Nie mamy się czego wstydzić - wywiad z Arkadiuszem Lewandowskim, prezesem Anwilu Włocławek

To nie zwykła rozmowa o celach, budżecie czy zespole. To szczery wywiad z prezesem Anwilu, Arkadiuszem Lewandowskim, który odpiera zarzuty "internetowych menedżerów" i odpowiada na nurtujące pytania.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Panie prezesie, czy klub ma sobie do zarzucenia coś w temacie komunikacji z kibicami?

Arkadiusz Lewandowski: Nie. Dlaczego? Mamy stronę oficjalną, profil na facebooku, magazyn meczowy, tworzymy dodatek do "Gazety Pomorskiej" traktujący wyłącznie o nas, produkujemy materiały wideo. Dodam, że strona oficjalna to platforma, gdzie zawsze informowaliśmy tylko o sprawach dokonanych: kontraktach, transferach, sponsorach, meczach i to się na pewno nie zmieni. Ale już np. w magazynie meczowym kibic może przeczytać wiele ciekawych rzeczy, których nigdzie indziej nie znajdzie. Ponadto, do przekazu ciekawostek i smaczków służą wywiady i felietony tworzone przez dziennikarzy, a nie pracowników klubu.

Skoro pan zaczął... Myślę, że to pytanie nurtuje wszystkich kibiców. Dlaczego klub, wzorem piłki nożnej, nie informuje kogo zamierza zatrudnić? Czy wynika to z obawy o fiasko negocjacji, czy o to, że zawodnik zostanie podkupiony, bo przecież, to żadna tajemnica, najczęściej jest tak, że ten sam gracz proponowany jest wielu klubom w tym samym czasie...

- Proponowany wielu klubom to jedno, a drugie - czasami proponowany przez wielu agentów. To zasadniczo nie jest nasz problem, choć rzeczywiście, to jest jeden z argumentów za nieinformowaniem opinii publicznej o prowadzonych negocjacjach. O fiasku negocjacji raczej nie myślimy, bo to normalne - nigdy nie ma tak, że zawiera się kontrakty z każdym z kim zaczyna się rozmowy. Od pierwszych rozmów, przez spotkania, analizy skautingowe, negocjacje, do faktu zawarcia kontraktu mijają czasem długie tygodnie i po drodze rzeczywistość zwykle jest mocno dynamiczna, a cała praca kończy się czasem brakiem sukcesu. Przy okazji pragnę zwrócić Państwa uwagę na następujące: często, gdy zatrudniamy koszykarza, spadają na nas nieuprawnione gromy.

Najlepszy przykład to Danilo Mijatović. Chcę "pogratulować" pewnej redakcji i jej internetowemu znawcy, który, gdy zawarliśmy kontrakt z Danilo, napisał artykuł o jakże wymownym tytule: "Tartak Włocławek". Redakcja ta próbuje być opiniotwórcza, a uprawia narrację godną tabloidu, bazując, jak podejrzewam, na niewielu innych przesłankach niż statystyki gracza, które sprawdziła w Internecie. Najgorsze jest to, że tego rodzaju internetowa "twórczość" nie służy nikomu. Ktoś powie: "takie czasy" - każdy może pisać, zwłaszcza w Internecie, co zechce. Ale ja się z tym nie zgadzam, dyskredytowanie a priori decyzji klubu czy trenerów albo postawy zawodników, również przez ludzi, którzy nazywają siebie samych jego kibicami, nie pomaga koszykówce.

Kto w waszym klubie jest odpowiedzialny za wyszukiwanie zawodników i kto podejmuje decyzje, na którego gracza warto postawić, a z kim dać sobie spokój?

- Na bieżąco śledzimy to co się dzieje w różnych ligach europejskich i jak spisują się w nich koszykarze, którzy w pewnej perspektywie mogą się znaleźć w kręgu naszych zainteresowań. Do tej wiedzy latem dołączają oferty agentów zawierające wymagania finansowe. Już na tym etapie następuje pierwsza weryfikacja. Zawodnicy, którzy wciąż nas interesują są skautowani przez trenerów oraz zbierane są o nich dodatkowe informacje. Grono się zacieśnia i gdy pozostaje kilka najciekawszych opcji podejmowane są negocjacje. Podkreślić chcę jedno: dopóki ja będę miał przyjemność i zaszczyt prowadzić ten klub,zawsze ostatnie zdanie na "tak" lub na "nie" w kwestii zatrudnienia koszykarza będzie miał trener. Oczywiście, poza pracą z zawodnikami młodymi, czy takimi, którzy są związani z Anwilem wieloletnim kontraktem. Jeśli jednak mówimy o nowych nazwiskach, to trener decyduje o wszystkim, a później ponosi za tę decyzję pełną odpowiedzialność. Myślę jednak, że wszyscy dotychczasowi nowi koszykarze, których sprowadził trener Milija Bogicević, satysfakcjonują kibiców swoją grą.

