Filip Dylewicz: Nie boimy się nikogo
Zawodnicy PGE Turowa znajdują się obecnie w świetnej formie i prezentują widowiskowy basket. Wielu ekspertów zastanawia się nad tym, czy ktoś będzie w stanie zagrozić im w marszu po złoty medal.
Piotr Dobrowolski
Po dwóch pewnych zwycięstwach w Zgorzelcu drużyna wicemistrzów Polski przyjechała do Radomia w roli zdecydowanego faworyta. Z tej roli wywiązała się znakomicie, stawiając kropkę nad "i" oraz odnosząc bezdyskusyjny triumf. Za Rosą przemawiał jednak atut w postaci własnej hali.
34-latek przeżywa "drugą młodość"
Jego słowa znajdują odzwierciedlenie w statystykach - przez początkowe trzy kwarty przyjezdni stracili zaledwie 51 punktów. Z kolei przez ten czas zdobyli ich 69, a 85 w całym spotkaniu. - Nasz atak funkcjonował tak, jak powinien, więc od początku do praktycznie ostatnich minut kontrolowaliśmy wydarzenia na boisku - zaznaczył.
Podopieczni Miodraga Rajkovicia błyskawicznie przeszli przez fazę play-off, eliminując w trzech pojedynkach najpierw AZS Koszalin, a następnie Rosę. Czy któraś drużyna jest w stanie im zagrozić? - Nie boimy się nikogo, ale szanujemy wszystkich i to są dwie odrębne rzeczy, które trzeba na pewno umieć rozdzielić - podkreślił zdobywca 12 "oczek".
W starciach o złoto Turów zmierzy się z wygranym z pary Trefl - Stelmet. - Wiemy, na co nas stać, ale zdajemy sobie sprawę, że finały to będzie odrębna historia i będziemy musieli nie tylko wierzyć, ale i zostawić całe serce oraz zdrowie na parkiecie, aby osiągnąć wymarzony sukces - przekonywał Dylewicz. - Cieszymy się z tego, że jesteśmy w finale. Widać, że nasz zespół jest mocny, a to bardzo dobrze prognozuje przed tymi decydującymi spotkaniami - zakończył.