Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VII

- Jeśli będę mógł chodzić bez kul, spróbuję zagrać. Nie wiem jednak czy to dobry pomysł, ponieważ kontuzja zawsze może się odnowić - mówił Michael Jordan 29 października 1986 roku.

W tym artykule dowiesz się o:

To było dopiero trzecie spotkanie sezonu zasadniczego. Byki mierzyły się w Oakland z miejscowymi Golden State Warriors. Po jednym z rzutów "MJ" upadł na parkiet tak nieszczęśliwie, że nabawił się kontuzji stopy. Pierwsze diagnozy były optymistyczne i zwiastowały jedynie krótki odpoczynek "Jego Powietrzności". Trener Bulls, Stan Albeck, również przekonywał, iż uraz koszykarza nie jest groźny, i że już za kilka dni będzie on zdolny do gry. Przestrzegał jednak wszystkim przed naciskaniem na jego jak najszybszy powrót na boisko: - Tylko i wyłącznie od jego decyzji zależy, kiedy wróci do gry. Michael zna swoje ciało lepiej niż ktokolwiek inny, a wy znacie jego i wiecie, że jeśli bę[i]dzie zdolny do gry, to wybiegnie na parkiet.

[/i]

Tydzień później sprawdził się najczarniejszy scenariusz - tomografia komputerowa wykazała złamaną kość w lewej stopie, co oznaczało dla Jordana co najmniej sześciotygodniowy odpoczynek od zawodowego basketu. To był ogromny cios dla "MJ'a" i Byków. Sam zainteresowany, zawsze palący się do gry, nie wyobrażał sobie tak długiego okresu bezczynności, a jego koledzy mieli wielkie obawy o to czy poradzą sobie bez lidera, jakim Michael stał się już w swoim debiutanckim sezonie w NBA.

[i]

- By[/i]ć może w dłużej perspektywie moja absencja okaże się dobra dla zespołu, który w ten sposób nauczy się grać beze mnie - przekonywał "Air". - Może to czas, że Chicago Bulls zacznie wygrywać bez Michaela Jordana? Coś dobrego może z tego wyjść. Coś, czego nie jestem w tej chwili sobie wyobrazić. Słowa gwiazdora Byków wydawały się jednak wypowiedziane nieco na wyrost. Kumple z zespołu opowiadali o prywatnych rozmowach z Michaelem, w których ten nie tryskał już takim optymizmem. Starali się jednak go pocieszać i uzmysłowić mu, że sześć tygodni minie bardzo szybko.

Bezsilny wobec sytuacji "MJ" wyjechał do rodzinnego Wilmington, by tam w spokoju dochodzić do zdrowia. Bulls w tym czasie notowali porażkę za porażką, a pod koniec listopada generalny menadżer klubu, Jerry Krause, nie wytrzymał i poprosił Jordana o szybszy powrót na parkiet. Co ciekawe, spotkał się z odmową koszykarza, który postanowił jedynie lekko trenować pod okiem swojego ukochanego coacha - Deana Smitha. Na gracza Byków spadła tym samym wielka krytyka, w efekcie czego musiał wkrótce wrócić do Chicago i wytłumaczyć się przed mediami ze swojej decyzji.

Gdy termin powrotu "Jego Powietrzności" do gry zbliżał się wielkimi krokami, lekarze orzekli, że złamana kość się jeszcze nie zrosła, i że Bulls będą musieli sobie radzić bez swojego zaprzeczającego prawom grawitacji lidera przez kolejne cztery lub pięć tygodni. To był spory problem dla klubu prowadzonego przez Stana Albecka zważywszy na to, iż bez Michaela Byki były jedynie cieniem zespołu, który sezon wcześniej sprawił ogromną niespodziankę awansując do play-off's.

