Fantastyczny początek
Co prawda pierwsze punkty w spotkaniu zdobył Adam Waczyński, ale później warunki gry dyktowali tylko i wyłącznie podopieczni Andreja Urlepa. Po pięciu minutach słupszczanie prowadzili 14:7. W ich grze było widać duże zaangażowanie, jak i pewność siebie. Goście napędzani byli przez liczną grupę słupskich kibiców.
- Gdybyśmy wygrali ten mecz, też byłoby to zasłużone zwycięstwo. Niestety graliśmy dobrze tylko przez 34 minut - podkreślał po meczu trener Urlep.[ad=rectangle]
Kontuzja Stutza kluczem?
Wydaje się, że kluczowym momentem w tym spotkaniu była kontuzja Garretta Stutza - podstawowego środkowego Energi Czarnych, który rozgrywał przyzwoite zawody. Miał na swoim koncie 10 punktów i dziewięć zbiórek. Umiejętnie grał po obu stronach parkietu, dobrze wyłączając z gry Yemi Gadri-Nicholsona. Niestety, dla słupszczan, na początku czwartej kwarty gracz dość niefortunnie upadł na parkiet i nabawił się poważnej kontuzji stawu skokowego. Zawodnik z boiska zszedł przy pomocy własnych kolegów. - Zawodnikowi podwinęła się noga do środka. Próbował co prawda wstać, ale było to niemożliwe - podkreśla Marcin Sałata, generalny menedżer słupskiego zespołu.
Po tym wydarzeniu Czarni rzucili zaledwie 12 punktów - sami tracąc 25 punktów.
Small-ball sopocian, czyli majstersztyk Maskoliunasa
Trener sopocian imał się różnych pomysłów, żeby powrócić jeszcze do gry w tym spotkaniu. Po piątym przewinieniu Pawła Leończyka desygnował on na parkiet najniższą piątkę z możliwych. W tym ustawieniu rolę środkowego grał Simas Buterlevicius! - Jak widać, przyniosło to efekt! - śmiał się po meczu litewski skrzydłowy Trefla Sopot.
Ustawienie Vasiliauskas - Jeter - Michalak - Waczyński - Buterlevicius dało sopocianom niezwykłą przewagę, z którą nie potrafili sobie poradzić zawodnicy ze Słupska.
- Kluczowy moment, to wyjście pierwszą piątką i agresywna obrona. Wtedy lecieliśmy na nich jak lawina, a kula robiła się coraz większa - dodawał trener Maskoliunas.
- Trefl obniżył swoją piątkę i to też nam pokrzyżowało plany. Nie mogliśmy piłki wyprowadzić spod własnego kosza i przez to Trefl zaczął odrabiać straty - mozolnie. Objęli prowadzenie na minutę przed końcem spotkania - podkreślał po meczu Michał Nowakowski.
Waczyński trafiał na zawołanie
Wszyscy zastanawiali się, co działo się z Adamem Waczyńskim w pierwszej połowie tego spotkaniu. Rzucił zaledwie dwa punkty. Odpalił w drugiej połowie, w której łącznie zdobył 16 oczek. Nie do zatrzymania był w czwartej kwarcie. Trafił w niej trzy bardzo ważne trójki, które pozwoliły sopocian cały czas utrzymywać się w grze. Szczególnie niesamowita była akcja za siedem punktów, w której najpierw Sarunas Vasiliauskas trafił dwa wolne, a zaraz po tym - piłkę pod słupskim przechwycił Michał Michalak. Zdobył dwa punkty, będąc do tego faulowanym. Nie trafił z linii rzutów wolnych, ale piłkę zebrał Simas Buterlevicius, który oddał ją w ręce Waczyńskiego - a on celnie przymierzył z dystansu!
- Wejście w mecz Waczyńskiego przypadło na impuls, który otrzymał cały zespół Trefla. Każdy z zawodników przebywających na boisku wiedział, że stworzyła się szansa na zwycięstwo i chciał ją wykorzystać. Przechwyt, zbiórka w ataku, celny z faulem Michała Michalaka, rzut Waczyńskiego za trzy, obrona na całym boisku. To napędzało zespół - mówił Adam Wójcik.
Ostatnia akcja słupszczan... jak miała wyglądać?
Słupszczanie mieli tak naprawdę dwie okazje, żeby zakończyć to spotkanie. W pierwszej próbie nie trafił Derrick Zimmerman, ale piłka i tak pozostała w rękach Energi Czarnych. O czas wówczas poprosił trener Urlep. Goście mieli całe 24 sekundy na to, żeby rozegrać akcję i przypieczętować zwycięstwo. Jednak ich pomysł spalił na panewce, bo nie dość że nie wypracowali pozycji, to jeszcze stracili piłkę.
- Zawodnicy mieli wszystko rozrysowane, ale nie zrealizowali tego założenia - podkreślał słoweński trener Energi Czarnych.
- W ostatniej akcji nie udało się w ogóle wyprowadzić rzutu i skończyło się tak, jak wszyscy widzieli - dodawał Nowakowski.