Meczu z Olympiakosem nie zapomnimy do końca życia - II część wywiadu z Aaronem Celem, skrzydłowym Stelmetu

W drugiej części wywiadu Aaron Cel podsumował zmagania Stelmetu w Eurolidze. Skrzydłowy wrócił pamięcią między innymi do meczu w Pireusie, w którym biało-zieloni niemal pokonali wielki Olympiakos.

Dawid Borek
Dawid Borek

Dawid Borek: Przejdźmy do tematu Euroligi. Przed rozpoczęciem tych rozgrywek w zespole czuliście ekscytacje, nerwy, stres? Jak wyglądały te emocje od wewnątrz?

Aaron Cel: Powiem szczerze, że chyba wszyscy czuliśmy bardzo dużą ekscytację. Wiedzieliśmy, ze dla Zielonej Góry i kilku koszykarzy to będzie pierwsze doświadczenie z Euroligą, więc była wielka ekscytacja. Szczególnie, że dobrze prezentowaliśmy się w sparingach, więc wierzyliśmy w siebie.

Było trochę stresu? W grupie mieliście przecież takie zespoły jak Olympiakos Pireus czy Galatasaray Stambuł...

- Nie było strachu, bardziej właśnie ekscytacja. Tak jak mówiłem, że lubię grać przeciwko Filipowi Dylewiczowi (więcej w I części wywiadu - dop. red.), tak samo było w przypadku Euroligi - im lepszy jest przeciwnik, tym zawodnik chce się pokazać i udowodnić swoją wartość. Zresztą właśnie takie nastawienie prawdopodobnie miały drużyny w polskiej lidze, gdy grały przeciwko nam. Wracając do Euroligi, bardzo się cieszyliśmy, że zagramy z takimi zespołami jak Olympiakos czy Galatasaray. Chociaż mieliśmy też nadzieję na rywalizację z Realem Madryt, bo jak już mamy grać, to z mocnym akcentem. Muszę przyznać, że ekscytacja podczas pierwszego spotkania była nawet za duża.

No właśnie - w pierwszym spotkaniu w Eurolidze, przegraliście przed własną publicznością z Bayernem Monachium. Pojawił się wtedy niepokój, że drużyna Stelmetu jest jednak nieco za słaba na Euroligę?

- Nie zwątpiliśmy w siebie, chociaż były ciężkie czasy. Znamy się trochę na koszykówce i wiedzieliśmy, że mieliśmy problem z roszadami w składzie, to mieszało w głowie i to się odbiło na wyniku. Był zimny prysznic, bo mieliśmy nadzieję, że wygramy pierwszy mecz, szczególnie że był on przed naszymi kibicami, we własnej hali, inauguracyjne spotkanie w Eurolidze... Rzeczywistość okazała się inna, przegraliśmy.

Następnie wysoko polegliście z Unicają Malaga i w końcu odnieśliście pierwsze zwycięstwo w Eurolidze, kiedy to pokonaliście Montepaschi Siena. Pamiętasz ten mecz i z pewnością wielką radość po tym pojedynku?

- Co do Unicaji - to już nie był zimny prysznic, to po prostu był inny poziom koszykówki. Drużyna z Malagi grała bardzo dobrze i to trzeba przyznać. Mecz z Montepaschi był już super, pierwsza wygrana w Eurolidze. Ja wtedy niestety nie grałem, to był okres zmian w zespole, ale cieszyłem się tak samo, jak pozostali zawodnicy. Była super atmosfera, wszyscy byli szczęśliwi. Montepaschi może nie miało bardzo mocnej drużyny, ale to jednak Montepaschi - ponad dziesięć lat grają w Eurolidze, więc zwycięstwo było super.

Kolejnym krokiem była nieznaczna porażka z Galatasaray i ten nieszczęsny Pireus, gdzie przegraliście w ostatniej sekundzie z Olympiakosem. Ta porażka bolała was chyba podwójnie, bo to przecież mistrz Euroligi z ostatnich dwóch sezonów...

- Galatasaray to bardzo dobra drużyna, a my walczyliśmy do ostatniej sekundy. Pod koniec chyba coś spudłowaliśmy i nie udało się wygrać. Co do Olympiakosu - chyba żaden z nas do końca życia nie zapomni tego meczu. Gdy jechaliśmy do Pireusu, mieliśmy oczy bardzo szeroko otwarte z podziwu. Przez ostatnie dwa lata zdobywali oni mistrzostwo Euroligi, gra tam wielki Spanoulis, grecka atmosfera, po prostu inny świat. Podeszliśmy do tego meczu na zasadzie "zrobimy co możemy", nie było wielkiej nadziei. Wiedzieliśmy, że wcześniejsze dwa spotkania były całkiem niezłe, więc czemu nie powalczyć z Olympiakosem? Dla każdego z nas dzień pojedynku z grecką drużyną był jednym z lepszych dni w sezonie. Graliśmy wtedy bez Zamoja (Przemysława Zamojskiego - dop. red.), podkoszowy Olympiakosu wykonał dwa wielkie bloki na Dragiceviciu. Na początku zastanawialiśmy się, jak to będzie. Później pamiętam, że z ławki wszedł Hasan (Kamil Chanas - dop.red.), wykonał akcję 2+1, wymusił faul Spanoulisa. Wszyscy wstaliśmy z myślą "ej, może jednak coś tu ugramy!". Ja też wszedłem z ławki, w pierwszej połowie wpadały mi wszystkie trójki. Graliśmy wtedy bardzo dobrą obronę, trener wymyślił specjalną defensywę na ten mecz, żeby zaskoczyć Olympiakos i to się udało. Do ostatniej sekundy wierzyliśmy w zwycięstwo, aż się stało to, co się stało...
Cel: Meczu z Olympiakosem nie zapomnimy do końca życia Cel: Meczu z Olympiakosem nie zapomnimy do końca życia
Po tym meczu w drużynie było zdenerwowanie, bo przegraliście w ostatniej sekundzie, czy jednak duma, bo stawiliście czoła wielkiemu Olympiakosowi?