Michael Jordan w sezonie 1985/86 jako drugoroczniak cieszył się poważaniem takim jak niejedna supergwiazda ligi zawodowej. - Jego absencja to poważne osłabienie naszego teamu - mówił Jerry Krause. - To tak jakby Boston Celtics stracili Larry'ego Birda lub Los Angeles Lakers musieli sobie radzić bez Magica Johnsona. Generalny menadżer Bulls miał sporo racji. Na koniec grudnia ekipa z "Wietrznego Miasta" legitymowała się słabym bilansem 13-21, a "MJ" miał powrócić w jej szeregi dopiero na początku lutego. W tym czasie Byki poniosły kolejnych dziesięć porażek, odnosząc przy tym zaledwie trzy zwycięstwa. Sytuacja powoli stawała się dramatyczna, a gdy pod koniec stycznia lekarze zdjęli "Jego Powietrzności" gips i wymienili go na szynę. media podały informację, że odpoczynek lidera Bulls potrwa jeszcze co najmniej dwa tygodnie.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

9 lutego w Dallas miał się odbyć tradycyjny Mecz Gwiazd. Choć "MJ" zdołał wystąpić w zaledwie trzech meczach sezonu zasadniczego, to kibice szaleli na jego punkcie do tego stopnia, że wybrali go do pierwszej piątki Konferencji Wschodniej. Włodarzom NBA tak bardzo zależało na obecności "Jego Powietrzności" w Teksasie, że zafundowali mu przelot i zakwaterowanie oraz pozwolili zabrać ze sobą osobę towarzyszącą. Wybór padł na... Charlesa Oakleya - wówczas pierwszoroczniaka na parkietach ligi zawodowej i zawodnika Chicago Bulls, a później długoletni filar New York Knicks.
[nextpage]Na miejscu Mike'a każdy inny koszykarz zaprosiłby do Dallas jakąś piękną kobietę, ale wywodzący się z Północnej Karoliny koszykarz słynął z odważnych decyzji podejmowanych nie tylko na parkiecie. Młodzi gracze Byków tydzień przed All-Star Game ucięli sobie pogawędkę, podczas której Oakley wyjawił Jordanowi, że jako rookie nie ma sprecyzowanych planów na Weekend Gwiazd. Michaelowi zrobiło się żal kolegi, więc niewiele się zastanawiając, zaprosił go do Dallas. W końcu wszystko było opłacone. - To mój ochroniarz - żartował już na miejscu "MJ" na temat wyjątkowo dobrze zbudowanego Charlesa, mającego ksywkę "Oak Tree" ("Dąb"). - Świetnie się czujemy w swoim towarzystwie i chciałbym, żeby taka atmosfera panowała w zespole. Każdy musi dbać o każdego. Powinniśmy wspierać się nawzajem.

"Jego Powietrzność" z wiadomych względów nie wybiegł w Dallas na parkiet, więc media musiały znaleźć sobie temat zastępczy. Padło na All-Star Game 1985 i domniemany spisek gwiazd, mający na celu wykluczenie Jordana z gry. Prowodyrem całego zajścia miał być Isiah Thomas z Detroit Pistons, który poinstruował kolegów z drużyny, żeby nie podawali Michaelowi piłki, a przeciwników, żeby stosowali wobec niego twardą defensywę. "MJ" w Indianapolis uzbierał zaledwie 7 punktów przy mizernej skuteczności 2/7 z gry, ale rok od tamtych wydarzeń miał już dość ciągłego wracania do przeszłości: - Nie wydaje mi się, żeby było tak jak to opisują media. W Meczu Gwiazd musisz być agresywny, żeby pokazać pełnię swoich umiejętności. To był mój pierwszy występ w All-Star Game i czułem się niezbyt pewnie. Nie chciałem być również postrzegany jako debiutant, który starał się skraść show. Po prostu cieszyłem się samą obecnością wśród najlepszych.

"MJ" wypoczywał w Wilmington aż do 10 marca 1986 roku. Oficjalnie studiował książki, by wreszcie uzyskać upragniony dyplom wyższej uczelni, a nieoficjalnie bez porozumienia z lekarzami próbował grać w koszykówkę. Gdy wrócił do Chicago, pierwsza diagnoza doktorów była pokrzepiająca - kość się zrosła, a kontuzjowana wcześniej stopa stała się nawet silniejsza od tej zdrowej. Trzy dni później dokładna analiza wykazała jednak obecność niewielkiego pęknięcia, wobec czego lekarze zaczęli doradzać zawodnikowi odpuszczenie sezonu, który z powodu na fatalne wyniki Bulls i tak można już było spisać na straty. Ryzyko pogłębienia urazu było spore, lecz lekarze nie mieli chyba świadomości, kogo przyszło im przekonywać do odpoczynku od basketu. Jordan nie chciał słyszeć o jakiejkolwiek absencji i stanowczo domagał się pozwolenia na grę. Udało mu się postawić na swoim - po długich negocjacjach doktorzy zezwolili mu na siedem minut wysiłku w każdej połowie spotkania.

