Karol Wasiek: Ma pan 40 lat, a nadal "wykręca" świetne statystyki w lidze słoweńskiej. Zdradzi pan swoją receptę na sukces?
Goran Jagodnik: Nadal świetnie czuję się fizycznie. Jeszcze mogę biegać po parkietach (śmiech). W Słowenii jest jeden mecz w tygodniu, więc jest dużo czasu na regenerację. Koszykówka nadal sprawia mi radość. Kiedy wybieram się na trening, to robię to z radością. A jak już gra się mecz, to nikt nie patrzy na lata w metryce.
Czyli motywacja do gry wciąż jest?
- Zawsze! Zwłaszcza w czasie meczu człowiek chce dobrze wypaść. Trening jak trening, ale gdy toczy się gra, to motywacji nigdy nie brakuje. W dodatku w ostatnim sezonie z powodzeniem rywalizowaliśmy w lidze słoweńskiej. Dopiero w półfinale odpadliśmy z drużyną Krka Novo Mesto, która zdobyła mistrzostwo naszego kraju.
[ad=rectangle]
To był pana ostatni sezon w karierze?
- Wciąż zastanawiam się nad swoją przyszłością. W Słowenii jest duży kryzys, nie ma klubów z wielkimi ambicjami. Jedynie Krka Novo Mesto oraz Olimpija Lublana mają spore cele. Reszta zespołów jest zorganizowanych półamatorsko.
Skąd wynika ten kryzys?
- Nie ma sponsorów, którzy by zainwestowali pieniądze w rozwój tej ligi. Parę klubów jest całkiem w porządku, ale o reszcie to lepiej się nie wypowiadać. Stawiają na młodzież i nie mają wielkich ambicji.
Pojawiały się jakieś oferty z Polski dla Gorana Jagodnika?
- Kilka lat temu rozmawiałem z działaczami Trefla Sopot, ale wówczas miałem lepszą ofertę ze Słowenii i dlatego nie zdecydowałem się na powrót do Polski.
A wracając do pańskiego pobytu w ekipie Prokomu Trefla Sopot. Jakie mecze wspomina pan najczęściej?
- Szczerze? Najczęściej wspominam mecze, które graliśmy przeciwko ekipie Andreja Urlepa. To były bardzo trudne spotkania. Urlep jest świetnym trenerem, który potrafi motywować na te najważniejsze mecze. Było dużo nerwów (śmiech).
Ale później sam pan trafił do Włocławka, co bardzo zaskoczyło kibiców z Trójmiasta...
- To prawda. Wyjechałem wówczas z Prokomu Trefla Sopot i podpisałem kontrakt w Rosji, ale śmiało mogę powiedzieć, że to była jedna z gorszych decyzji w mojej karierze. Powinienem wówczas zostać w Trójmieście. Po rozstaniu z ekipą z Rosji w trakcie sezonu nie miałem za dużo ofert. Wówczas Ales Pipan podpisał kontrakt we Włocławku i bardzo chciał mnie tam ściągnąć. Podjąłem decyzję, że podpiszę tam umowę, ale nie była to łatwa decyzja. To było dziwne uczucie, zresztą dla fanów z Włocławka także. Kibice jednak z czasem przyzwyczaili się do mnie (śmiech).
Został pan wybrany przez kibiców najlepszym niskim skrzydłowym w historii Trefla Sopot. Jak pan przyjął to wyróżnienie?
- Minęło już osiem lat, odkąd ostatnio tu grałem. W międzyczasie pojawiło się pewnie dużo dobrych zawodników, dlatego muszę podziękować kibicom. Bardzo mi miło, że pamiętają mnie. Zawsze fajnie wraca mi się do Sopotu i mogę powiedzieć tak jak Adam Wójcik, że jest to mój drugi dom.
W przyszłości planuje pan zostać pierwszym trenerem?
- Tak. Jestem w trakcie załatwiania papierów. W Słowenii przechodzę specjalny kurs trenerski, ale czy już od kolejnego sezonu będę trenerem? Tego wciąż nie wiem. Zobaczymy, co pokaże przyszłość. Lubię koszykówkę i nadal chcę pracować w tej dyscyplinie.
Ikona Sopotu, ale ciesze się, że pograł też dla Anwilu któremu kibicuję.