Sagadin nas nie szanował - wywiad z Andrzejem Plutą, obrońcą Anwilu Włocławek

W ubiegłym sezonie Andrzej Pluta był jednym z najlepszych zawodników Anwilu Włocławek. Notabene polski obrońca już od kilku lat utrzymuje bardzo dobrą formę. Jakie więc było zdziwienie gdy Zmago Sagadin - do niedawna trener Anwilu - nie kwapił się zbytnio, by korzystać z usług Pluty podczas ligowych meczów. Kilka dni po zwolnieniu Słoweńca, polski zawodnik zdecydował się na szczerą rozmowę.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski, Jacek Seklecki: Jak pan zareagował, gdy w czerwcu okazało się, że trenerem Anwilu będzie Zmago Sagadin?

Andrzej Pluta: Od początku było wiadomo, że klub, po niezbyt udanym sezonie, chciał zatrudnić dobrego szkoleniowca, który mógłby zacząć swoją pracę jak najszybciej. Miał skompletować sobie swój zespół, który firmowałby swoim nazwiskiem. Tak było do ostatniego piątku. Trenera Sagadina nie ma już w Anwilu i wszyscy znamy oficjalne powody odejścia szkoleniowca z klubu.

Jak pan odniesie się do głosów o, wręcz legendarnych już, ciężkich treningach u trenera Sagadina ?

- Przez cały okres pobytu trenera Sagadina z nami, zarówno w okresie przygotowawczym, jak i teraz na początku sezonu, pracowaliśmy bardzo dobrze. Przed sezonem graliśmy dobrze, wygraliśmy 11 spotkań i na pewno była to dobrze wykonana praca. A czy treningi Sagadina można nazwać legendarnymi, aż tak bym tego nie określił. W swojej karierze niejednokrotnie pracowałem już ze Słoweńcami i nie była to dla mnie żadna nowość. Byłem przygotowany na to, że będzie ciężko i trzeba przyznać, że tak właśnie było.

Przed sezonem wygraliście 11 spotkań z rzędu, jednak nie da się ukryć, że były to zwycięstwa z rywalami potencjalnie słabszymi od Anwilu…

- Spotkania przedsezonowe graliśmy z rywalami pokroju drużyn, z którymi spotkaliśmy się właśnie w pierwszych czterech kolejkach ligowych. To były na pewno podobne zespoły, jeśli spojrzymy na to pod kątem poziomu. Z Polonią wygraliśmy dwa razy, natomiast w lidze przegraliśmy. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że porażki z zespołami ogólnie postrzeganymi za słabsze na pewno bolą, ale trzeba pamiętać, że liga na dobrą sprawę dopiero się zaczęła i z biegiem czasu będziemy wchodzić na właściwy tor. Wtedy praca, którą teraz wykonujemy, na pewno będzie dawać rezultat i jestem przekonany, że to zaprocentuje.

Wspomniał pan o meczu z Polonią, co się stało, że drużyna, z którą dwa razy dość łatwo wygrywacie, nagle staje się waszym pogromcą?

- Wszyscy znamy trenera Sagadina z twardej ręki i nie da się ukryć, że przed tym meczem było w drużynie trochę nerwowości. Kompletnie nie było żadnej swobody, a myślę, że aby dobrze grać w koszykówkę, trzeba czuć się pewnie na boisku i trzeba mięć trochę dystansu i swobody. U nas tego nie było. Na parkiecie trzeba podejmować szybkie i konkretne decyzje, a nie wahać się.

Brak decyzji może odnosić się raczej do ataku, natomiast skąd taka różnica w obronie? Przed sezonem traciliście średnio po 60 punktów w meczu. W lidze, pomijając mecz ze Sportino Inowrocław, tracicie 86 punktów.