15 marca "MJ" wreszcie mógł założyć koszulkę Byków w meczu NBA. Gwiazdor ekipy ze stanu Illinois opuścił sześćdziesiąt cztery spotkania, a jego koledzy w tym czasie wypracowali bilans 24-43. Powrót "Jego Powietrzności" na parkiet nie uchronił jednak Bulls przed porażką z Milwaukee Bucks w Chicago Stadium, ani przed kolejnymi czterema wyjazdowymi niepowodzeniami, kolejno z Atlantą Hawks, Philadelphią 76ers, Boston Celtics oraz Cleveland Cavaliers. Dopiero gdy Mike wywalczył u lekarzy więcej czasu na boisku, jego zespół stać było na zwycięstwa, które ostatecznie dały bilans 30-52 oraz ósme miejsce w Konferencji Wschodniej - ostatnie gwarantujące udział w play off's. Choć obecność Michaela w drużynie miała znaczny wpływ na osiągane przez nią wyniki, właściciel Bulls, Jerry Reinsdorf, był bardzo sceptycznie nastawiony co do słuszności występów Jordana w ostatnich meczach sezonu zasadniczego. Lekarz mu powiedział, że jeśli Michael w tym sezonie wróci do gry, to ryzyko odnowienia kontuzji wyniesie od dziesięciu do dwudziestu procent. W kolejnych rozgrywkach spadłoby natomiast praktycznie do zera. - Dla mnie to spora różnica. Tak, jestem szefem i robię to co uważam za słuszne, ale nie mogłem odmówić Michaelowi Jordanowi - zwierza się sternik Byków. - To specyficzny człowiek, a jego pragnienie gry jest niesamowite. Trzeba było posłuchać jak rozmawiał z doktorami. Pytań, które zadawał, nie powstydziłby się dobry prawnik.

Przygoda ekipy z "Wietrznego Miasta" z play-off's nie trwała zbyt długo. Bulls zostali odprawieni z kwitkiem przez rozstawionych z jedynką Boston Celtics już po trzech meczach. Pomimo niepowodzenia Byków, serię tę można nazwać jednak wielkim show Michaela Jordana. Urodzony na Brooklynie koszykarz w pierwszym spotkaniu w stolicy stanu Massachusetts rzucił 49 "oczek", a w grze numer dwa zdobywając 63 punkty ustanowił rekord play-off's. "MJ" trafiał niemal ze wszystkich pozycji, notując skuteczność 22/41 z gry oraz 19/21 z linii rzutów wolnych. W jednej akcji potrafił ograć czterech legendarnych Celtów w osobach Larry'ego Birda, Kevina McHale'a, Dennisa Johnsona oraz Roberta Parisha. Ten pierwszy po końcowej syrenie przyznał: - Wydaje mi się, że to był sam Bóg przebrany za Michaela Jordana. On jest najbardziej niesamowitym graczem w tej lidze. Dzisiaj na parkiecie Boston Garden, w play-off's i w obecności kamer telewizyjnych dał[i] jeden z najlepszych popisów w historii koszykówki.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

[/i]Bulls w drugim meczu serii ulegli Celtics dopiero po dwóch dogrywkach. Postawa Jordana w starciach z Bostonem była szeroko komentowana przez media na całym świecie. Po jego dwóch ocierających się o boskość występach przeciwko Celtom zaczęto spekulować na temat tego, jaki będzie jego następny wyczyn. - Odchodzę na emeryturę, jeśli w kolejnym spotkaniu zdobędzie 77 punktów - zapowiadał Larry Bird. "MJ" starał się jednak tonować te hurraoptymistyczne nastroje: - Oddałbym wszystkie punkty za trafienie tego rzutu z końcem pierwszej dogrywki - jak mogłem chybić z odległości czterech i pół metra?

Koniec części siódmej. Kolejna już w najbliższą środę.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Chicago Tribune, nba.com, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. III
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IV
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. V
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VII

Komentarze (0)