Mariusz Zamirski (trener MOSiR-u Krosno): W pierwszej połowie graliśmy bardzo dobrze w obronie. Pod koniec drugiej kwarty popełniliśmy kilka strat i z naszej 10-punktowej przewagi zrobiły się jedynie 3 oczka. W trzeciej odsłonie pogubiliśmy się i to bardzo. Zastal nabrał wiatru w żagle oraz wykorzystał potencjał zawodników takich jakich ma, czyli dobrze rzucających za trzy. Gospodarze rozpędzili się i prowadzili już nawet 10 punktami - to był dla nas sygnał, że będzie bardzo ciężko o wygraną. Później na szczęście udało nam się z powrotem nawiązać kontakt z zielonogórzanami. W końcówce spotkania, w czwartej kwarcie, w której każdy rzut mógł zadecydować o zwycięstwie danej drużyny, to my mieliśmy więcej szczęścia i dzięki temu wygraliśmy. Cały mecz uważam za bardzo wyrównany. Feralna trzecia kwarta podziałała na naszą niekorzyść, gdyż następnie musieliśmy bardzo ciężko pracować, aby odrobić straty z tej części spotkania. Czasami trenerzy klubów piłkarskich mówią, że wybierają się na mecz po wyjazdowy po remis. W koszykówce nie da się grać o remis. My do Zielonej Góry jechaliśmy po zwycięstwo, bo trudno, aby przejechać 600 kilometrów z myślą, że się nie uda.
Tomasz Herkt (trener Intermarche Zastalu Zielona Góra): Patrząc na nasze zwycięstwo w Łodzi z ŁKS-em, który jest bardzo mocnym zespołem i na przegraną z drużyną z Krosna, mogę powiedzieć, że MOSiR jest głównym faworytem do wywalczenia awansu do ekstraklasy. W przerwie letniej chcieliśmy ściągnąć do Zastalu kilku zawodników, którzy grają teraz w MOSiR. Rozmawialiśmy z Przemysławem Hajnszem i Rafałem Stolarkiem, ale nie mogliśmy się dogadać. Tak więc musimy grać innymi koszykarzami. Większość to młodzi zawodnicy w wieku 19, 20, 21, 22 lat i tak dalej. Średnia wieku w mojej drużynie wynosi 23,5 lat. Od razu chcę powiedzieć, że jeśli w obecnym sezonie mielibyśmy za cel awans, to ja postawiłbym warunki, których graczy chciałbym mieć na danych pozycjach. Odnośnie meczu, to budziliśmy się w nim przez 15 minut. Zwykłe koszykarskie rzemiosło zadecydowało o naszej porażce. Bo jeżeli w samej końcówce spotkania prowadzi się jednym punktem i pozwala się przeciwnikowi na posiadanie piłki przez 40 sekund i wielokrotne zbiórki w ataku, to trzeba się uderzyć w pierś. W decydującej akcji meczu krośnianie chyba aż cztery razy spudłowali i dopiero za piątą próbą trafił Salamonik, tak więc coś jest nie tak w moim zespole.