David Robinson - Admirał pełną gębą cz. I

Mało brakowało, a Davida Robinsona nie wymienialibyśmy dziś wśród najlepszych centrów w dziejach basketu. Bieg wydarzeń mógł zmienić feralny wypadek z lutego 1966 roku.

W tym artykule dowiesz się o:

Ambrose Robinson, żołnierz marynarki wojennej, stacjonował w Rhode Island. Był zaręczony i nie poszukiwał przygód. Pewnej niedzieli jak zwykle udał się do kościoła na mszę i wśród tłumu ludzi wypatrzył dziewczynę imieniem Freda, która uczyła się w szkole pielęgniarskiej w New Hampshire. Młoda kobieta nie szukała partnera, ale po krótkiej rozmowie postanowiła zaprosić mężczyznę do swojego domu na kawę. Miała nadzieję na szczerą przyjaźń. Obowiązki zawodowe Ambrose'a sprawiały, że wiele miesięcy w roku spędzał on na statku, z dala od miejsca zamieszkania. Wypływał na morze i słuch o nim ginął na długi czas. Każdorazowo po powrocie udawał się jednak do New Hampshire, żeby odwiedzić Fredę. Jedno niedzielne spotkanie wywróciło jego poukładane życie do góry nogami.
[ad=rectangle]
Czas płynął, aż pewnego dnia mężczyzna pojawił się w domu opieki, w którym pracowała jego sympatia. - Zerwij się z pracy i chodź ze mną - poprosił. - Niestety nie mogę - odpowiedziała Freda, która dopiero zaczęła swoją zmianę, kończącą się o dwudziestej trzeciej. Ambrose nie dawał jednak za wygraną i namawiał swą wybrankę, żeby znalazła sobie zastępstwo. Ta w końcu uległa, ale niestety żadna z koleżanek akurat nie mogła jej zastąpić. Ostatnią nadzieją była pani Callahan - szefowa domu opieki. Freda krępowała się poprosić ją o wolny wieczór, więc Ambrose postanowił ją wyręczyć. - Trzy miesiące spędziłem na morzu, proszę dać jej wolne - zaczął. - A kim ona dla ciebie jest? - zapytała przełożona. - Jest moją narzeczoną - odparł mężczyzna. W tej sytuacji pani Callahan nie mogła odmówić. Istniała tylko jedna przeszkoda - Freda nie pamiętała, żeby Ambrose kiedykolwiek się jej oświadczał. - Dlaczego skłamałeś?! Nie jesteśmy zaręczeni! Przez ciebie stracę tę pracę, a bardzo jej potrzebuję - na osobności zrugała żołnierza. - Nie kłamałem - odpowiedział. - Pobierzemy się.

Wojskowi mają to do siebie, że rzadko kiedy nie dotrzymują danego słowa. Trzy tygodnie po nietypowych zaręczynach Ambrose i Freda wzięli ślub. Niedługo potem na świat przyszła ich córka Kimberly, a dwa lata później, 6 sierpnia 1965 roku, pierwszy krzyk wydał z siebie ich syn, David Maurice Robinson, o którym dwie dekady później usłyszał cały koszykarski świat. Wówczas jednak nikt nawet nie zastanawiał się, czy maluch będzie miał w przyszłości predyspozycje do uprawiania jakiegokolwiek sportu.

Ambrose Robinson nie był byle jakim żołnierzem. Miał stopień oficerski i specjalizował się w sonarach - urządzeniach używających fal dźwiękowych do nawigacji, komunikacji, detekcji, określania pozycji, śledzenia oraz klasyfikacji ruchomych i nieruchomych obiektów zanurzonych, znajdujących się na powierzchni cieczy lub w powietrzu. Pewnego lutowego poranka wypływał statkiem do Republiki Południowej Afryki, więc żona odwiozła go samochodem na miejsce, w którym zaczynała się podróż. Do auta zabrała również dzieci, gdyż po odstawieniu męża planowała odwiedzić siostrę Jessie, mieszkającą w pobliskim Rye Beach. Z Newport, w którym stacjonowali Robinsonowie, były tam zaledwie dwie godziny drogi. Freda pokonywała tę trasę dość często, ale tamtego dnia zapowiadano burzę lodową, czyli niezwykle intensywne opady marznącego deszczu. - Lepiej dziś nie jedź - przekonywał ją Ambrose, zanim wszedł na pokład. Nic to jednak nie dało.