- Na pewno wielka duma, zdenerwowanie też. Gdybyśmy wygrali, nasza sytuacja wyglądałaby o wiele inaczej - pod względem naszej kwalifikacji do kolejnej rundy Euroligi oraz  byłoby lepiej dla polskiej koszykówki. Czuliśmy wielki niedosyt. Taki jest sport, trzeba się pogodzić i umieć przegrywać. Tego meczu przez kilka dni nie mogliśmy jednak przeboleć...

Później odnieśliście wyjazdową wygraną w Monachium, też zresztą historyczną, następnie kolejna przegrana z Unicają i był mecz w Sienie. Znów ostatni rzut odebrał wam zwycięstwo...

- Myślę, że z Monachium mamy chyba najlepsze wspomnienia z tego sezonu. Wygraliśmy na wyjeździe, była wtedy pełna hala, pokonaliśmy wielki Bayern, który budżet ma 20 razy większy od nas. Zwycięstwo w Monachium było dla nas super doświadczeniem. Potem kolejny trudny mecz z Unicają, która grała bardzo szybką koszykówkę i trudno było nam coś zrobić. Przegrana w Sienie była bolesna, bo byliśmy lepsi od Montepaschi, graliśmy lepszą koszykówkę. Oni tak wszystko wyrywali, nie grali ładnie. Trzymali jednak wynik. Pod koniec piłka kręciła się na obręczy, nikt jej nie łapał, potem przerzucali ją w różne miejsca, znalazł się wolny zawodnik i trafił. To bolało, bo to była już druga przegrana w taki sposób w Eurolidze. Aż się teraz wkurzyłem...

Gdyby nie te porażki, to prawdopodobny byłby awans do TOP16. Było widać, że w Stelmecie jest wielki potencjał, ale te dwie przegrane słono was kosztowały. W głowie musiało po nich coś pozostać.

- Gdy czuje się, że gra się na takim samym poziomie i przegrywa się jednym punktem, to moim zdaniem jest to po prostu pech i bardzo trudno zaakceptować taką porażkę. Drużyna wie, że nie jest słabsza, że wkłada w spotkanie tyle samo sił, a jednak przegrywa.

W Eurolidze notowałeś średnio ponad sześć punktów i cztery zbiórki. Jesteś zadowolony z tych statystyk?

- Tak, choć powiem szczerze, że ogólnie na statystyki nie zwracam raczej uwagi. Jak już mi je przedstawiasz, to mogę powiedzieć, że jestem zadowolony. W Eurolidze dużo wychodziłem z ławki, starałem się, robiłem co mogłem, walczyłem. W tych rozgrywkach bardziej mi zależało na drużynie.

Potem Stelmet miał przygodę w Pucharze Europy, gdzie trafiliście na niezwykle silną grupę. To udowadnia finał tych rozgrywek, gdzie zagrała Valencia i Uniks.

- Gdy poznaliśmy skład naszej grupy, to już wtedy wiedzieliśmy, że będzie bardzo ciężko. To nie były równoległe drużyny, tylko kolosy. Te zespoły poradziłyby sobie nawet w Eurolidze. Trochę byliśmy rozczarowani, bo jednak mieliśmy nadzieję zajść daleko w Pucharze Europy i moglibyśmy tego dokonać, gdyby chociaż jedna w wcześniej wymienionych ekip nie była w naszej grupie. To boli, bo koszykarze lubią grać na europejskich parkietach, pokazywać się w Europie. W pierwszym meczu z Uniksem graliśmy dobrze, nie przynieśliśmy wstydu, walczyliśmy do końca i trzymaliśmy wynik. Rywalizowaliśmy z zawodnikami, z których każdy zarabia po milion euro za sezon, co jest nie do porównania z naszymi zarobkami. Następnie graliśmy z Telenetem w Ostendzie i znów przytrafiła się porażka jednym punktem. Telenet był zespołem na naszym poziomie i nie powinniśmy przegrać z nimi dwóch spotkań. Nie mam do tego słów, bo nigdy nie przegrałem tylu meczów w sezonie różnicą jednego punktu. Gra z Valencią w ich hali była bardzo dobrym doświadczeniem. Polegliśmy tam różnicą około 35 punktów i po tygodniu, przeciwko tym samym zawodnikom, tym razem w naszej hali, wygraliśmy. To pokazuje koszykarzom, że nigdy nie wolno się poddawać, zawsze trzeba walczyć, bo wszystko jest możliwe. Myślę, ze w spotkaniu przeciwko Valencii graliśmy najlepszą koszykówkę w sezonie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×