Nowozelandczycy dopięli swego
Większość meczu była w miarę wyrównana. Co prawda zawodnicy Nenada Vucinicia szybko wypracowali prowadzenie, które potem starali się utrzymywać, ale nie była to bezpieczna przewaga. Zresztą żółto-niebiescy kilkakrotnie niwelowali dystans, a nawet - pod koniec pierwszej kwarty - sami objęli prowadzenie.
Mimo wszystko znacznie lepsze wrażenie sprawiali Nowozelandczycy, na których świat zwrócił uwagę po porażce z USA. Nie chodziło jednak o samo spotkanie, lecz o występ, który miał miejsce tuż przed jego rozpoczęciem. Haka w ich wykonaniu była nie tylko efektowna, ale również rozeszła się szerokim echem.
Wracając jednak do starcia, to w decydującym momencie zawodnicy z Oceanii wypadli naprawdę znakomicie. Przede wszystkim udało im się zatrzymać Ukraińców, którzy przez kilka minut nie mogli poprawić swojego dorobku. Poza tym w ofensywie wypadli przyzwoicie - nie mieli większych wahań i grali stabilnie.
[ad=rectangle]
Kluczem do wygranej okazała się niezła skuteczność na dystansie oraz dominacja w walce o zbiórki. W tym elemencie zawodnicy Vucinicia byli wprost rewelacyjni. Dużo do gry wnieśli też zmiennicy, zwłaszcza Kirk Penney i Corey Webster, którzy zdobyli w sumie 28 punktów. Plany mogły im jednak pokrzyżować liczne straty. Ostatecznie jednak zespół Mike'a Fratella wypadł słabo i zasłużenie - po raz drugi w turnieju - przegrał.
Wygrana Nowozelandczyków skomplikowała jednak sytuację w grupie C. W tej sytuacji nadal wszyscy mają szansę na awans do kolejnej rundy mistrzostw.
Nowa Zelandia - Ukraina 73:61 (18:19, 18:11, 17;15, 20:16)
Nowa Zelandia: Penney 17, Bartlett 14, C. Webster 11, Fotu 10, T. Webster 8, Vukona 7, Frank 4, Loe 2, Tait 0, Kenny 0, Abercrombie 0, Anthony 0.
Ukraina: Kornienko 15, Jeter 14, Zajcew 10, Miszula 5, Lipowy 4, Natiażko 4, Krawcow 4, Zabirczenko 3, Pustozwonow 2, Mikhailiuk 0.
Kapitalny comeback Turków!
Co to był za mecz! Nie zabrakło w nim niczego - były ogromne emocje, znakomite zwroty akcji i wreszcie heroiczne zwycięstwo. Właśnie tak wyglądała Turków po drugie zwycięstwo na mistrzostwach świata.
Finowie byli o krok od zwycięstwa nad wicemistrzami globu. Przez dwie kwarty zawodnicy Henrika Dettmanna grali naprawdę przyzwoicie. Byli groźni w ofensywie, zwłaszcza w rzutach z dystansu. W całym meczu trafili ich aż 15 (!) z 28. Taktyka była bardzo ryzykowna, ale długo przynosiła pożądany rezultat. Po pierwszej połowie Suomi prowadzili bowiem różnicą aż 14 punktów.
To było spore zaskoczenie i mocny cios dla Turków, ale nie oznaczało to końca rywalizacji. Zawodnicy znad Bosforu po przerwie pokazali charakter - mimo sporych problemów ze skutecznością, gonili rywala. Dobrym sposobem na powiększanie swojego dorobku okazały się... rzuty wolne. Wicemistrzowie świata oddali ich notabene aż 45! Większość z nich, bo 29, znalazła drogę do celu.
Podopieczni Ergina Atamana wygrali też walkę w strefie podkoszowej, grali bardziej zespołowo oraz popełnili mniej strat. Dzięki temu udało im się dopaść Finów, choć dość szczęśliwie - wyrównać udało się dopiero pięć sekund przed końcem po celnym rzucie z dystansu. A to nie była przecież ich najmocniejsza broń w tym spotkaniu. W dogrywce nie było już wątpliwości, kto jest lepszy, w efekcie po drugą wygraną sięgnęli Turcy.