Skoro drużynę buduje się tak ostrożnie, to skąd taka "wpadka" jak z Elijah Johnsonem?

- Johnson należy do grona zawodników, których zatrudnienie zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem, czyli absolwentów amerykańskich uczelni. Oni wcześniej nie grali profesjonalnie i nie wiemy jak odnajdą się w zawodowej koszykówce. Tu nie chodzi o stronę sportową, bo tę uważnie prześledziliśmy i nadal mamy przeświadczenie, że Elijah to duży talent. Nieodgadnione jest jednak, jak zachowa się młody człowiek, który po raz pierwszy znajdzie się na innym kontynencie, w innej kulturze, na swoim pierwszym "stanowisku pracy". Mimo naszych usilnych starań, Elijah nie potrafił się zaaklimatyzować.

Dlatego klub postawił na pewniejszą opcję i zdecydował się na angaż Litwina, Deividasa Dulkysa?

- Deividas przeszedł taką samą drogę i był dokładnie tak samo sprawdzany jak wszyscy inni zawodnicy. Czasem tak bywa, że ciekawi koszykarze pojawiają się na rynku dopiero późną jesienią. Nie możemy jednak czekać i liczyć wyłącznie na takie okazje. Drużynę trzeba zbudować z głową i odpowiednio wcześnie, żeby zdążyć ją skonsolidować i ograć jeszcze przed sezonem.

Deividas Dulkys jest przykładem zawodnika, którego wypożyczenie internauci wytropili odrobinę wcześniej niż klub poinformował oficjalnie. Jak pan reaguje, gdy taka informacja wypływa?

- Skoro znaleźli się dociekliwi dziennikarze czy też internauci, którzy zdołali skojarzyć odpowiednie fakty, to mogę im tylko pogratulować. Proszę zauważyć pewną rzecz: co roku wydajemy kilkadziesiąt akredytacji medialnych, ale ludzi chcących wiedzieć jak najwięcej o pracy klubu jest garstka. Zawsze mówiłem, że my wszyscy: ja, trenerzy, zawodnicy jesteśmy do dyspozycji mediów. Problem tkwi w tym, że niewielu jest chętnych dziennikarzy, którzy chcieliby dzwonić, przychodzić do klubu chociaż raz w tygodniu i wypytywać o bieżące tematy. Niewiele jest osób, które drążą temat, składają jeden fakt do drugiego i później to dobrze opisują. I wrócę do początku rozmowy - oficjalna strona nie jest od smaczków i ciekawostek. Do tego służą wywiady czy felietony w mediach niezależnych od klubu. I jeżeli już się czasem złoszczę, to nie na media, ale raczej na tego czy innego zawodnika czy ten trenera, że powiedział za dużo (śmiech).

Tym bardziej, że kibica najbardziej interesują smaczki i ciekawostki...

- Tylko poniekąd się zgodzę. Mam poczucie, że w znakomitej większości kibica interesuje tylko to, by zespół wygrywał. Tylko tyle i aż tyle. I mam poczucie też, że kibic naszego klubu niewielką rolę przywiązuje do "okolic" koszykówki sensu stricte. To oznacza jedno - na dłuższą metę kibica nie interesują bilbordy, finanse, marketing, itd., bo każdy fan chce jednego - zwycięstw - i w obliczu tego faktu kompletnie przestaje interesować się np. reklamami klubu na terenie miasta, obwieszczając całemu światu, że za te pieniądze to klub powinien zatrudnić jakiegoś koszykarza. Otóż nie, bo po pierwsze - za te pieniądze nie zatrudni się nikogo, bo to nie ten rząd wielkości kwot, a po drugie - sport nieopakowany w marketing wygląda jak wyrób czekoladopodobny w dawnych czasach. Starsi kibice wiedzą o czym mówię - smak podobny do czekolady i szary papier zamiast "pazłotek".

Anwil Włocławek oferuje dobry produkt w złotym papierku?

