Michał Fałkowski: PGE Turów długo szukał gracza na pozycję numer trzy. Ostatecznie wybrał ciebie. Jak mniemam, nie mógł wybrać lepiej?
Marcus Relphorde: Zdecydowanie (śmiech)! Jednakże Turów to również dla mnie bardzo dobra opcja. Mój agent powiedział mi, że tutaj mogę znaleźć dużo minut solidnego grania w systemie, a nie jakiegoś chaotycznego biegania od kosza do kosza. No i będę grał w lidze VTB, na której bardzo mi zależało.
Jak myślisz, co przekonało działaczy i sztab trenerski PGE Turowa by zaproponowali ci testy, a w dalszej perspektywie, prawdopodobnie kontrakt?
- Jestem wszechstronnym graczem, który nie gra tylko na pozycji numer trzy. Powiedziałeś, że oni szukali trójki. I owszem, znaleźli, ale ja grałem również jako dwójka i jako rozgrywający. Jest wiele rzeczy, które umiem dobrze robić na parkiecie.
Na przykład?
- Najbardziej lubię grać szybki atak. Presja w obronie, przechwyt i łatwe punkty. Najprostsze rozwiązania są zawsze najlepsze.
W poprzednich zespołach byłeś przede wszystkim strzelcem. Tego samego mają spodziewać się kibice w Polsce?
- W poprzednich klubach byłem strzelcem, bo oczekiwano tego, bym dominował. Większość trenerów, czy to w Szwecji czy Finlandii, uznawała, że najlepiej przydam się drużynie, zdobywając punkty. I ja je zdobywałem. Z tego jednak co zobaczyłem w Zgorzelcu, widzę, że tutaj nie będzie podobnie. W ekipie jest wielu graczy, którzy umieją zdobywać punkty.
Rozmawiamy jakbyś już był graczem PGE Turowa. Tymczasem cały czas jesteś na testach...
- ... I mam nadzieję, że wkrótce je skończę. W sumie dobrze, że rozmawiamy w ten sposób, bo ja naprawdę myślę o sobie już jak o graczu zgorzeleckiego zespołu.
Grałeś w lidze fińskiej, szwedzkiej, litewskiej... Wszystkie one nie mają takiego poziomu jak polska ekstraklasa. To dla ciebie pewnego rodzaju wyzwanie? Czy może lekki regres, biorąc pod uwagę, że niedawno byłeś na testach w wielkim Maccabi Tel Awiw?
- Przede wszystkim nigdy nie było moim planem jakoś specjalnie piąć się po szczeblach kolejnych lig. Będąc w Szwecji czy Finlandii, nie myślałem o tym, by zagrać w Polsce, a potem iść dalej, do jeszcze mocniejszej ligi. Niemniej jednak grę w Polsce rzeczywiście traktuję jako wyzwanie. Wyzwanie, któremu sprostam, bo mam doświadczenie i grałem już przeciwko wielu bardzo dobrym zawodnikom.
Kto był najtrudniejszym przeciwnikiem?
- Zdecydowanie Kevin Durant. Grałem przeciwko niemu w szkole średniej, a potem kilkukrotnie w meczach sparingowych, i za każdym razem było wyjątkowo ciężko. Podobnie było również z Jamesem Hardenem. Ale w NCAA grałem w ekipie Colorado, więc mierzyliśmy się z wieloma zespołami, w których grali zawodnicy, którzy później robili kariery w NBA. Przez chwilę, jak sam wspomniałeś, byłem też w Maccabi Tel Awiw i miałem okazję rywalizować na treningach z wieloma znanymi i dobrymi zawodnikami, np. z Devinem Smithem czy Joe Inglesem.
Wróćmy do PGE Turowa - jak układa ci się współpraca z trenerem Miodragiem Rajkoviciem? Serb jest dość wybuchowego charakteru...
- Rozmawialiśmy parokrotnie i choć na treningu trzyma dyscyplinę, to jednak nie słyszałem by zareagował wybuchowo bez powodu. Ja z nim rozmawiałem kilkukrotnie, ale bardzo ogólnie. Trener za każdym razem powtarzał mi, że liczy na mnie, ale muszę go przekonać ciężką pracą na treningach.
A poziom treningów? Jesteś zaskoczony tym, co zastałeś w Polsce? Albo czymkolwiek innym jesteś zaskoczony?
- Nie wiedziałem o Polsce zbyt wiele. Tak samo jak o PGE Turowie. Tylko tyle, że drużyna bardzo mocno chce zdobyć tytuł mistrzowski i zrobi wszystko, by to osiągnąć. A czy jestem zaskoczony treningami? Niekoniecznie. Przed przylotem do Polski mój agent uczulał mnie, że treningi nie będą łatwe. I nie są, ale ja w sumie jestem do tego przyzwyczajony.
Twój znajomy Levi Knutson nie rekomendował ci przypadkiem gry w Enerdze Czarnych Słupsk?
- Nie, Levi to mój stary znajomy z czasów gry w NCAA, ale nie rozmawialiśmy ani o Turowie, ani o tym klubie, o którym wspomniałeś.