Michał Fałkowski: Jestem w kropce. Nie wiem czy gratulować po takim meczu, czy nie...
Mateusz Bartosz: Stylu gry, naszej postawy i ambicji - jak najbardziej. Szkoda tylko wyniku i rzeczywiście w tym przypadku nie ma czego gratulować.
[ad=rectangle]
Po trzech meczach bilans 1-2. Bilans, zdecydowanie słabszy niż gra zespołu, warto dodać...
- Wstrzymajmy się z tymi ocenami, chyba jeszcze za wcześnie. Aczkolwiek z drugiej strony, zagraliśmy słabo w Radomiu, następnie spisaliśmy się nieźle z Polpharmą, a teraz graliśmy jak równy z równym z PGE Turowem. Myślę, że możemy być umiarkowanymi optymistami.
[b]
W dwóch z trzech meczów mierzyliście się zespołami, które w zeszłym sezonie zagrały w półfinale. Tym bardziej waszą grę można określić jako "obiecującą".[/b]
- Na pewno. Trzeba jednak pamiętać, że to, że w najbliższym czasie będziemy rywalizować z drużynami z nieco niższej półki, niż Rosa czy PGE Turów, nie czyni tych spotkań łatwiejszymi. Owszem, prawdopodobnie i Rosa, a przede wszystkim, PGE Turów, będą w ścisłej czołówce tabeli, ale pojedynki z przeciwnikami, nazwijmy to, o podobnym potencjale i budżecie do naszego, będą najtrudniejsze.
Dlaczego?
- Bo w tych meczach musimy wygrywać, zwłaszcza u siebie.
A to nie jest trochę tak, że przegrana w tym meczu sprawi, że nie spoczniecie na laurach?
- Pytasz o to, czy gdybyśmy wygrali, to uznalibyśmy się mistrzami świata (śmiech)? Różnie to bywa. Na pewno pokora to bardzo ważna rzecz, zwłaszcza u sportowca, i ta przegrana sprawia, że ta pokora nadal w nas jest.
Czy gdyby przed meczem z PGE Turowem ktoś powiedział ci, że przegracie po walce, tylko dwoma punktami, wziąłbyś ten wynik w ciemno?
- Może nie to, że wziąłbym w ciemno, ale... No na pewno takie prognozowanie oznaczałoby, że zagralibyśmy dobry mecz, co ostatecznie miało rzeczywiście miejsce. Cieszy nas najbardziej to, że przez całe 40 minut byliśmy dla PGE Turowa równorzędnym rywalem, wymienialiśmy się prowadzeniem, można powiedzieć, a dodatkowo momentami nawet prowadziliśmy kilkoma punktami.
Muszę zapytać o jeszcze jeden szczegół poniedziałkowego meczu. Spotkałem się bowiem z opinią, że graliście z rywalem jak równy z równym bo w składzie zgorzelczan zabrakło czterech graczy.
- Rzeczywiście zabrakło, to fakt, ale przecież my też graliśmy w okrojonym w składzie i mam nadzieję, że to również zostało zauważone. Jacek Jarecki i Kuba Dłuski nie trenują od dłuższego czasu, a w poniedziałek zagrać nie mogli dodatkowo Patrik Auda i Hubert Pabian. Też czterech.
Myślisz cały czas o tym decydującym, spudłowanym rzucie (rozmawialiśmy we wtorek po południu - przyp. M.F.)?
- Powiem tak: gdy wracaliśmy ze Zgorzelca do Kutna, wszyscy byli tak wyczerpani i zmęczeni, że szybko poszli spać. Ja też kilkukrotnie próbowałem zasnąć, z trzy lub cztery razy, ale za każdym razem widziałem przed oczyma ten rzut. Cóż, chyba mam pecha do PGE Turowa, bo to nie pierwszy raz.
Fakt, dwa sezony temu, dobrze kojarzę?
- Dokładnie. Czwarte starcie półfinału, mecz we Włocławku. Przegrywając mecz, kończyliśmy serię i niestety tak się stało. Miałem piłkę w rękach, mieliśmy dwa punkty mniej (75:77 po rzucie Aarona Cela - przyp. M.F.), nie było czasu na zastanawianie się. Rzuciłem, wykręciła się z kosza... Cóż, moja żona mówi: do trzech razy sztuka.
Rewanż w Kutnie?
- Oby tak było.