Michał Fałkowski: Na wschód od finałów

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Po raz kolejny, jako korespodent z Włocławka, przyjedzie mi obejrzeć finały w telewizji, po tym jak Igor Griszczuk rzucił klątwą gdy zwolniono go z funkcji trenera Anwilu. Lecz obejrzę z entuzjazmem.

Nasi politycy uwielbiają szufladkować. Wskazywać palcem i mówić: powiedziałeś to czy tamto, a więc nie jesteś z nami! Jesteś z tym zdrajcą polskiej sprawy i nie chcemy cię już tutaj! Polityki, co do zasady, nie oglądam. Ogląda ją jednak moja żona, więc ja jestem biernym słuchaczem. Mam jednak wrażenie, że wspomniana "szuflada" ewoluuje i przenosi się na zwykłe dziedziny życia, np. na sport, czyli również na koszykówkę. [ad=rectangle] Wiem nie od dziś, że nie jestem ulubieńcem czytelników z Zielonej Góry. Zarzucano mi wiele: brak obiektywizmu, stronniczość, czepialstwo i tym podobne. Dzisiaj każdego można znaleźć na portalach społecznościowych, w tym mnie. I nie raz dostawałem "po łbie" za "stronnicze" komentarze i czepianie się. Cóż, taka profesja. Dziennikarz ma obowiązek pokazywać to, co nie tylko widać w rubrykach statystycznych. Najciekawszy jest jednak fakt, że wystarczy, że wrzucę kamyczek do zielonogórskiego ogródka, a już nazywają mnie sympatykiem PGE Turowa Zgorzelec - w imię zasady "jak nie jesteś z nami, to na pewno z nimi". A kiedy opisywałem sprawę "afery kolanowej" z udziałem Miodraga Rajkovicia i Adriana Markowskiego, leciały we mnie gromy wprost z... przygranicznego podwórka. Czyli szuflada w zależności od okoliczności.

Ale i tak mam dobrze, że nie żyję w czasach starożytnych, kiedy posłańca złej nowiny ścinano...

***

Na wschód od finałów - zatytułowałem ten tekst, bo zarówno z Zielonej Góry (dla czytelników bacznie lustrujących mój życiorys - byłem raz, na meczu), jak i Zgorzelca (nie byłem nigdy), do mojego rodzinnego Włocławka jest na wschód. Czasami dobrze jest spojrzeć z innej, dalszej perspektywy na to, co pozostali obserwują od wewnątrz. Nie raz zdarzało się, że w rozmowie z kolegami po fachu z Sopotu czy Słupska otrzymywałem celne spostrzeżenia na temat tego, jak wygląda Anwil.

A więc... finał!

Zwieńczenie sezonu w pełnej krasie. Dla ligi lepiej być nie mogło - dwa tuzy, dwa największe, najbogatsze i najbardziej mocne personalnie kluby w wojnie (oby tylko na parkiecie!) złożonej z siedmiu (mam nadzieję!) bitew! Nie będąc w samym środku ferworu walki, będę oglądał finał z nieco innej perspektywy, choć bacznym okiem.

Po meczu piątym półfinału, nazwałem Łukasza Koszarka na Twitterze dyrygentem, prawdziwym dyrygentem z krwi i kości. To, w jaki sposób "Koszar" kontrolował ten mecz, to naprawdę rzadka umiejętność. Są w naszej lidze playmakerzy, którzy umieją podać celnie, rzucić, mają stalowe nerwy i są tytanami pracy w defensywie, ale nikt, po prostu nikt, nie kontroluje tempa meczu jak rozgrywający Stelmetu. Na pewno ma to związek z faktem, że Mihailo Uvalin maksymalnie wpompowywał w gracza dwie substancje przez ostatnie półtora roku: "pewność siebie" i "jesteś liderem". Zielona Góra ma pełne prawo oczekiwać od Koszarka wybitnej gry w finale. I co więcej, nie mam najmniejszych wątpliwości, że on, personalnie, to udźwignie.

Nawet pomimo faktu, że naprzeciwko niego stanie Mike Taylor, człowiek o równie wielkiej pewności siebie, a dodatkowo - gracz z przeszłością w NBA. W finale zawodów ten detal może okazać się bezcenny. Kilka tygodni temu, jeszcze w trakcie szóstek, w ten sposób opisywałem Amerykanina na blogu: "Na pierwszy rzut oka wygląda jak wychudzona i "zabidzona" wersja własnego dziadka, ale na parkiecie porusza się niczym kot. To chyba obecnie najszybszy zawodnik w tej lidze, a na pewno najbardziej zwinny. Sympatyczna scena z meczu: raz niewiele brakowało by jego drybling między nogami na połowie parkietu zakończył się przekroczeniem linii środkowej. Gdy kibice wybuchnęli gromkim śmiechem, Amerykanin jak gdyby nigdy nic, zgarnął piłkę z połowy, jednym ruchem minął obrońcę, wbił się na kosz i lecąc w powietrzu prostym lay-upem zakończył akcję. Nie J.P. Prince i nie Damian Kulig, ale ten facet może zrobić różnicę na korzyść PGE Turowa Zgorzelec w finale play-off przeciwko Stelmetowi Zielona Góra."

To będzie najciekawszy pojedynek tego finału.

***

Doprawdy, nie mogę się już doczekać, gdy siądę wygodnie przed telewizorem i będę mógł oklaskiwać obu zawodników, zapominając nieco o tym, że przecież powinno mi być źle z tym, że, jako korespondent z Włocławka, nie mogę relacjonować finału z Hali Mistrzów.

Obie drużyny mają wyjątkowy, jak na polskie warunki, zestaw personalny. Są gracze formatu europejskiego, reprezentanci Polski, bardzo zdolni trenerzy oraz koszykarze drugiego planu dokładający bardzo ważne cegiełki. W obu ośrodkach jest również potencjał, by grać w Eurolidze i w perspektywie kilku lat - grać w niej regularnie.

Dlatego, to taki slogan, ale przed pierwszym podrzutem piłki zakrzyknę "Niech wygra lepszy!". Bo taki dokładnie nastrój dominuje na wschód od finałów.

PS. ...lecz skoro dookoła typują wszyscy, zrobię to i ja, będąc konsekwentnym tego, co napisałem jeszcze półfinale. Wygra Turów. 4-2. Tylko dlatego, że ma dłuższą ławkę rezerwowych, a jak mówi przysłowie: "zespół jest tak silny, jak jego ławka".

PS2. Ogrodu nie mam, ale wiem, że właśnie lecą w moją stronę kamyczki z Zielonej Góry. Pozdrawiam, i życzę wielkich emocji.

[b][url=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]steśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

[/url][/b]

Źródło artykułu: