Śląsk - Anwil - "święta wojna" w pigułce

O starciach Śląska Wrocław z Anwilem Włocławek można by napisać książkę, ale my w skrócie przedstawiamy najciekawsze wspomnienia z legendarnej koszykarskiej "świętej wojny".

Halo czy to Włocławek?

Po jednym z wygranych finałów z drużyną Anwilu z Wrocławia odnotowano bardzo dużo połączeń do Włocławka. Kibice Śląska wybierali losowy numer z Kujaw i czekali aż ktoś podniesie słuchawkę po czym zadawali pytanie: "Halo czy to Włocławek?" kiedy usłyszeli odpowiedź potwierdzającą krzyczeli do słuchawki ile sił "Cała Polska w cieniu Śląska". Dla jednych było to znakomitą zabawą, ale dla tych którzy zdecydowali się odebrać już niekoniecznie. 
Zieliński kontra Griszczuk, czyli pojedynki ikon

Od początku lat '90 kiedy to na dobre rozpoczęła się rywalizacja obu drużyn dochodziło też do twardych starć dwóch zawodników między, którymi iskrzyło od zawsze - Macieja Zielińskiego i Igora Griszczuka. Obaj zresztą stali się legendami i ikonami swoich klubów. O Griszczuku do tej pory krąży plotka, że straszył sędziów białoruską mafią, ale we Włocławku był niczym koszykarski bóg. Jego pojedynki z Zielińskim elektryzowały kibiców przez długie lata. Zresztą w obu klubach zastrzeżono koszulki z numerami, z którymi występowali - w Orbicie pod kopułą hali wisi koszulka z numerem "9" należąca do Zielińskiego, a we Włocławku z numerem "12", z którym grał Griszczuk. Białorusin przebojem wdarł się do Anwilu, który wtedy był na fali wznoszącej i doskonale wpasował się w tę ekipę. W obronie niewielu było graczy, którzy potrafili go powstrzymać, a on sam lubił uprzykrzać rywalom życie na różne sposoby. Kiedy ktoś potrafił ograniczyć jego poczynania robił wszystko żeby "umilić" życie takiemu zawodnikowi. Dogadywał, szczypał, grał nieczysto. Zieliński z kolei przez całą karierę w Polsce związany był tylko i wyłącznie ze Śląskiem. To spowodowało, że stał się ulubieńcem fanów WKS-u, ale jednocześnie był liderem wrocławskiego klubu i zawsze na parkiecie dawał z siebie wszystko, a obecnie jest prezesem koszykarskiej sekcji WKS Śląsk Wrocław.

Rzut Krzykały

Jest 3 października 1998 roku. We włocławskiej hali OSIR-u zwanej też "kurnikiem" do końca starcia pomiędzy Anwilem, a ówczesnym Zepterem Śląskiem przy stanie 88:86 pozostała jedna sekunda po celnej trójce Romana Prawicy. W hali wybuchła euforia kibiców z Włocławka, ale to nie koniec bo piłkę spod kosza wyprowadza Śląsk i staje się niemożliwe. Raimonds Miglinieks podaje do Jacka Krzykały, a ten rzutem z kolana z własnej połowy daje WKS-owi wygraną 89:88. To właśnie ten rzut stał się kwintesencją starć pomiędzy obiema drużynami, a obrońca Śląska na długie lata zapisał się w historii polskiego basketu.

Kiedyś pojedynki Zielińskiego i Griszczuka elektryzowały kibiców
Kiedyś pojedynki Zielińskiego i Griszczuka elektryzowały kibiców

Wojna na parkiecie - wojna na trybunach

Oczywiście w przypadku starć takich potęg jakimi na przełomie wieków były obie ekipy nie mogło zabraknąć rywalizacji wśród kibiców, którzy uciekali się do różnych sposobów, aby wyprowadzić drużynę rywali z równowagi. W grudniu 1999 roku kibice Anwilu obrzucali koszykarzy Śląska serpentynami przez co wrocławianie nie mogli przeprowadzić rozgrzewki. Również przed tym samym meczem wywiesili czarne flagi przypominające klepsydry z napisem "ŚP Zepter" oraz wymachiwali półtorametrową lalką krzycząc "Zieliński zobacz co mamy". Sam trener Muli Katzurin przyznawał, że jeszcze nigdzie nie spotkał się z tak wrogo nastawioną publicznością jak we Włocławku, ale to działało w dwie strony. We Wrocławiu Griszczuka publiczność witała przeraźliwym "Igoooooooooooooooooor". Kibice z Wrocławia nazywali nawet drużynę Anwilu "rumunami" i nawet ten przydomek ciągnie się za Anwilem do dziś. Nie wspominając o podniesionych tabliczkach z liczbą 16:0, które trzymali w rękach kibice w Hali Ludowej wskazującą na ilość zdobytych tytułów.

Przerwa na Telexpress...

To właśnie w sezonie 1998/99 kiedy finałowa rywalizacja była rozgrzana do czerwoności. Piąty mecz odbywał się we Wrocławiu, a stan po 40 minutach gry wynosił 69:69. Wtedy to właśnie transmitująca mecz TVP 1 uznała, że zamiast dodatkowego czasu gry kibice zobaczą Teleexpress... Odbiło się to szerokim echem na cały kraj, a kibice obu klubów w kolejnych meczach trzymali w rękach kartki z napisem "Kiedy znów przerwiecie transmisję?". Transmisji już nie przerywano, a Śląsk ostatecznie wygrał finałową batalię 4:3.

Komentarze (8)
avatar
Fanatyk__Śląska___Wrocław
27.12.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
tamte czasy przypominają mi trochę kultową komedie "Sami Swoi" , bo jak Śląska nie było w najwyższej klasie rozgrywkowej to Nobilesowi go strasznie brakowało i jego kibicom , i można tu zacyt Czytaj całość
avatar
danek 1977
26.12.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
jest co wspominać;) może kiedyś znów tak będzie? 
avatar
MaciasAnwil
26.12.2014
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Nie było Zieliński zobacz co mamy jak pisze redaktor, tylko Zieliński chodź do mamusi :) Nie pisz człowieku o czym nie wiesz. Były również kartki Śląska -zapraszamy na osiemnastkę ( osiemnaste Czytaj całość
avatar
TOKI1234
26.12.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
To były piękne czasy i kawał dobrej historii polskiego basketu.
Pamiętam jak przeżywałem, każdy mecz a ten z rzutem Krzykały był nieprawdopodobny i w telewizji te miny kibiców we Włocławskiej
Czytaj całość
luksin
26.12.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Mimo ze obie ekipy maja raczej znikome szanse na tytuł to nadal jest to święta wojna;)!!!!!! Jedyna święta wojna w plk;)... I niech wygra lepszy... Ja już nie mogę sie doczekać;););!!!!! I choć Czytaj całość