W pierwszej rundzie Tauron Basket Ligi ekipa Asseco Gdynia dość niespodziewanie pokonała PGE Turów Zgorzelec 68:52. Nie da się ukryć, że było to najsłabsze spotkanie dla wicemistrza Polski w tym sezonie.
- Bardzo chcieliśmy się odegrać na drużynie z Gdyni za porażkę w pierwszej rundzie. To była dość sromotna przegrana. Ona naprawdę była bolesna dla naszego zespołu. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że koszykarze Asseco przyjadą bardzo zmotywowani i pełni wiary, że mogą nas pokonać drugi raz w tym sezonie - zaznacza Filip Dylewicz, podkoszowy PGE Turowa Zgorzelec, który w czwartkowy wieczór zdobył 18 punktów.
Gospodarze bardzo dobrze weszli w mecz, bo po pierwszej połowie prowadzili już 51:26, ale później zgorzelczanie się nieco zdekoncentrowali i goście odrobili strat. Ostatecznie PGE Turów wygrał 88:76.
- Od pierwszych minut chcieliśmy narzucić swój własny rytm i to się udało. Wychodziło nam naprawdę bardzo dużo. Troszeczkę niepokojący jest fakt, że na parę minut straciliśmy koncentrację i drużyna gości zaczęła odrabiać straty. Nie zawsze gramy zespołowo na tyle, na ile nas stać. To nie jest tak, że nam się nie chce grać. Prawda jest taka, że kiedy gramy jak drużyna to naprawdę ciężko nas zatrzymać - zaznacza Dylewicz.
- Potencjał tej drużyny jest naprawdę bardzo duży. Z meczu na mecz robimy progres i to dobrze, bo zbliża się najważniejszy mecz sezonu - podkreśla były gracz Trefla Sopot.