Miło, że ktoś porównuje mnie do Dylewicza, ale... - II część rozmowy z Pawłem Leończykiem, graczem Trefla Sopot

- Jest mi naprawdę miło, że ktoś mnie porównuje do Filipa Dylewicza, bo to jest świetny koszykarz, ale do Sopotu przyszedłem jako Paweł Leończyk i chcę być sobą - mówi gracz Trefla Sopot.

[b]

Karol Wasiek: Jak trafiłeś do Słupska po pobycie w PGE Turowie to miałeś taką podwójną motywację, żeby coś komuś udowodnić w Zgorzelcu?[/b]

Paweł Leończyk: Nie, ponieważ byłem po prostu spragniony tej gry. Dali mu w Słupsku szansę, grałem naprawdę sporo. Jak przyszedłem do drużyny to mieliśmy naprawdę znakomitą serię, do play-offów się zakwalifikowaliśmy się, ale odpadliśmy z Asseco, pomimo walki w tych meczach.

Spotkałeś się wówczas z negatywnym komentarzami ze strony słupskich kibiców?

- Szczerze? Nie wiem, jak to kibice odbierają, bo mnie osobiście nikt nigdy nic nie powiedział. A tego co ludzie wypisują w internecie to po prostu nie czytam w ogóle. Nie mam żadnego wpływu na to, co ludzie o mnie myślą, więc nie przejmuję się tym kompletnie.

Przeglądasz w ogóle artykuły, które pojawiają się w internecie?

- Oczywiście, że czytam wywiady, artykuły, czy jakieś inne nowości. Bardzo chętnie to czynię każdego dnia, ale na fora koszykarskie, gdzie wypowiadają się kibice, nie zaglądam, bo nie widzę potrzeby. Nie obchodzą mnie opinie anonimowych ludzi. Ja doskonale wiem, kiedy robię coś dobrze, a kiedy zagrałem słabszy mecz. Nie muszę być ani chwalony, ani krytykowany. Zresztą kibice nie wiedzą tak naprawdę wszystkiego.

Po trzech latach spędzonych w Słupsku wahałeś się przejść do Koszalina?

- Wiadomo jakie są relacje pomiędzy Słupskiem, a Koszalinem, ale tak naprawdę nie bałem się podjąć tej decyzji z tego względu, że to moja indywidualna sprawa. Zauważyłem jedną rzecz. Byłem już tam trzeci rok i tak naprawdę dostrzegłem, że w koszykówce nie ma żadnych sentymentów. Nie chcę tego stawiać w jakimś złym świetle, ale po prostu basket to wielki biznes. Patrzyłem się tylko i wyłącznie na siebie, tak aby podjąć jak najlepszą decyzję. Po słabszym sezonie chciałem pokazać samemu sobie, że stać mnie na lepszą grę.

Kibice z Koszalina od razu cię przyjęli?

- Szczerze? Nigdy nikt mi prosto w oczy nie powiedział czegoś złego na mój temat. W Słupsku spotykałem znajomych i każdy mi życzył powodzenia na nowej drodze. W Koszalinie nie było żadnych gwizdów, nie przypominam sobie tego. Nigdy nie powiem złego słowa na fanów tego klubu. Zresztą bardzo dobrze wspominam ten sezon, który tam spędziłem.

Można powiedzieć, że ten rok w Koszalinie był dla ciebie przełomowy, bo zacząłeś grać nieco dalej od kosza. Skąd taka zmiana stylu?

- Przyszedł trener Teo Cizmić i powiedział mi wprost: "Patrzę na ciebie z boku i ten twój rzut nie wygląda tak źle. Po prostu musisz się bardziej otworzyć i próbować rzutów za trzy." Tak mi wówczas mówił chorwacki szkoleniowiec i ja poszedłem za jego radą. Trener Sretenović też mi tego nie zabraniał i jakoś tak zostało.

Tak sobie myślę, że jedno pytanie i porównanie do jednego koszykarza już cię powoli zaczyna denerwować...

- Odpowiem na to pytanie nieco dwuznacznie. Jest mi naprawdę miło, że ktoś mnie porównuje do Filipa Dylewicza, bo to jest świetny koszykarz, który ma znakomite umiejętności. Z drugiej jednak strony, ludzie mówią, że przyszedłem zastąpić Filipa Dylewicza. Ja tutaj jednak przyszedłem jako Paweł Leończyk i chcę być sobą i grać tak jak potrafię, pomagać zespołowi.

Myślisz o tym, żeby za dwa lata wyjechać jednak do klubu zagranicznego?

- Bardzo bym chciał, ale wydaje mi się, że Polakowi jest nieco ciężej wyjechać za granicę. Bądźmy szczerzy, ani polska liga, ani reprezentacja nie obligują klubów zagranicznych do tego, żeby patrzyły na zawodników polskich przychylniejszym okiem. Spójrzmy na to, że do naszej ligi przyjeżdżają Litwini, Serbowie, ale ja naprawdę nie czuję się od nich gorszy. Po prostu wydaje mi się, że oni są z krajów koszykarskich, które są właśnie nastawione na tę dyscyplinę.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: