Walec się rozpędza - rozmowa z Pawłem Bogdanowiczem, skrzydłowym Zagłębia Sosnowiec

Zagłębie starało się o start w TBL, lecz los skierował drużynę do I ligi. Początek rozgrywek nie był dobry w jej wykonaniu. - Potrzebowaliśmy czasu, wielu godzin treningu - wyjaśnił Bogdanowicz.

Olga Krzysztofik: W ostatniej tegorocznej kolejce podjęliście AZS Politechnikę Poznań. To był prawdziwy pogrom w waszym wykonaniu, przekonująco wygraliście 95:67.

Paweł Bogdanowicz: - Czy ja wiem czy pogrom? Trudno powiedzieć, nie patrzę na to w ten sposób. Staraliśmy się podejść do meczu zmotywowani i skupieni, bo wszyscy teoretycznie myśleli o świętach. Pokazaliśmy, że jesteśmy bardzo mocni we własnej hali i że jesteśmy na fali wznoszącej. Oby tak dalej.
[ad=rectangle]
Pojawił się jakiś mały żal, że nie udało wam się dobić do 100 punktów?

- Nie, też na to nie patrzymy. Pewnie, chciałoby się to zrobić bardziej dla kibiców, ale nam chyba na tym nie zależy. Liczy się wygrana, nawet po słabym meczu, jednym punktem.

W tym spotkaniu przeciwko Akademikom zdobyłeś 30 punktów, sześciokrotnie trafiając z dystansu. To było udane indywidualne zakończenie roku.

- Fajnie, ale nie podchodzę do tego tak. Jestem takim typem gracza, że gdy jest pozycja, to trzeba rzucać. Jak wpada, to fajnie, a jak nie, to trzeba kombinować inaczej, a że w meczu wpadało, to tylko się cieszyć. Koszykówka jest prostą grą - trzeba tym okrągłym, pomarańczowym trafić do tego drugiego pomarańczowego, dziurawego i tyle (uśmiech).

W tym sezonie Zagłębie kilka razy wysoko przegrało, teraz rola się odwróciła i to wy wysoko pokonaliście rywali.

- Tak jak mówiłem, jesteśmy na fali. Mam nadzieję, że to wszystko "zatrybiło". Powtarzaliśmy wcześniej, że potrzebujemy trochę czasu i oby to był ten czas, że już wszystko zaskoczyło, i oby było coraz lepiej.

To właśnie czas był waszym sprzymierzeńcem. W miarę upływu sezonu pokazaliście, że na początku brakowało wam zgrania.

- Dokładnie, po tych kilku porażkach i dwóch zwycięstwach znowu przyszedł mały dołek. Przegrywaliśmy i to wysoko, bo przede wszystkim nie broniliśmy. Od meczu ze Spójnią ruszyła maszyna i jak żartujemy w szatni - walec się rozpędza.

Na razie walec zatrzymał się na czterech zwycięstwach z rzędu. Będzie ich więcej w przyszłym roku?

- Mam nadzieję, że będzie więcej. Nie ma tutaj co przepowiadać przyszłości, zobaczymy co będzie.

Paweł Bogdanowicz jest jednym z liderów Zagłębia Sosnowiec
Paweł Bogdanowicz jest jednym z liderów Zagłębia Sosnowiec

Mijający rok 2014 skończyliście w dobrych nastrojach. Na przyszłość można więc chyba patrzeć z optymizmem.

- Teoretycznie mieliśmy łatwiejszy terminarz, bo graliśmy z niżej sklasyfikowanymi drużynami, tak jak GKS Tychy czy AZS Politechnika Poznań, ale to tylko w teorii. Powinno być jeszcze lepiej. Przed nami mecz z wiceliderem (w niedzielę 4 stycznia sosnowiczanie podejmą BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski - przyp. red.) i to też zweryfikuje, w którym miejscu jesteśmy.

Przed startem bieżącego sezonu byliście trochę niewiadomą, a teraz rywale mogą patrzeć na was inaczej.

- My też się nie oglądamy na nikogo i robimy swoje. Mam nadzieję, że będziemy niewygodnym przeciwnikiem dla wszystkich w lidze. Wygrywamy i tylko się z tego cieszyć.

W związku ze świętami mieliście czas na chwilę odpoczynku, a do następnego meczu zostało jeszcze trochę czasu. Sodówka nie uderzy wam do głowy po tej serii zwycięstw?

- Nie uderzy (uśmiech). Myślę, że przerwa zawsze się przydaje, przede wszystkim psychicznie. Patrzeć na te same twarze, dwa razy dziennie przez te dwie godziny za każdym razem, mimo że się bardzo lubimy, to każdy chce w spokoju odpocząć. Przede wszystkim psychicznie, bo fizycznie dalej trzeba być w formie i to nie powinno zaszkodzić.

Nawiążę jeszcze do tego, co było przed sezonem. Nie dość, że byliście niewiadomą, to krążyły opinie, mówiące, że w I lidze będzie wam niezmiernie trudno. Teraz te opinie mogą zostać zweryfikowane.

- Czy ja wiem? W trakcie sezonu, zaraz po mnie, doszedł Iwo (zarówno Paweł Bodganowicz, jak i Marcin Kosiński dołączyli do Zagłębia na początku października - wyj. red.), razem z Markiem (Piechowiczem - przyp. red) i Grzesiem Mordzakiem mieliśmy kilku doświadczonych graczy. Gdy jest się nową grupą, to potrzeba czasu. Nawet w NBA nie ma tak, że zbierają się największe gwiazdy i od razu zaczynają grać. Oczywiście, nie podejmuję tutaj próby porównania. Potrzebowaliśmy czasu, wielu godzin treningu i poznania się, żeby to zaskoczyło. Mam nadzieję, że tak będzie już cały czas.

Komentarze (0)