Kobieta wsiadła do auta i odjechała do Rye Beach. Podróż minęła spokojnie, a pogoda popsuła się dopiero po dwóch dniach pobytu w domu siostry. Burza była tak silna, że po ulicach mogły się poruszać jedynie pojazdy ratunkowe. Pani Robinson po przebudzeniu wyjęła płaczącego Davida z łóżeczka i położyła na swoim łóżku, po czym wyszła z pokoju do kuchni, żeby podgrzać dla niego mleko w butelce. Malec w pewnym momencie przestał płakać, więc jego mama pomyślała, że powtórnie zasnął i oddała się pogawędce ze swoją siostrą. Gdy wróciła, chłopczyka nie było w miejscu, w którym go zostawiła. Nie było go również na podłodze, więc wpadła w panikę. - Mitch, David jest z tobą?! - zawołała do szwagra przebywającego w innym pomieszczeniu. - Nie - odpowiedział mężczyzna. - Nie rób sobie jaj - fuknęła. - Serio, nie ma go tu - odparł spokojnie Mitch.

Pani Robinson znajdowała się już blisko rozpaczy. Dzieci siostry również nie wiedziały, gdzie jest David, a dalsze poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu. W końcu Freda wróciła do sypialni i zaczęła sprawdzać wszystkie miejsca od początku - łóżko, pod łóżkiem, przy łóżku. W pewnym momencie pomiędzy łóżkiem a ścianą zobaczyła wystający czubek głowy. Chłopczyk się zakleszczył i zwisał nogami do ziemi z twarzą przyklejoną do materaca. Gdy mama go stamtąd wyciągnęła, zauważyła że zrobił się niebieski. Jako pielęgniarka wiedziała, iż to z powodu niedotlenienia. Rozkleiła się na amen. Wtem jednak do pokoju wparowała Jessie, która od razu pobudziła ją do działania: - On umrze, jeśli nie przeprowadzisz natychmiast resuscytacji! - Nie mogę - odpowiedziała przez łzy Freda. - Nigdy nie robiłam tego na żywym człowieku, ćwiczyłam tylko na manekinie. - Jeśli nie chcesz, żeby on umarł, to lepiej spróbuj! - kontynuowała siostra mamy Davida.

Freda rozpoczęła reanimację. - Panie, nie pozwól, żeby moje dziecko umarło - modliła się w myślach. Bezskutecznie. Nic nie blokowało również dróg oddechowych chłopca. Gdy kobiecie w pewnym momencie zaczęło się wydawać, że David zaraz dostanie drgawek, wyniosła go przez kuchnię do garażu, żeby maluch doznał szoku termicznego. Wiedziała, że to może mu pomóc. Udało się! Chłopiec otworzył szeroko oczy i zaczął płakać. W międzyczasie Mitch wezwał karetkę pogotowia, która ze względu na pogodę przybyła na miejsce ze sporym opóźnieniem. Ratownicy zastali Davida już w całkiem dobrym stanie, ale Freda nie miała pojęcia jak długo chłopiec nie oddychał. Jako pielęgniarka wiedziała, że człowiek może radzić sobie bez tlenu maksymalnie przez niecałe sześć minut. Po tym czasie w mózgu następują nieodwracalne zmiany.

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

Po położonej w stanie Floryda wyspie Key West krąży legenda, że każdy, kto choć raz ją odwiedził, do końca życia będzie pragnął za wszelką cenę na nią powrócić. Gdy w 1929 roku Ernest Hemingway w domu przy 314 Simonton Street pisał "Pożegnanie z bronią", Ambrose'a Robinsona nie było jeszcze na świecie. Tymczasem kilka miesięcy po fatalnym wypadku Davida władze marynarki wojennej wysłały mężczyznę do bazy mieszczącej się na wyspie, wobec czego wraz z rodziną musiał się on przeprowadzić w miejsce, gdzie średnia roczna temperatura powietrza wynosi 26 stopni Celsjusza.
 [nextpage]
Robinsonowie bardzo długo żyli w niepewności, czy niedotlenienie nie wyrządziło szkód w mózgu ich synka. Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane podczas podróży samochodem po drodze, na której obowiązywało ograniczenie prędkości do 90 kilometrów na godzinę. Ambrose jechał nieco szybciej, gdy nagle David wypalił: - Tato, jedziesz za szybko! - Naprawdę? - odparł zdumiony ojciec. - Tak, jest ograniczenie do 90 kilometrów na godzinę, a ty masz na liczniku prawie 100. W tamtym momencie strach Robinsonów o zdrowie ich dziecka dobiegł końca. Jeśli trzylatek potrafił czytać znaki drogowe i je odpowiednio interpretować, musiał rozwijać się prawidłowo.

Pani Robinson od początku dbała o edukację swoich dzieci. W telewizji pozwalała im oglądać tylko wartościowe programy, czytała książki oraz uczyła samodzielnie czytać i liczyć. David bardzo lubił te zajęcia i był bardzo pojętnym uczniem. Tak jak inne dzieci, lubił również spędzać czas na zabawach. Uwielbiał swój zielony ciągnik z pedałami, którym niemal każdego dnia jeździł wokół domu.

Choć życie Robinsonów wyglądało na szczęśliwe i poukładane, związek Fredy i Ambrose'a w pewnym momencie przechodził głęboki kryzys. Kobieta czuła się odstawiona na boczny tor i poważnie zastanawiała się nad rozwodem. Zwróciła się do swoich rodziców, żeby pomogli jej opłacić prawnika, ale oni nie popierali takiego rozwiązania sprawy i odmówili córce. W końcu jednak pani Robinson zdobyła odpowiednie fundusze i umówiła się na spotkanie z adwokatem. - Ty i twój mąż musicie nauczyć się ze sobą komunikować - rzekł prawnik, po czym zaoferował mediację i napisanie listu do Ambrose'a. Tydzień później rodzina Robinsonów stawiła się w komplecie w kancelarii. - Chcesz uratować to małżeństwo? - adwokat zapytał Ambrose'a. - Jak najbardziej - odparł mężczyzna. - A ty? - zwrócił się do Fredy. - Myślę, że tak - odpowiedziała kobieta. Po czterdziestu pięciu minutach szczerej rozmowy związek został uratowany, a wkrótce cała familia przeniosła się do Norfolk w stanie Wirginia, czyli nowego miejsca pracy seniora rodu.

David jako dziecko przejawiał wyjątkowe zdolności umysłowe. W pierwszej klasie szkoły podstawowej kończył wszystkie zadania dwa razy szybciej niż pozostali uczniowie. Nie byłoby w tym nic nieodpowiedniego, gdyby przy okazji nie wykorzystywał wolnego czasu na rozpraszanie kolegów. Pewnego dnia z tego powodu Freda została wezwana na rozmowę z wychowawcą klasy: - Może przeniesiemy pani syna do drugiej klasy? David radzi sobie ze wszystkim tak dobrze, że pozostałe dzieci czują się od niego gorsze. - Nie ma mowy - odparła pani Robinson. - Chcemy, żeby miał normalne dzieciństwo. Gdy skończy swoje zadania, proszę zadać mu coś z programu drugiej lub trzeciej klasy i to na pewno zajmie jego uwagę. Freda miała nosa. Jej pomysł wypalił.

David już w bardzo młodym wieku wykazywał niezwykłą umiejętność zapamiętywania. Jego tata po ciężkim dniu pracy lubił grać na pianinie, trzymając syna na kolanach. Gdy pewnego razu na chwilę wyszedł z pokoju, nagle usłyszał znajomą melodię. - Jak się tego nauczyłeś?! - zapytał chłopca. - Cały czas patrzyłem jak grasz, tato - odparł pięcioletni wówczas malec. Widząc próbkę talentu swojego dziecka, Ambrose postanowił podszkolić go nieco w temacie muzyki. Nauczył go jak czytać nuty, grać oraz komponować własne kawałki. Jednym z pierwszych utworów, który chłopak zagrał w całości, była "Sonata Księżycowa" Ludwiga van Beethovena.

