśmy do samego końca. W przerwie spotkania nasz trener powiedział nam, że wbrew pozorom mecz się jeszcze nie skończył, a my możemy go łatwo wygrać, bo po tak dobrej pierwszej połowie Anwil z pewnością myśli, że już jest po wszystkim. Chodziło o to, żeby zaatakować od samego początku trzeciej kwarty.

Właściwy rytm złapaliście jednak dopiero pod koniec trzeciej odsłony...

- Na początku trzeciej kwarty bardzo chcieliśmy odrobić wszystkie straty jak najszybciej, tak samo było np. w drugiej kwarcie. Dopiero po kilku minutach zrozumieliśmy, że nie musimy się aż tak bardzo spieszyć, ale będzie lepiej, jeśli będziemy grać konsekwentnie. I rzeczywiście, pod koniec trzeciej kwarty złapaliśmy już swój rytm i poczuliśmy luz. Wiedzieliśmy, że mamy jeszcze dość czasu, a przewaga Anwilu topniała coraz bardziej.

Kiedy zdałeś sobie sprawę, że ten mecz jest już wasz, że Anwil się nie podniesie?

- Tak naprawdę właśnie chyba w trzeciej kwarcie. Zdobyliśmy jakoś siedem, może osiem punktów z rzędu i nagle pomyślałem sobie: hej, oni przestali bronić, oni już myślą, że ten mecz wygrali, musimy to wykorzystać! Pamiętam, że ich trener wziął wtedy czas (od stanu 38:56 AZS doprowadził wówczas do 46:58 - przyp. M.F.) i ja poczułem, że szala zaczyna przechylać się mocno w naszą stronę. Coś się zacięło w ich grze, tak to odbierałem.

Jeszcze na pięć minut przed końcem Anwil prowadził 73:61, lecz ostatnie minuty rozegraliście, a właściwie ty sam rozegrałeś, koncertowo. W pięć minut zdobyłeś 13 punktów, 13 punktów z 17 ostatnich, jaki rzucił twój zespół...

- Wtedy nie było mowy już o tym, że ten mecz możemy przegrać. Anwil prowadził, ale grał resztkami sił i koncentracji. My z kolei dominowaliśmy coraz bardziej z akcji na akcję. Cała druga połowa była jak szalona burza, z której próbowaliśmy się wydostać i ostatecznie wydostaliśmy się z niej w ostatniej chwili. Pamiętam, że trafiłem bardzo trudny rzut z dystansu i byłem jeszcze faulowany. Spudłowałem wolnego, ale po chwili zagrałem akcję dwa plus jeden, dodałem jeszcze kilka punktów z linii. Cóż, czuję się szczęśliwy, że tak zagrałem, ale jednocześnie chcę powiedzieć, że to zwycięstwo to praca całego zespołu. Nie wygralibyśmy gdyby np. Darrell Harris nie wykonał tytanicznej pracy w defensywie. Nie wygraliśmy, gdyby Rob Jones nie dał dziewięciu punktów z ławki w trudnym momencie. Jestem dumny z moich kolegów.

Zakończycie serię w środę czy spotkamy się we Włocławku ponownie za niespełna tydzień?

- Nie chcemy pod żadnym pozorem wracać do Włocławka. To byłby najgorszy scenariusz. Umiemy zagrać bardzo dobrze, ale niestety miewamy bardzo słabe momenty, kiedy sami wiemy, że jesteśmy rozczarowujący. Dlatego teraz musimy wygrać w środę. Po prostu musimy.

Źródło artykułu: