Srebro nie jest porażką, Turów zasłużył na złoto - I część wywiadu z Aaronem Celem, skrzydłowym Stelmetu

Aaron Cel podsumował zmagania Stelmetu Zielona Góra w polskiej lidze. - Cztery lata w ekstraklasie, złoto, srebro, brąz... To cudowny sukces dla klubu - powiedział skrzydłowy.

Dawid Borek: 21 czerwca 2013 roku podpisałeś kontrakt ze Stelmetem Zielona Góra. Pamiętasz dlaczego wybrałeś ten klub?

Aaron Cel: Myślę, że wtedy zakończyłem pewien cykl. Grałem dwa sezony w Turowie, zrobiłem dla Zgorzelca co mogłem, dużo się tam nauczyłem i po prostu chciałem zrobić krok do przodu w swojej karierze. W tym momencie Stelmet był odpowiednią drużyną, Zielona Góra była dla mnie właściwym miejscem, by zrobić krok do przodu, jakim była możliwość gry w słynnej Eurolidze. Miałem też propozycję z Francji, także z euroligowego zespołu, ale jednak Stelmet bardziej mi odpowiadał, gdyż przyzwyczaiłem się do Polski i polskiej ekstraklasy. To było dla mnie najlepsze rozwiązanie.

[ad=rectangle]

Dalsze występy w Turowie wchodziły w ogóle w grę?

- Była taka szansa, bo tam miałem już swój luz, wszyscy mnie znali, miałem swoje przyzwyczajenia. Ja jestem jednak taką osobą, która lubi robić na odwrót - lubię sobie rzucać nowe wyzwania i chciałem po prostu zacząć coś nowego.

[b]

Kluczowy był fakt gry w Eurolidze, czy też do Zielonej Góry przyciągnęła cię atmosfera wokół Stelmetu?[/b]

- Wszystko się liczyło. Oczywiście Euroliga była bardzo ważna, bo każdy koszykarz chce w niej grać. Trener mówił, że mi ufa, że będę grał i tak de facto było. Nie żałuję mojego wyboru.

Czy w momencie podpisywania kontraktu stawiałeś sobie indywidualne czy też drużynowe cele na sezon?

- Raczej nie stawiam sobie celów, zarówno osobistych, jak też zespołowych. Po prostu nie lubię późniejszych rozczarowań. Zawsze staram się dawać z siebie wszystko i pod koniec rozgrywek podliczam, czy było dobrze, czy nie. W moim stylu nie jest dawanie sobie nadziei, bo znam ten świat i życie. Wiem, że wiele rzeczy może się zmienić na przykład przez kontuzję.

Włodarze zielonogórskiego klubu zbudowali bardzo silny skład. Nie bałeś się trochę, że nie odnajdziesz się w tak mocnej ekipie?

- W zespole było sporo zawodników. Nie bałem się o konkurencję, bo to dobra rzecz dla drużyny, ale moim zdaniem było nas trochę za dużo, pojawiło się bodajże 14 koszykarzy. Jako gracz, trudno było się w tym połapać, bo nikt nie znał swojej roli w drużynie. To było trudne, bo zawodnik powinien wiedzieć, czego oczekuje od niego klub i trener. W ciągu sezonu wszystko się poukładało.

Mistrzostwo Polski i mocny skład wiąże się z wielką presją. Czuliście w drużynie ciśnienie i nacisk na dobry wynik?

- Powiem szczerze, że czegoś takiego nie było. Trenerowi i prezesowi udało się zrobić tak, byśmy skupili się na grze i nie myśleli za dużo o presji. Nie czuliśmy nacisku.

W przedsezonowych meczach prezentowaliście się z dobrej strony, w sparingu z Albą Berlin przegraliście tylko jednym punktem... Wszystko wyglądało fajnie, ale potem przyszła liga, przegrana w Superpucharze z Treflem, następnie męczarnie w Kołobrzegu z Kotwicą, ponownie dopiero po dogrywce wygrany mecz z zespołem z Sopotu. Włączyło się wtedy czerwone światełko, że z zielonogórską maszyną coś jest nie tak jak powinno?

- Nie było czerwonego światełka, nie było alarmu. Wtedy w zespole było dużo zmian, roszady te sprawiały, że zawodnicy nie znali swojej dokładnej roli, Polacy wracali z kadry. Ciężko było to poskładać, bo była nowa drużyna, nowi gracze. Zostało tylko kilku Polaków: Marcin Sroka, Kamil Chanas czy Łukasz Koszarek. Na początku ciężko było z organizacją, trudno było się odnaleźć. Wiedzieliśmy jednak, że gdy każdy znajdzie swoje miejsce, to nasza gra pójdzie w dobrą stronę.

Latem ubiegłego roku Aaron Cel zamienił PGE Turów na Stelmet
Latem ubiegłego roku Aaron Cel zamienił PGE Turów na Stelmet

Tak się stało, bo przyszła seria szesnastu spotkań, z których przegraliście tylko dwa mecze. Było widać, że z każdym kolejnym pojedynkiem maszyna się rozkręcała.

- Tak już jest w sporcie. Gdy w jednym meczu zaczyna się trafiać, to potem trafia się już wszystko. Tak samo jest w koszykówce z drużyną. Gdy zaczyna się wygrywać, to każdy patrzy się na swojego kolegę z podziwem. Myśli się wtedy "wow, on może wykonać to, a drugi coś innego". Wtedy wszyscy czują się lepsi, pojawia się zaufanie. W takich sytuacjach nie myśli się o przegranych i wygrywa się kolejne spotkania.

Po rundzie szóstek przyszły ćwierćfinały, gdzie rywalizowaliście z Asseco Gdynia. Łatwa wygrana w pierwszym spotkaniu, następnie przegrana przed własną publicznością, a potem odnieśliście dwa zwycięstwa w Gdyni. Mimo triumfu było widać, że gra Asseco wam nie pasowała.

- Dobrze mówisz - Asseco miało specyficzną grę, specyficznie bronili, zostawiali pewnych koszykarzy bez krycia. To była dziwna koszykówka, która niezbyt nam pasowała, ale po porażce trener taktycznie zmienił kilka rzeczy i wszystko poszło w dobrą stronę. To była kwestia taktyki.

[b]

W serii półfinałowej wygraliście 3:2 z Treflem Sopot. Przed piątym meczem były na pewno wielkie nerwy, bo starcia z mocniejszymi rywalami pokazały, że Stelmet ma z nimi trochę problemów. [/b]

- Tak, Trefl Sopot sprawił nam wiele problemów. Sopocianie grali dobrze, to dobra drużyna, dobrze zorganizowana. Mam do nich pełny szacunek, ale moim zdaniem nie mieli oni wielkiego talentu - wykorzystywali oni jednak wszystko z każdego zawodnika, dawali z siebie maksimum i to dawało moc tej drużynie. W serii było ciężko, przed piątym meczem było trochę stresu. Kilku z nas, w tym ja, nigdy nie grało spotkania ostatniej szansy. To była dobra próba przed finałami, test, czy wytrzymamy presję.

W finale zmierzyliście się z Turowem. Po dwóch meczach zgorzelczanie prowadzili 2:0, po spotkaniach w Zielonej Górze było dla nich 3:1. Piąty pojedynek finałowy w Zgorzelcu, w strasznie gorącej hali, należał już do was. Czy po tym zwycięstwie poczuliście, że teraz będzie tylko z górki i to wy jesteście bliżej mistrzostwa, choć to Turów wygrywał 3:2?

- Mądrze podchodziliśmy do tych finałów. Fakt, wygraliśmy w Zgorzelcu i strasznie się z tego cieszyliśmy, to był malutki krok do przodu. Wiedzieliśmy jednak, że szósty mecz w naszej hali będzie niezwykle ciężki, bo Turów nie chciał wracać do swojej hali i się stresować. Wiedzieliśmy, że dadzą z siebie wszystko, by wygrać ten pojedynek. Staraliśmy się do niego podejść tak, jak do każdego innego meczu: chcieliśmy być skupieni, walczyć, ale to oni byli lepsi. Nie można nic więcej powiedzieć.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[nextpage]No właśnie - przegraliście szóste spotkanie finałowe i to Turów mógł cieszyć się z mistrzostwa. W którym momencie poczułeś, że już nie można odmienić losów tego meczu?

