Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. II

- Wiedziałem, że dopóki będę przewodził Konferencji Południowo-Wschodniej w punktach, moje oceny będą w porządku - żartował Charles Barkley w trakcie studiów.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Sportowcy rzadko kiedy są prymusami w szkole, a chłopak z Leeds na pewno do nich nie należał. Ze względu na oblany egzamin z języka hiszpańskiego świadectwo ukończenia liceum otrzymał dopiero po wakacyjnej poprawce. Na ceremonię zakończenia nauki w szkole średniej do Alabamy wprost z Kalifornii przybył jego ojciec - Frank. Strasznie się wkurzył, kiedy dowiedział się, że jego syna nie będzie wśród absolwentów. - Nie mogę uwierzyć, że leciałem przez ten cały cholerny kraj, żeby obejrzeć tę uroczystość, a ty nie byłeś w stanie nawet skończyć tej szkoły! - krzyczał. Charles rozumiał, że zaniedbał naukę, ale zrobiło mu się przykro, iż od dawna niewidziany ojciec w ogóle się nim nie przejmował, a martwił się jedynie o własną wygodę. Cios wymierzony przez papę zmotywował go do pracy nad sobą, ale również na długie lata zniechęcił do dalszych prób nawiązania z nim przyjacielskich relacji.

Podczas turnieju świątecznego ekipa liceum z Leeds mierzyła się z drużyną z Huntsville, w której grał jeden z najbardziej obiecujących zawodników w Alabamie - Bobby Lee Hurt. Sir Charles przyćmił jednak swojego oponenta, notując 26 punktów i 9 zbiórek. Spotkanie to obserwował asystent Sonny'ego Smitha - trenera drużyny z Auburn University. Mężczyzna napisał w swoim raporcie: "grubasek, który na boisku jest lekki jak powietrze". Niedługo później główny coach AU zaprosił młodego koszykarza do odwiedzenia kampusu, leżącego około sto siedemdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Leeds. Barkley od razu polubił Smitha, w którym zobaczył ojca, którego tak naprawdę nigdy nie miał. Oczarowany osobą trenera zdecydował, że Auburn będzie dla niego odpowiednim miejscem do kontynuowania edukacji i rozwijania koszykarskiego talentu. Oczywiście bardziej chodziło o to drugie, bowiem głównym celem chłopaka wciąż pozostawał angaż w NBA, co jeszcze niedawno tak bardzo bawiło jego kolegów, a teraz wydawało się marzeniem już nie aż tak oderwanym od rzeczywistości. W podjęciu decyzji o wyborze uniwersytetu pomogło coś jeszcze. - Zabrali mnie do baru ze striptizem. Kiedy zobaczyłem te cycuszki, od razu wiedziałem, że ta uczelnia spełnia moje oczekiwania - wspomina z uśmiechem. Sir Charles już pierwszego dnia w Auburn został wezwany na "dywanik" i zapytany prosto z mostu, czy chce ukończyć studia, czy po prostu być studentem i nie wylecieć z uczelni. - Cholera, miałem osiemnaście lat i naprawdę nie chciałem żegnać się z uniwerkiem już po pierwszym roku, więc wybrałem drugą opcję - wspomina Barkley. - Jestem zmęczony słuchaniem o tym, że kończenie tych szkół coś ci daje, że daje wyższe wykształcenie. Patrząc na liczbę absolwentów, nie daje to nic.

Charles Barkley już w szkole średniej uważany był za pulchnego, a na studiach jego waga ciągle rosła i w końcu dobiła do prawie 115 kilogramów. Strasznie irytowało to Sonny'ego Smitha. - Jesteś leniwym grubasem - powtarzał mu coach i radził zrezygnować z podjadania między posiłkami. Początkowo dobre relacje zawodnika z trenerem z biegiem czasy uległy wyraźnemu ochłodzeniu. Chłopak z Leeds nie lubił, gdy ktoś mówił mu jak ma postępować, dlatego czynił dokładnie odwrotnie niż radził mu coach. W meczach potrafił dawać z siebie sto dziesięć procent, a na treningach często się obijał. Pewnego razu Smith nie mógł już wytrzymać jego pasywności podczas ćwiczeń i wrzasnął: - No zróbże coś wreszcie! Charles nie pozostał obojętny na te słowa i zbierając piłkę złapał za obręcz, a następnie... wyrwał ją z tablicy. - Myślę, że to był przejaw niedojrzałości - wspomina szkoleniowiec. - Widziałem jego wielkość i po prostu chciałem ją z niego wydobyć. On w jednym meczu potrafił przyćmić Mela Turpina i Sama Bowiego z Kentucky, a w kolejnym w ogóle nie istnieć. Tracił koncentrację, łapał głupie faule i gubił piłkę. Barkleya traktowałem najsurowiej spośród wszystkich zawodników, których trenowałem. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że może zbyt surowo.

Coach w końcu przekonał chłopaka z Leeds do ciężkich treningów i wytłumaczył, że musi on nad sobą pracować, bo nic nie przychodzi samo z siebie. Talent to ważny element koszykarskiego rzemiosła, ale niemniej ważne jest wylewanie z siebie siódmych potów podczas treningów. Sam Smith często zabierał swojego podopiecznego na zajęcia futbolowej drużyny AU. Zawodnicy musieli biegać po stadionowych schodach w górę i w dół, dopóki nie padli z wycieńczenia lub zaczęli wymiotować. Barkley zasuwał również wokół sali gimnastycznej z pustakami żużlobetonowymi na plecach, a także biegał na milę z wiadrem wody w każdej ręce.

Pierwszym sezonem Charlesa Barkleya w zespole Auburn Tigers była kampania 1981/82. Drużyna zanotowała słaby bilans 14-14 i uplasowała się na dopiero ósmym miejscu w Konferencji Południowo-Wschodniej. O awansie do turnieju głównego NCAA nie było mowy, a Sir Charles grając na pozycji centra, gdzie za rywali miał sporo wyższych zawodników, notował średnio 12,7 punktu, 9,8 zbiórki oraz 1,8 bloku. Na tablicach okazał się najlepszy w całej konferencji. W kolejnych rozgrywkach Tygrysy poprawiły swoje notowania na 15-13, ale ich pozycja w tabeli nie uległa zmianie. Barkley ze średnią 9,5 znów wygrał klasyfikację najlepszych rebounderów w Konferencji Południowo-Wschodniej, a dokładając do tego 14,4 "oczka" i 1,6 "czapy" nadal był najjaśniejszym punktem swojego teamu. Jego bolączkę stanowiły rzuty wolne, które trafiał ze skutecznością niewiele ponad 63 procent.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Sir Charles nie był typem mola książkowego, ale podobało mu się na Auburn University. Nie chodziło jednak o interesujące wykłady, a o to, jak traktowali go ludzie wokół. W Alabamie panowały silne nastroje rasistowskie, lecz w kampusie było zupełnie inaczej. Chłopak z Leeds wreszcie znalazł miejsce, w którym kolor skóry nie miał znaczenia. Biali i czarni zawierali przyjaźnie, chodzili wspólnie na imprezy i grali w tych samych drużynach. Spośród dwudziestu dwóch tysięcy studentów Murzyni stanowili niewielki odsetek, ale w żaden sposób nie byli dyskryminowani czy ignorowani, tak jak to często miało miejsce w rodzinnym mieście koszykarza. - Kiedy opowiadałem o tym znajomym, to mówili mi, że byłem tam gwiazdą sportu i dlatego traktowano mnie inaczej. Może to i prawda, lecz nie zmienia to faktu, że czułem się tam po prostu komfortowo - mówi Barkley.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×