Przeszłość Roberta Skibniewskiego nierozerwalnie związana jest z wrocławskim basketem. Przez wiele lat bronił barw Śląska Wrocław, stanowiąc podporę zespołu. "Skiba" występował też w sezonie 2011/12 w barwach drużyny Przemysława Koelnera, występującej pod nazwą Śląsk w TBL.
Ostatni sezon spędził natomiast w AZS Koszalin oraz w lidze słowackiej. Właśnie o porównanie poziomu tych dwóch lig zapytaliśmy nowego rozgrywającego ekipy Milivoje Lazicia.
- [i]Polska liga jest lepsza od ligi słowackiej. Polska liga jest też lepsza od ligi czeskiej,
niewątpliwie. Czasem niepokoją mnie tylko polskie media, bo ostatnio widzę, że drzemie w nich wiele negatywnych emocji. Nie wiem, czym to jest spowodowane, mogę się tylko domyślać. Mi też nieraz dano popalić, także na różnych forach, może to jest moja wina? Nie wiem, przepraszam (śmiech). Wracając do ligi słowackiej to jest to idealne miejsce dla agentów sportowych, bo grają tam młodzi zawodnicy, świeżo po college'ach, jak również młodzi Serbowie i Chorwaci, w dodatku za niewielkie pieniądze. Gdybym był agentem, to byłoby to pierwsze miejsce, w które pojadę. Słowacka liga jest również dobra dla graczy młodych - gdybym miał 18- albo 20-letniego syna to z pewnością posłałbym go tam w ciemno[/i] - mówi Robert Skibniewski.
A co z weteranami parkietów? - Dla starych wyjadaczy, takich jak ja, już nie do końca jest to aż tak dobre rozwiązanie, ale - podkreślam - miałem też to szczęście, że trafiłem do zespołu, gdzie trenerem był niegdyś wybitny gracz, Aramis Naglić, którzy był w kadrze olimpijskiej Chorwacji (zdobył srebrny medal na IO w 1992 w Barcelonie, przegrywając w finale z "Dream Teamem", przyp. BB). Miałem też wybitnych kolegów z zespołu - Martin Rancika, Alando Tuckera czy Marlon Garnetta - każdy, kto siedzi w baskecie wie, co to za gracze. To moje szczęście - gdybym trafił do innej drużyny, pewnie nie byłbym tak szczęśliwy. Wszystko ułożyło się znakomicie, a ja nie byłem wiodącą postacią w zespole. Póki co liga słowacka jednak świadomie nie chce się rozwijać, bo jest to związane z kosztami, a nie ma tam wielkich pieniędzy i sponsorów. W Czechach z kolei wszystko podporządkowane jest Nymburkowi, aby ten zespół awansował wreszcie do Euroligi i dobrze się zaprezentował, a wtedy cała liga ruszy do przodu. Kiedyś w PLK mogło być podobnie, gdy na topie było Asseco Prokom, ale jak to u nas - wielu osobom to nie pasowało, pojawiła się wrogość, złośliwe komentarze i mnóstwo negatywnej energii, a czasy się zmieniły. Na szczęście coraz więcej młodych osób patrzy na życie pozytywnie, a nie tylko narzeka na bieżącą sytuację i chce się rozwijać - dodaje "Skiba".
Co dała espakada za południową granicą polskiemu zawodnikowi w kontekście dalszych występów w TBL? - Udowodniłem sobie, że żeby coś wygrać, wcale nie muszę być głównym graczem. To była taka przygoda czysto egoistyczna, przeznaczona indywidualnie dla mnie. A to, czy potrafię grać, pokazałem wcześniej w Polpharmie czy we Wrocławiu. Nie wypowiadam się w kontekście innych lig, bo tam nie grałem. Kto nie grał, a to robi, jest niepoważnym człowiekiem. Nie mówię oczywiście o różnicach pomiędzy poziomiem ligi polskiej czy hiszpańskiej, włoskiej, rosyjskiej albo tureckiej, ale dalej to już jest kwestia dyskusyjna. Zobaczymy na przykład, patrząc na Mateusza Ponitkę, jak będzie prezentować się liga belgijska - kończy zawodnik.