Gwiazdy od kuchni: James Harden

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Przed ostatnim sezonem Hardena w szkole średniej Scott Pera przeniósł się na Arizona State University, a team Pionierów przejął po nim Loren Grover, kontynuując dzieło swego poprzednika. Ekipa z Artesia High School po raz kolejny wywalczyła mistrzostwo stanu, a chłopak z Rancho Dominguez znów zanotował poprawę statystyk, zdobywając średnio 18,8 punktu, 7,9 zbiórki, 3,9 asysty, 1,9 przechwytu oraz 1,2 bloku. Jego boiskowa inteligencja pozwoliła brylować nie tylko jemu, ale również utalentowanemu drugoroczniakowi Renardo Sidneyowi oraz uczęszczającemu do trzeciej klasy Malikowi Story'emu.

28 marca 2007 roku ciężka praca oraz indywidualne umiejętności Jamesa zostały ostatecznie docenione, gdy młody zawodnik znalazł się w drużynie Zachodu na coroczny mecz McDonald's All-American, w którym rywalizują ze sobą zespoły złożone z najlepszych graczy na poziomie szkół średnich. Harden jako rezerwowy przebywał na parkiecie przez trzynaście minut, podczas których uzbierał 8 "oczek", zbiórkę i asystę. Spotkanie na arenie Freedom Hall w Louisville śledziło prawie dwanaście tysięcy widzów, a Zachód pokonał Wschód 114:112. W teamie Hardena zagrały takie obecne sławy jak Derrick Rose, Blake Griffin czy Kevin Love. - Występ w tym spotkaniu bardzo mi pomógł i stanowił swego rodzaju podsumowanie - opowiada najbardziej rozpoznawalny brodacz w lidze zawodowej. - Był to taki przedsmak tego, co miało mnie czekać w koledżu.

Arizona State University jest państwową uczelnią, zlokalizowaną w Phoenix. Obecnie nauki pobiera tam ponad sześćdziesiąt osiem tysięcy studentów. To niesamowity zbieg okoliczności, że krótko przed ukończeniem liceum przez Jamesa Scott Pera podjął pracę na tym uniwersytecie, a Monja musiała przenieść się do Tempe pod Phoenix, żeby opiekować się swoją matką. Nic więc dziwnego, że młody i zdolny koszykarz mając perspektywę mieszkania blisko rodzicielki oraz gry pod okiem licealnego coacha, wybrał ofertę stypendium koszykarskiego na ASU. - Mama nigdy nie wywierała na mnie nacisku - tłumaczy Harden. - Powiedziała mi, że to mój wybór i cokolwiek zrobię, to ona to w stu procentach zaakceptuje.

Gdy pada jednak pytanie o powód wybrania studiów na ASU, James bez zastanowienia odpowiada: - Rodzina. Harden bardzo szybko dorósł i nawet jako nastolatek sprawiał wrażenie starszego. Wśród osób, które najbardziej podziwia, nie wymienia żadnego z legendarnych koszykarzy, ale osobę, która jest najbliższa jego sercu. - To moja mama - zwierza się. - Wychowała mnie w pojedynkę, jest bardzo silną kobietą i była przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałem.

James Harden przybywał na ASU jako licealny gwiazdor, lecz przed sezonem 2007/08 w lidze akademickiej ciężko trenował by zredukować tkankę tłuszczową oraz poprawić masę mięśniową. Zdawał sobie sprawę, że na studiach poziom jest wyższy niż w szkole średniej, a nowi koledzy z drużyny umacniali go w tym przekonaniu. - Codziennie motywują mnie do ciężkiej pracy - mówił. - Powtarzają, żebym nie odpuszczał i nie myślał, że jestem dobry, bo na tym poziomie przeciwnicy są więksi, silniejsi oraz szybsi.

