Podobać się mogło przede wszystkim to, że krakowianki nie czuły zbędnego respektu przed wyżej notowanym oponentem i dzięki temu lepiej wcielały w życie przedmeczowe założenia niż przypuszczano. Widać po nich było ogromną koncentrację, dlatego nie popełniały wielu błędów. Imponowała wszechstronność jaką prezentowały w ofensywie. Pod koszem nadspodziewanie korzystnie poczynała sobie Zane Tamane, a na obwodzie zaś szalała Allie Quigley. Obie stanowiły niejako motor napędowy małopolskiego kolektywu, który nie zawodził również po przeciwnej stronie parkietu. Turczynki miewały spore kłopoty z wypracowaniem sobie czystych pozycji. Efektem tego wynik wraz ze startem drugiej kwarty brzmiał 18:13.
Fanom Wisły taki scenariusz przypadł do gustu. Oczywiście ewentualne zwycięstwo uchodziło za kwestię niezwykle odległą, ale przynajmniej tamte fragmenty napawały optymizmem. Przecież naprzeciwko stał aktualny wicemistrz Europy. Sprawy przybrały nawet lepsze oblicze siedem minut przed finiszem połowy, kiedy dystans dzięki trafieniu Cristiny Ouviny wyniósł 8 "oczek".
Różnica zaczęła się zupełnie niepotrzebnie zacierać w dalszych minutach. Biała Gwiazda troszkę spowolniła, choć do dłuższego odpoczynku pozostawało niewiele czasu i Turczynki notabene za sprawą Agnieszki Bibrzyckiej oraz Anastasii Veremayenki zniwelowały część strat. Ich gra może nie powalała bowiem dało się zauważyć spore braki szczególnie jeśli chodzi o formację obronną, lecz cały czas należało pamiętać o potencjale jakim dysponują. Jakikolwiek następny przestój miejscowych uchodził więc za rzecz absolutnie niepożądaną. Mimo tego srebrny medalista BLK zachował skromną zaliczkę wygrywając 32:29.
Niestety dla polskiego kolektywu trzecia "ćwiartka" odmieniła dotychczasowy scenariusz. Rywal ewidentnie większą wagę przyłożył do defensywy zacieśniając pole zwłaszcza w okolicach obręczy. Przez to wiślaczkom ciężej przychodziło wykorzystanie wysokich koszykarek, a jednocześnie w ogólnym rozrachunku ubyło atutów. We znaki dała się Isabelle Yacoubou. Reprezentantka Francji doskonale robiła użytek ze swoich warunków fizycznych i jeżeli nie umieszczała piłki w obręczy to przynajmniej wymuszała faule. Coraz większą aktywność przejawiała także Angel McCoughtry.
Ekipę w białych strojach próbowała ratować Justyna Żurowska. Doświadczona skrzydłowa zwłaszcza podczas decydującej batalii wykonała kawał pożytecznej roboty, tyle że brakowało wsparcia reszty. Efektem tego we wczesnej części ostatniej partii zespół znad Bosforu wygrywał 57:47.
Nadzieje raz jeszcze odżyły w ostatnich 180 sekundach. Podopieczne Stefana Svitka znacznie zmniejszyły straty (62:66) i teoretycznie wszystko mogło się zdarzyć. Przekonanie to nabrało sensu zwłaszcza dwie minuty potem gdy akcję "2+1" zanotowała Quigley i od remisu małopolski kolektyw dzielił raptem punkt! Niemniej finalista poprzedniej edycji Euroligi nie pozwolił odebrać sobie sukcesu. Triumf przypieczętowała rzutami osobistymi Yacoubou.
Wisła Can Pack Kraków - Fenerbahce Stambuł 69:73 (18:13, 14:16, 11:20, 26:24)
Wisła Can Pack:
Quigley 22, Żurowska 17, Lavender 17, Tamane 6, Szott Hejmej 4, Ouvina 2, Pawlak 1.
Fenerbahce:
McCoughtry 15, Yacoubou 14, Bibrzycka 12, Verameyenka 10, Vardarli 7, Pondexter 7, Matović 6, Hollingsworth 2.