Michał Żurawski: W pierwszej połowie spotkania z Rosą prezentowaliście się dosyć słabo i w niczym nie przypominaliście zespołu, który pokonał niedawno Stelmet Zielona Góra.
Michał Nowakowski: Rosa postawiła nam bardzo trudne warunki i grała bardzo agresywnie. Dodatkowo mieli bardzo wysoką skuteczność z dystansu, która niemal przez cały czas oscylowała w granicach 50 proc. Wiele problemów sprawiał nam także Kamil Łączyński. Od drugiej połowy jednak zagraliśmy zdecydowanie lepiej w obronie, zaczęliśmy naciskać rywali i to przyniosło skutek.
W przerwie meczu była mocna reprymenda słowna od trenera Urlepa?
- Oczywiście, że tak. Trener powiedział gdzie robimy błędy oraz uczulał na to, jak mamy grać w kolejnych dwudziestu minutach. Mieliśmy zacząć lepiej bronić, a wtedy udane akcje w ataku przyjdą same. Tak też faktycznie było.
Ta pierwsza połowa nie była wynikiem zlekceważenia rywala?
- O żadnym lekceważeniu nie ma mowy, bo Rosa to naprawdę mocna drużyna, co już parokrotnie w tym sezonie pokazała. Pierwsza połowa nam po prostu nie wyszła, a potem trudno nam było się podnieść, ale na szczęście udało się.
Cztery zwycięstwa na otwarcie sezonu to chyba wymarzony początek. Morale w waszym zespole chyba są na wysokim poziomie?
- Morale są wysokie, ale nasza obecna pozycja o niczym jeszcze nie świadczy. Sezon jest naprawdę długi, a przed nami jeszcze wiele bardzo ciężkich spotkań. Teraz każdy, kto się z nami zmierzy, będzie za wszelką cenę próbował udowodnić, że jest od nas lepszym zespołem. Nam zostaje tylko walczyć do upadłego na parkiecie i kontynuować kolekcjonowanie zwycięstw.
Już od jakiegoś czasu można zauważyć, że Michał Nowakowski stał się ulubieńcem słupskiej widowni. Co takiego zrobiłeś, że kibice w Słupsku tak cię pokochali?
- Po prostu robię swoje (śmiech). Kiedy jestem na parkiecie staram się dawać z siebie wszystko, a partnerzy po prostu szukają mnie na boisku, a ja za wszelką cenę chcę zrobić z tego użytek. Kiedy dostaje piłkę i mam wolną pozycję to rzucę, kiedy ktoś mnie kryje to podam do wolnego partnera. Cieszę się, że jestem tak lubiany w Słupsku i nie będę ukrywał, że bardzo mi się to podoba.
Taką wciąż grająca legendą Energi Czarnych jest Mantas Cesnauskis, który spędził tutaj sześć sezonów. Innym przykładem z naszej ligi jest Filip Dylewicz, który niemal całą karierę występował w Sopocie. Może Michał Nowakowski będzie kolejnym zawodnikiem, który się gdzieś zakorzeni i zostanie w Słupsku na dłużej niż te dwa sezony?
- Nie wiadomo (śmiech). Wszystko się może zdarzyć, a ja staram się skupić na swojej grze i nie zaprzątać sobie na razie głowy swoją przyszłością. Chciałbym osiągnąć z Czarnymi jakiś spektakularny sukces i wtedy zacząć myśleć, co będzie dalej.
Kiedy rzucasz piłkę do kosza ja, zresztą podobnie jak inni dziennikarze, mamy niemal zawsze wrażenie, że ona wpadnie. Sposób twojego rzutu jest bardzo szybki i zarazem bardzo skuteczny. Jak to jest?
- Cieszę się, że wpada i mam nadzieję, że będzie wpadało jeszcze wiele, wiele razy. To jest zasługa kolegów, którzy dobrze kreują sytuacje dla mnie - jakaś penetracja, odrzucenie, a z tego jest pozycja do rzutu. Po prostu wykorzystuje to, co jest w danym momencie na boisku. Cieszę się, że na razie mi to wychodzi.
W tym sezonie mogę bez zawahania powiedzieć, że jesteś wyróżniającym się polskim silnym skrzydłowym w całej lidze. Czy tą swoją grą Michał Nowakowski zgłasza aspirację do reprezentacji Polski?
- Fajnie byłoby grać w reprezentacji Polski, ale uważam, że moje umiejętności są jeszcze za słabe, aby tam się znaleźć. Na mojej pozycji w kadrze są Maciej Lampe, Szymon Szewczyk czy Paweł Leończyk, więc moim zdaniem będzie bardzo ciężko tam się dostać, aczkolwiek bardzo bym tego chciał.