Akademicki team Jamesa Hardena nosił nazwę Arizona State Sun Devils. Włodarze drużyny przypieczętowali pozyskanie młodzieńca jeszcze przed ukończeniem przez niego trzeciej klasy szkoły średniej. Spory udział miał w tym Scott Pera, który pełnił wówczas funkcję dyrektora ds. operacji koszykarskich. Tymczasem przed kampanią 2007/08 mężczyzna awansował na stanowisko asystenta głównego trenera, dzięki czemu zespół miał wykorzystać cały potencjał tkwiący w Hardenie. - Miałem w głowie różne opcje - wspomina James. - Mogłem wyjechać do Waszyngtonu lub zostać w domu i grać dla UCLA. W końcu dotarło do mnie, że chcę trafić do drużyny z konferencji Pacific-10 i ostatecznie wybór padł na ASU. Scott Pera był przy mnie od pierwszej klasy liceum i pracował ze mną do upadłego. Kazał mi biegać i dzięki temu pozbyłem się astmy. Wówczas mierzyłem zaledwie sto osiemdziesiąt kilka centymetrów, ale wciąż rosłem. Moje ciało dojrzewało. Trener zawsze nakazywał mi więcej rzucać i grać bardziej agresywnie, co właśnie teraz procentuje.

Przed zaangażowaniem Jamesa Hardena Arizona State Sun Devils nie należeli do potentatów ligi akademickiej. Kampanię 2006/07 podopieczni Herba Sendeka zakończyli z fatalnym bilansem 8-22, zajmując ostanie miejsce w konferencji Pacific-10. - Drużyna wygrała zaledwie dwa mecze z lokalnymi rywalami w minionych rozgrywkach - komentował koszykarz, który wówczas miał jeszcze absolutnie gładką twarz. - Nie chcę tu przychodzić i przegrywać. Musimy zacząć ciężko pracować, żeby unikać porażek. Na tę chwilę zespół wygląda nieźle, ale musimy poprawić jeszcze kilka aspektów. Mamy do tego odpowiednie narzędzia, a coach Sendek wie co robi. Musimy go słuchać i skupiać się na pracy.

Urodzony w "Mieście Aniołów" zawodnik piłkę do basketu po raz pierwszy miał w rękach dopiero w wieku jedenastu lat. Natychmiast zaczął nią rzucać do kosza, co z biegiem czasu stało się jego ulubionym zajęciem. Idolem Hardena z parkietów ligi zawodowej był gwiazdor Lakersów - Kobe Bryant. - Oczywiście ten z numerem "8", a nie "24" - zaznacza. Zanim sezon 2007/08 wystartował, wiele mówiło się o tym, że sytuacja Słonecznych Diabłów po dołączeniu do teamu Jamesa oraz kilku innych pierwszoroczniaków diametralnie się zmieni. Drużyna miała również nadal w składzie Jeffa Pendergrapha, swojego dotychczasowego lidera. Choć Harden przychodził do zespołu jako wielki talent, przez resztę ekipy traktowany był jak zwyczajny chłopak. Młodzieńca cieszyło takie podejście kolegów, bo dzięki temu nie ciążyła na nim dodatkowa presja i mógł w pełni skupić się na tym, co potrafił najlepiej, czyli oddawaniu rzutów oraz zdobywaniu punków.

Głównym trenerem Sun Devils był Herb Sendek, ale James miał o wiele bliższe relacje z jego nowym asystentem - Scottem Perą. - On jest dokładnie takim samym szkoleniowcem, jakim był w liceum - opowiada urodzony w LA zawodnik. - Kiedy trzeba zachować powagę, to jest poważny, a gdy jest czas na zabawę, to potrafi się wyluzować. Pera już w szkole średniej otoczył Hardena szczególną opieką. Po treningach często podwoził go do przydomowej restauracji fast-food, gdzie James jedząc kolację czekał aż Monja wróci z pracy. - Moje biuro mieściło się w pobliżu szatni, więc często słyszałem jak żartuje - Pera wspomina swojego najbardziej utalentowanego zawodnika. - Gdy jednak zbliżałem się do drzwi, natychmiast się uciszał i okazywał szacunek.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×