- Każdy odpowie sobie na to pytanie sam, a my robimy wszystko, by i zawartość opakowania była jak najbardziej satysfakcjonująca i ono samo odpowiednie. Stąd bilbordy, ciekawe materiały video, zabawy typu "Ale jazda z Anwilem", transmisje radiowe czy internetowe z meczów, magazyn meczowy, podkreślam - jedyny taki w Polsce, dostępny bezpłatnie przed spotkaniem. Bardzo bym chciał, by wszyscy ci "Internetowi menedżerowie", którzy zadają sobie trud klikania w klawiaturę i wylewania w ten sposób potoków krytyki, wydali raz na jakiś czas parę złotych i wyjechali w Polskę, czy Europę, by zobaczyć jakiś mecz, ocenić jego "okolice" i wtedy dokonać porównań z Anwilem. Tak się składa, że ja byłem po wielokroć w prawie wszystkich halach w Polsce, byłem również w halach wielu klubów grających w EuroCup czy Eurolidze, miałem przyjemność współtworzyć największy sukces sportowy i marketingowy w Eurolidze osiągnięty przez polski zespół, i mówię wprost: nie mamy się czego dziś we Włocławku wstydzić! A wręcz przeciwnie.

Rozprawmy się raz na zawsze z kwestią polityki klubu względem kontuzjowanych koszykarzy w kontekście urazu Piotra Pamuły. Zostaje, odchodzi, będzie pobierał pensję, nie będzie?

- Od razu służę porównaniem: co by było, gdyby państwa szef, na wieść, że nie może pan/pani pracować z powodu urazu odniesionego podczas wykonywania obowiązków, oznajmił, że właśnie pana/panią wyrzuca z pracy, pozbawiając nie tylko pensji, ale i świadczeń? Zgroza! Zły, podły pracodawca! Tymczasem Piotrek Pamuła to bardzo pracowity gracz, super człowiek. Inteligentny i ambitny. To jedna z naszych inwestycji tego sezonu. Niestety, miał po prostu pecha, źle stąpnął i doznał kontuzji, ale my zrobimy wszystko, żeby przywrócić go do gry jak najszybciej. Po pierwsze dlatego, że to jest nasz obowiązek, po drugie Piotrek na to zasłużył i wreszcie po trzecie - bo ma dwuletni kontrakt i na pewno zrobi wszystko by go wypełnić jak najlepiej.

Dopóki ja będę za to odpowiadał, w klubie nie będzie tak, że najpierw będziemy wymagać od zawodnika ciężkiej pracy, wyciśniemy go jak sok z cytryny, a później, gdy przytrafi mu się kontuzja, zerwiemy kontrakt. To byłaby moralność Kalego: ja wymagam od Ciebie wypełnienia zapisów kontraktu i poświęcenia na boisku, ale gdy to ty możesz wymagać ode mnie troski w przypadku kontuzji - wywalam cię z pracy. Przy okazji, mogę zdradzić pewien szczegół funkcjonowania klubu - nie stosujemy, z uwagi na horrendalne składki, ubezpieczeń kontraktów. Są za to zapisy w umowach ograniczające pensje w przypadku kontuzji.

Podobno obiecał pan kiedyś, że po sezonie 2012/2013 nastąpi w klubie boom, zagracie w europejskich pucharach i w ogóle we Włocławku będzie kraina miodem i mlekiem płynącą...

- Tak, też to słyszałem i nadal słyszę, że sezon 2012/2013 miał być "przejściowy", a teraz to już będzie tylko lepiej, gracze z kontraktami w setkach tysięcy dolarów, walka o grę w Eurolidze. Tymczasem nigdy nic takiego nie powiedziałem. Mówiłem jedynie o swoich nadziejach, planach, o perspektywach klubu. Chcę, byśmy grali w europejskich pucharach, chcę podpisywać kontrakty z zawodnikami za setki tysięcy dolarów, chcę zdobywać z Anwilem złote medale Mistrzostw Polski. Ale zwróćmy uwagę, że poruszamy się w określonej rzeczywistości. Rzeczywistości trudnej, w sytuacji gospodarczej takiej a nie innej, z malejącym globalnie, bo nie tylko w Polsce ale i w Europie, zainteresowaniem koszykówką. Tymczasem uważam, że Anwil Włocławek to ścisła krajowa czołówka jeśli chodzi o koszykówkę, ze wspaniałym strategicznym sponsorem, z szerokimi perspektywami. Potrzeba jednak jeszcze wiele pracy i trochę cierpliwości, a jestem pewien, że tendencja wzrostu jakości naszego koszykarskiego produktu będzie widoczna.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×