Liderem ekipy znad Bosforu był Omer Asik, który zdobył 22 punkty. Sporo z nich, aż osiem, uzbierał jednak z rzutów wolnych (w szesnastu próbach). Poza tym zebrał też osiem piłek. W fińskim zespole dobrze wypadł Petteri Koponen, autor 17 "oczek".
Turcja - Finlandia 77:73 (10:15, 17:26, 26:18, 15:9, d. 9:5)
Turcja: Asik 22, Preldzic 13, Arslan 12, Gonlum 10, Osman 7, Guler 3, Akyol 3, Tunceri 2, Savas 2, Aldemir 2, Hersek 1, Ermis 0.
Finlandia: Koponen 17, Salin 15, Koivisto 11, Kotti 9, Nuutinen 8, Murphy 6, Muurinen 2, Huff 2, Mottola 2, Rannikko 1, Lee 0.
Amerykanie wciąż bezbłędni
Reprezentacja Dominikany od samego początku była osłabiona. W zespole Orlando Antigui nie zagrał bowiem Francisco Garcia. To największa gwiazda i zarazem lider drużyny. W poprzednich spotkaniach prezentował się znakomicie, notując przeciętnie 21 punktów na mecz.
Nic dziwnego, iż egzotyczny uczestnik mistrzostw świata nie miał wiele do powiedzenia w starciu z obrońcą tytułu. Dominikana została obdarta z siły ofensywnej, co musiało mieć przełożenie. Zwłaszcza przeciwko takiemu potężnemu rywalowi jak reprezentacja USA.
Amerykanie wyjątkowo wolno się rozkręcali. De facto dopiero w drugiej kwarcie weszli na pełne obroty i zdominowali starcie. Podopieczni Mike'a Krzyzewskiego w tym fragmencie spotkania zagrali znakomicie w ofensywie, powiększając swój o dorobek o ponad 30 punktów. Dzięki temu udało im się znacząco odskoczyć, choć decydujący cios zadali po przerwie.
W trzeciej odsłonie mistrzowie świata nie pozostawili złudzeń graczom Antigui. Kenneth Faried i spółka znakomicie wbili się w strefę podkoszową, ale przede wszystkim udało się zatrzymać rywala. Koszykarze z Dominikany zdobyli zaledwie 11 "oczek" i boleśnie odczuli nieobecność Garcii. Z nim zapewne ta rywalizacja wyglądałaby nieco inaczej. W każdym razie wtedy doszło do nokautu.
Mimo wszystko nie można powiedzieć, iż Amerykanie zachwycili. Nadal w ich grze jest wiele do poprawy - tym razem zabrakło im m.in. lepszej gry na dystansie. W pozostałych elementach USA biło już przeciwnika zdecydowanie, zwłaszcza w punktach zdobytych w "pomalowanym" czy przez zmienników, ale także w asystach czy przechwytach.
Ponownie największym dorobkiem w ekipie obrońców tytułu mógł się pochwalić wspomniany wcześniej Faried, który miał 73-procentową skuteczność rzutów z gry. Mało tego, zdobył aż 16 punktów w niespełna 17,5 minuty. To robi wrażenie. W zespole Dominikany największe zagrożenie stwarzał rzucający obrońca Victor Liz, autor 15 punktów.
Dominikana - USA 71:106 (22:25, 19:31, 11:25, 19:25)
Dominikana: Liz 15, Santana 11, Martinez 10, Sosa 9, Fortuna 6, Feldeine 5, Ramon 5, Sanchez 4, Vargas 4, Baez 2, Coronado 0.
USA: Faried 16, Cousins 13, Harden 10, Davis 10, Gay 9, Thompson 8, Curry 8, Irving 6, Rose 5, Plumlee 5, Drummond 4.