- To, co było naszym dużym atutem przed sezonem, czyli obrona zespołowa, teraz nie funkcjonowało. Bardziej skupialiśmy się na defensywie indywidualnej, aniżeli na tym, żeby bronić dobrze całym zespołem. Ciężko jednak po tych czterech meczach dokładnie wskazać przyczyny takiego stanu rzeczy. Na pewno jest to dla mnie dużym i to negatywnym zaskoczeniem. Mając przed sobą tych rywali, oczywiście z całym szacunkiem dla nich, z którymi graliśmy do tej pory w lidze, wiedziałem, że grając nawet słabsze zawody to i tak damy sobie rade. A niestety, było jak było.

Można to jakoś wiązać z tym, że zawodnikom nie odpowiadał reżim treningowy trenera Sagadina?

- Ja mogę mówić za siebie i na pewno nie podobało mi się to, że nie wykorzystywaliśmy swoich największych atutów i potencjału, jaki tkwi w naszym zespole. W każdym zespole są zawodnicy, którzy za coś odpowiadają. Jedni skupiają się na defensywie, inni na szukaniu pozycji do rzutu. A tak u nas nie było, było wręcz przeciwnie. Nie wykorzystywaliśmy zawodników na danych pozycjach. Dużo się poświęcało zwracaniu uwagi, a nie próbie wykrzesania siły zespołu. Wiadomo, że rozpoczynając sezon, do zespołu przychodzą zawodnicy, którzy mają jakieś nawyki, czy to atuty, czy wady, które pokazywali w poprzednich latach. I to trzeba było wykorzystywać, zmieniając jakieś tam detale, ale skupić się na tym, aby zawodnik spełniał swoją rolę w zespole i pokazywał to, co umie najlepiej.

Mówiąc o niewykorzystanym potencjale ma pan na myśli siebie?

- Tak, uważam, że nie byłem w pełni wykorzystywany, co pokazały rozegrane mecze i minuty, jakie spędzałem na parkiecie. Dodatkowo grając, np. 17 minut w meczu, byłem wpuszczany na krótkie fragmenty, po trzy, cztery minuty. Wtedy ciężko jest wejść w rytm meczowy i ja, jako strzelec, nie wyobrażam sobie tego. To nie jest tak, że każdy wie, że Pluta jest strzelcem i ot, tak weźmie piłkę, rzuci i trafi. Trzeba wejść w grę, poczuć ją i wtedy można pokazać to, co umie się najlepiej. Patrząc w statystyki nie trudno zauważyć, że w przeciągu czterech spotkań oddałem dziewięć rzutów za trzy punkty. Trenowałem na 100 procent, a mimo to było tak, jak każdy widział.

Dlaczego więc trener panu nie ufał?

- Absolutnie nie było żadnego konfliktu między mną, a trenerem Sagadinem i mogę to głośno powiedzieć. Wychodzi na to, że trener miał po prostu taką wizję gry swojego zespołu, jaką miał i szkoda tylko, że nie powiedział mi o tym wcześniej. Że Andrzeja Pluty po prostu nie widzi w swojej drużynie.

Trener Sagadin jest znany z tego, że głównie pracuje z młodymi zawodnikami, więc może mógł pan się spodziewać czegoś takiego.

- Trener Sagadin przychodząc do Włocławka miał carte blanche. Miał czas, aby poznać wszystkich zawodników, wybrać tych, których chce, a następnie mógł przyjść do klubu i powiedzieć, że nie pasuje mu Andrzej Pluta i trzeba zrobić wszystko, aby poszukał sobie nowego pracodawcy. Gdyby tak zrobił, postąpiłby jak najbardziej fair. Niestety, tak nie zrobił, a później pojawiały się komentarze, że tego i tego zawodnika nie chce, może jednak kogoś innego bym chciał… Zdecydowanie nie postąpił fair wobec zawodników.

Takie komentarze pojawiały się ze strony trenera Sagadina?

- Z tego, co ja wiem to tak. I każdy może sobie ocenić, czy jest to w porządku, czy nie.

Zgodziłby pan się na mniejszą ilość minut, ale tak jak pan mówi, żeby w tym czasie być w pełni wykorzystywany na parkiecie?

