To musiało się tak skończyć. Koszalinianie od początku mieli tylko jeden pomysł na zdobywanie punktów - wykorzystanie indywidualnych umiejętności Amerykanów. Co ciekawe, do pewnego momentu to nawet zdawało egzamin, bo Raymond Sykes i LaceDarius Dunn grali całkiem skutecznie i w pierwszej połowie zdobyli w sumie 25 punktów. Ale na dłuższą metę taktyka była skazana na niepowodzenie. Choćby dlatego, że ich efektywność w ofensywie musiała spaść.
Im bliżej było końca pierwszej połowy, tym większa różnica zarysowała się na parkiecie. Zielonogórzanie grali coraz lepiej, wykorzystywali przewagę w strefie podkoszowej, zaś na dystansie trafiał Przemysław Zamojski. Tylko chwilowe zrywy trzymały Akademików jeszcze przy życiu, ale ich sytuacja była coraz gorsza. Zwłaszcza że w defensywie właściwie nie istnieli.
Drużyna Zorana Sretenovicia została rozbita tuż po przerwie. Wtedy to poznaliśmy prawdziwe oblicze - przynajmniej na początku tego sezonu - akademików. Koszalinianie byli kompletnie bezradni, pogrążeni w chaosie. Zupełnie jakby zmierzyły się ze sobą zespoły z innych klas rozgrywkowych. Mistrzowie Polski nawet nie napotkali na znaczący opór ze strony przeciwnika.
Najlepszym strzelcem klubu z Winnego Grodu był Zamojski. 26-letni skrzydłowy zdobył aż 26 punktów i miał... blisko 91 procent skuteczności rzutów z gry! To był wprost fenomenalny występ, który - co najistotniejsze - miał przełożenie na zwycięstwo Stelmetu. Bo popisy Dunna (25 punktów) i Sykesa (18) świadczyły tylko o słabości gości.
Stelmet Zielona Góra - AZS Koszalin 105:76 (26:21, 31:22, 29:11, 19:22)
Stelmet: Zamojski 26, Eyenga 15, Dragicević 13, Brackins 13, Walker 11, Sroka 6, Hrycaniuk 6, Koszarek 5, Kucharek 4, Chanas 4, Cel 2, Barlow 0.
AZS: Dunn 25, Sykes 18, Henry 10, Wołoszyn 8, Białek 7, Mielczarek 2, Raczyński 2, Bigus 2, Brandwein 2.