- Niektórzy powiedzą, że sparaliżował nas stres, ale ja uważam, że to nie był po prostu nasz dzień, szczególnie jeśli chodzi o atak. Niestety dla nas, wypadło to akurat w meczu, w którym mistrzostwo zdobył Turów. Trzeba się z tym pogodzić, takie mecze się zdarzają. Nie jesteśmy maszynami, nie jest tak, że naciśnie się guzik i zacznie się trafiać. Staraliśmy się bronić nieco mocniej, ale Turów miał już złoto przed oczami. Po pierwszej połowie mieli 17 punktów przewagi, nie odpuścili i niestety, nie udało się doprowadzić siódmego meczu.

Podczas przerwy szóstego meczu, gdy traciliście do zgorzelczan 17 punktów, w szatni była ogromna chęć walki czy też w jakimś stopniu pogodzenie się z porażką?

- Do ostatniej sekundy trzeba wierzyć w zwycięstwo. W sezonie były spotkania, które przegrywaliśmy kilkoma punktami przed ostatnią kwartą. Wierzyliśmy więc w swoje szanse w szóstym meczu. 17 punktów to w koszykówce nie jest straszną sytuacją. Bardziej niepokoił nas fakt, że do przerwy zdobyliśmy tylko 24 oczka, nikt nie trafiał za trzy punkty. Trener na spokojnie do tego podszedł, poustawiał nam wszystko w głowie i w drugiej połowie szło nam lepiej, choć rywale mieli już za dużą przewagę.

[b]

Patrząc przez pryzmat całego finału: w jakich elementach Turów był lepszą drużyną? W decydującej serii zadecydował aspekt sportowy, taktyczny, czy po prostu zgorzelczanie mieli więcej szczęścia?[/b]

- Nie chodziło o szczęście, choć go potrzebuje każdy zespół. Nie powiem jednak, że ktoś wygrał, bo miał więcej szczęścia. Taktycznie my i Turów byliśmy dobrze przygotowani. Mogę powiedzieć, że dwa pierwsze mecze w Zgorzelcu powinniśmy nieco inaczej zagrać. Tam zadecydowały małe szczegóły, przegraliśmy drugi mecz różnicą sześciu punktów - w takich sytuacjach ktoś trafi jedną trójkę więcej i może zmienić się cała seria. Gdy Turów wygrał w naszej hali i w serii było 3:1, to potem jest bardzo ciężko.

Możesz wskazać element, w którym Turów był lepszy? Rzuty z dystansu, obrona, może gra na tablicach?

- Oczywiście zgorzelczanie mają swoje plusy, ale nie będę ich chwalił, bo my też mieliśmy swoje zalety. Grali lepiej, w finale wygrali 4:2, czym pokazali, że byli lepszą drużyną. Trzeba się z tym pogodzić.

Najwięcej szkód wyrządził wam chyba Filip Dylewicz, który został zresztą MVP finałów.

- Tak, on sam powiedział, że gra najlepszy miesiąc w swojej karierze. Bardzo go szanuję, gra na mojej pozycji. Odkąd jestem w Polsce, zawsze lubię przeciwko niemu grać. On pokazuje fajne zagrania, a dla mnie to wyzwanie. Z szacunkiem dla innych graczy, ale zawsze fajniej jest grać przeciwko lepszemu zawodnikowi. Dylewicz był w życiowej formie, dobrze rzucał, czytał grę... Trzeba przyznać, że trener Rajković bardzo mu ufał - grał po 35 minut, więc miał swój luz. Zasłużenie zdobył MVP, trafił kilka trójek od deski, co mnie się bardzo nie podobało (śmiech), ale takie jest już życie.

Turów zasłużył na złoto - ocenił silny skrzydłowy
Turów zasłużył na złoto - ocenił silny skrzydłowy

Srebro to dla Stelmetu sukces, bo to jednak wicemistrzostwo Polski czy może bardziej porażka, bo przed sezonem to was, a nie Turów, stawiano w roli faworytów?