- Myślałem, że właśnie to wszystko będzie tak wyglądało. Wychodziłbym w pierwszej piątce, byłoby fajnie. Byłbym zmiennikiem, nie ma sprawy, ale muszę w tym czasie, który poświęcam na parkiecie, mieć możliwość pokazania swoich umiejętności i być a także czuć się potrzebny dla zespołu. Nie może być tak, jak w przypadku meczu z Polonią, że jestem czwartym zmiennikiem zespołu i wchodzę, gdy ktoś złapie faule. To jest dla mnie nie do przyjęcia.

Czy prawdą jest, że trener Sagadin próbował korygować technikę rzutu poszczególnych zawodników?

- Może nie do końca tak, że próbował korygować. Słoweniec jest takim trenerem, który, nawet, gdy ktoś robi coś dobrze, cały czas próbuje mówić, że ma robić tak, a nie inaczej, żeby ostatecznie było po jego myśli.

Na pewno słyszał pan, jak Zmago Sagadin zachwalał młodych zawodników włocławskiego klubu przed podpisaniem umowy z Anwilem. Zatem nie zdziwiły Pana słowa trenera, w których bez ogródek powiedział, że w zespole nie ma utalentowanych zawodników, natomiast widzi takich w innych zespołach ligi?

- Właśnie takie m.in. działanie trenera mijało się z celem. Anwil dał trenerowi pole do popisu i ten mógł stworzyć dokładnie taki zespół, jaki chciał. Miał czas, aby sprawdzić sobie zawodników i był z nich zadowolony. Drugi trener (Dalibor Damjanović – przyp. M.F. i J.S.) jest we Włocławku już trzeci sezon i przekazywał trenerowi Sagadinowi wszystkie informacje na temat każdego z zawodników. Dlatego w momencie, w którym podejmował decyzję o tym, kto ma zostać w zespole, a kto odejść, wiedział wszystko o poszczególnych koszykarzach. I, czego nie ukrywał, był zadowolony z tych zawodników, których miał do dyspozycji. Następnie sprowadził do zespołu zawodników, których znał i z których również był zadowolony. Nagle się okazało, że każdy przestał się trenerowi podobać. Ja muszę przyznać, że po raz pierwszy spotkałem się, z czymś takim, kiedy to trener co mecz mówi, że chciałby innego zawodnika. Gramy z Górnikiem Wałbrzych, trener chce Adama Waczyńskiego, gramy z Kotwicą, chce Pawła Kikowskiego. Dla mnie jest to śmieszne.

Czyli wychodzi na to, że trener dopiero w trakcie sezonu poznawał młodych i perspektywicznych zawodników, gdy jego zespół miał okazję z nimi rywalizować?

- Wydaje mi się, że trener Sagadin po prostu nie miał żadnego szacunku do polskiej ligi. Inna myśli nie przychodzi mi do głowy.

Z tego co pan mówi, wychodzi na to, że trener Sagadin nie potrafił wyważyć zrozumienia zawodników, z rygorem wobec nich.

- Ja mogę zapewnić, że wszyscy w drużynie pracowali na 100 procent swoich możliwości i tego nie można nam odmówić. Każdy robił wszystko to, co trzeba było robić na treningach. Natomiast później trener przychodził i mówił, że ten zawodnik jest niepotrzebny, tego trzeba by zmienić, a za tego wolałbym innego.

Można powiedzieć, że trener nie szanował swoich zawodników?

- Zdecydowanie tak. Głównym powodem zwolnienia trenera Sagadina było to, że nie szanował pracowników klubu, zawodników i swoich współpracowników. Ja straciłem do niego szacunek, dlatego, że o pewnych kwestiach nie mówił wprost mi, tylko mówił to prezesowi Polatowskiemu. Tak się złożyło, że trener otwarcie powiedział prezesowi co o mnie myśli, jednak nie zauważył, że także i ja słyszę te słowa. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Wiem, że to jest doświadczony trener, ale w taki sposób się ludzie nie zachowują. Wydaje mi się, że jeżeli trener ma do jakiegoś zawodnika zastrzeżenia to po prostu idzie i rozmawia z danym graczem, że coś mu się nie podoba. Uważam, że trener nie przepada za zawodnikami doświadczonymi, którzy coś w swojej karierze osiągnęli. Ja w Polsce osiągnąłem bardzo dużo. Ja dla trenera Sagadina zawsze robiłem wszystko to, co było w mojej mocy i nigdy nie przychodziłem do klubu mówiąc na niego złe rzeczy. Inaczej zachowywał się jednak trener.

W meczach przedsezonowych trener Sagadin dawał dużo minut właśnie zawodnikom z rocznika 86 i młodszym. Rozpoczął się sezon i młodzi zawodnicy, pomijając mecz ze Sportino, w żadnym meczu nie grali łącznie dłużej niż 20 minut.

- W tym kontekście mogę się wypowiedzieć tylko na własnym przykładzie. W meczach przedsezonowych spisywałem się całkiem dobrze, miałem niezłą skuteczność, to mnie pchało do przodu i motywowało. Przyszła liga, inni zawodnicy grają swoje, czyli tyle ile grali przed sezonem i tyle na ile zasługują, a ja jestem piątym kołem u wozu. Szanuje wszystkich ludzi, jednak w tym momencie, za to, że trener mówił wiele rzeczy za plecami, straciłem do niego szacunek. Nie mam 16 lat i wszyscy znali mnie wcześniej. Jak nie, to trener miał nagrania DVD.

Mówienie na początku sezonu, że nie ma się żadnych szans z rywalami, którzy w opinii ekspertów uważani są za równorzędnych, jest chyba nie na miejscu, a właśnie tak trener Sagadin wyraził się o Prokomie i Turowie…

- Ja nie mogłem w te słowa uwierzyć. Po prostu nie mogłem! To, co sądziłem o trenerze Sagadnie po trzech miesiącach się potwierdziło i ten wywiad wskazuje na to, że się nie pomyliłem. Jak można powiedzieć, że życzy się sukcesu rywalowi? Ja też mam kolegów w całej lidze, czy to w Prokomie, czy w Turowie. Grałem w tych zespołach, ale nie mogę powiedzieć, że życzę im mistrzostwa, wiedząc, że są to moi rywale do tytułu mistrza Polski. Trener Sagadin udzielając takiego wywiadu, po prostu potwierdził, że nie ma szacunku do pracowników klubu, z którymi razem pracował.

Jak drużyna zareagowała na wieść o rozstaniu z trenerem Sagadinem?

- Wiadomo, że było to po przegranym meczu z Polonią. Jednak meczu nie przegrał tylko trener, ale także i zawodnicy. Nie było tak, że każdy był zadowolony, gdy się o tym dowiedział. Było to duże zaskoczenie dla nas wszystkich.

A w pana przypadku?

- Przez całą karierę najważniejsze dla mnie było to, czy trener daje mi pewność siebie i czy we mnie wierzy. Wychodząc na parkiet i wiedząc, że trener mi ufa, jestem w stanie być o 50 procent bardziej efektywny. Natomiast, jeżeli wiem, że trener mnie nie chce, to lepiej dla obu stron, aby odejść z zespołu i nie być z tym trenerem, ponieważ jest to niezbyt ciekawa sytuacja.

Czy po okresie przygotowawczym nie miał pan takich myśli, że może jednak odejdę, gdyż trener mi nie ufa?

- Jestem zawodnikiem, który lubi wyzwania. Można przypomnieć sobie też czas, gdy za trenera Andreja Urlepa też nie było łatwo na początku. Nic nie obiecywał, jednak tak podchodził do zawodnika, że ten czuł się zmotywowany. Teraz tak nie było. Jestem typem człowieka, który bardzo lubi wyzwania. Lecz z drugiej strony uważam, że lepiej jest opuścić zespół i znaleźć sobie nowy, a w to miejsce niech klub i trener sprowadzą sobie zawodnika, który pasowałby do koncepcji trenera.

Współpraca: Jacek Seklecki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×