Miesiąc przed szóstymi urodzinami Davida na świat przyszedł jego brat Chuck. Robinsonowie nie biedowali, ale dokładnie oglądali każdy wydawany grosz. Gdy Freda szła na zakupy, za każdym razem zabierała ze sobą starszego syna, który miał kalkulator w głowie. Jeszcze przed podejściem do kasy potrafił powiedzieć mamie ile będzie trzeba zapłacić za towary w koszyku i co należy odłożyć na półkę, żeby nie przekroczyć wcześniej zaplanowanej kwoty. Już jako drugoklasista został objęty programem dla wyjątkowo uzdolnionych uczniów. Freda i Ambrose skrupulatnie pilnowali, żeby edukacja w hierarchii wartości ich dzieci zawsze znajdowała się na pierwszym miejscu. Czas na rozrywki był dopiero po odrobieniu pracy domowej, a gdy David wykonał swoje zadania już w szkole, wymyślali mu dodatkowe. Zawsze służyli również pomocą w znalezieniu rozwiązań, podsuwając odpowiednią literaturę.

Starszy syn Robinsonów kochał grać w Scrabble oraz czytać książki. Te ostatnie po prostu ubóstwiał, a w szczególności gatunek science-fiction. Gdy był w piątej klasie, mama zabrała go do księgarni i pozwoliła wybrać jedną pozycję. - Mamo, chcę tę! - wrzasnął uradowany. - Ooo, i zobacz, mają całą serię, składającą się z pięciu tomów! Możemy kupić wszystkie? - zapytał podekscytowanym głosem. - Nie - odparła stanowczo rodzicielka. - Obiecałam ci tylko jedną. Chłopak jednak nie dawał za wygraną, wiercił Fredzie dziurę w brzuchu, a ta w końcu uległa. Bo jak tu odmówić w takiej sytuacji?

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

Ambrose jako oficer marynarki wojennej cieszył się z wyników w nauce osiąganych przez swoje pociechy, ale czuwał również nad ich sprawnością fizyczną. To właśnie on zaszczepił w Davidzie miłość do sportu. Gdy akurat nie pływał po morzu, grał z dzieciakami w kręgle, golfa, koszykówkę, baseball, futbol amerykański, tenisa oraz ping-ponga. Zachęcał również do wspólnego oglądania sportu w telewizji, a wtedy przy okazji każdej nowo poznawanej dyscypliny omawiał zasady i niuanse taktyczne. Senior rodu znał się na rzeczy, nauczył Davida wszystkich podstaw i pracował jako asystent trenera, gdy chłopak występował w dziecięcej lidze baseballu oraz podwórkowej lidze futbolu amerykańskiego. David najlepiej czuł się w roli pałkarza, a świetnie radził sobie również w biegach krótkodystansowych oraz skoku w dal. Jako dziesięciolatek w tej ostatniej konkurencji zdobył... wicemistrzostwo kraju! Był szalenie ambitny, gdyż rezultat ten przyjął jako porażkę. - Zająłem tylko drugie miejsce - powiedział do mamy ze smutną miną, podczas gdy ta nie posiadała się ze szczęścia.

Koniec części pierwszej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Gregg Lewis and Deborah Shaw Lewis - The Admiral: The David Robinson Story, Sports Illustrated, People, Mens Fitness, espn.go.com.

PS. Zapraszam do komentowania i czytania ostatnich oraz wcześniejszych części serii poświęconych Magikowi Johnsonowi i Ayrtonowi Sennie.

Komentarze (11)
avatar
Rajon22
17.08.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Super! :) 
olaf86
11.08.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jaką serię science-fiction mu wtedy kupiła mama? 
avatar
ziemo86
10.08.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Cieszę się, że wszystkim komentującym się podoba :) Robinson to był wyjątkowy zawodnik, który miał łeb nie od parady nie tylko na boisku. Mam nadzieję, że będziecie usatysfakcjonowani dalszą le Czytaj całość
avatar
Bubas
9.08.2014
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Strach pomyśleć co by z niego wyrosło gdyby nie ta przyducha w dzieciństwie :-)
Jeden z moich ulubionych graczy. I w sumie jedyny jakiego stawiałem sobie za wzór.
A tekst trzyma poziom poprzedn
Czytaj całość
avatar
Tani_Armani
9.08.2014
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Fajnie i milo sie ten artykul czyta .. Bravo A swoja droga mialem okazje ogladac Davida na zywo naprawde swietny zawodnik tworzacy dwie wierze z Timem w Spurs