- To normalne, że byliśmy faworytami, bo rok temu Stelmet zdobył mistrzostwo. Na początku rozgrywek miano faworyta nic jednak nie znaczy, to może się liczyć w play-off. Myślę, że srebro nie jest porażką dla klubu. Cztery lata w ekstraklasie, złoto, srebro, brąz... To cudowny sukces dla klubu. Nie ma czego się wstydzić. Moim zdaniem to był dobry sezon.

Dla ciebie to było drugie srebro z rzędu. Nie żałowałeś trochę po finale, że zmieniłeś Turów na Stelmet? Gdybyś został w Zgorzelcu, to na twojej szyi może pojawiłoby się złoto...

- Tak jak mówisz: może. W życiu nic nie jest pewne. Wiedziałem, że zmieniając klub, w finale być może zmierzymy się z Turowem. Nie jestem typem człowieka, który czegokolwiek żałuje. Cieszę się z tego sezonu. Turów zasłużył na złoto, walczyli o nie przez wiele lat. Jak powiedziałeś, dla mnie to było drugie srebro z rzędu. Trzy lata gram w Polsce, drugi raz doszedłem do finałów, więc nie jest źle. Wiadomo, że złoto jest lepsze od srebra, ale myślę, że nie mam czego się wstydzić.

Stelmet wywalczył srebro, jest mały niedosyt, ale ogólnie to był dla zielonogórskiego klubu dobry sezon w polskiej lidze. 33 zwycięstwa i 14 porażek to fajny bilans.

- No tak, to bardzo dobry bilans. Dojście do finału zawsze powinno być sukcesem, choć nie udało się zdobyć złota. Mogliśmy przecież odpaść w półfinałach. Oczywiście my, zawodowi koszykarze, do końca ze srebra się nie cieszymy, ale ogólnie jest dobrze.

Słowo o twojej postawie. W ubiegłym sezonie grałeś średnio 25 minut, zdobywając w tym czasie nieco ponad 10 punktów i prawie siedem zbiórek. Teraz spędzałeś na parkiecie 20 minut, notując niespełna siedem punktów i 3,4 zbiórki. Co było powodem tego regresu?

- Dużo rzeczy. Pierwsze mecze były dla mnie bardzo ciężkie, pierwszy miesiąc był dla mnie trudny. Szukałem swojej roli w drużynie, było dużo graczy na pozycji numer cztery. W sparingach grałem jako trzecia czwórka, bo był jeszcze Guinn, Barlow, Brackins grał na czwórce i piątce. Na początku bardzo ciężko było mi się odnaleźć, więc jeśli chodzi o statystyki, to nie zacząłem najlepiej. W listopadzie i grudniu się rozkręciłem i szło mi lepiej. Wiesz... To tylko statystyki, teraz grałem w innej drużynie, miałem inną rolę. W Turowie zbierałem więcej piłek, bo tam nie było dobrego gracza pod koszem - Zigeranović i Kulig za dużo nie zbierali, choć są wysokimi koszykarzami. W tym sezonie pod koszem byli Hrycaniuk, Dragicević, Eyenga też zbierał. Wszytko zależy od składu. Ogólnie dużo się nauczyłem i osobiście czuję się lepszym zawodnikiem.

Twoim zdaniem Mihailo Uvalin wykorzystał cały twój potencjał czy może Serb nie potrafił wykrzesać z ciebie pełni możliwości?

- Nie mam do trenera żadnych pretensji. Myślę, że dobrze się porozumiewaliśmy. Jak już powiedziałem, na początku trudno było się zorganizować i znaleźć swoją rolę, ale ogólnie z trenerem wszystko było w porządku. Niestety, pod koniec sezonu, gdy wróciłem do gry po kontuzji, trudno było mi się odnaleźć. Myślę jednak, że trener wie, że dałem z siebie wszystko.

***

Druga część wywiadu z Aaronem Celem zostanie opublikowana w czwartek. W niej skrzydłowy Stelmetu Zielona Góra opowie między innymi o przygodzie zielonogórskiej drużyny w Eurolidze.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: