Michał Fałkowski: Czy pana zespół nie potrafi przegrywać w Tauron Basket Lidze?
Miodrag Rajković: Proszę mnie zapytać o to za kilka miesięcy. Na razie wydaje się, że nie (śmiech). A poważnie mówiąc - mocno pracowaliśmy na osiągnięcie takiego rytmu, stylu i jakości gry, choć to nie oznacza, że gramy idealnie. Po ostatnim meczu (wygranym z Wilkami Morskimi 118:102 - przyp. M.F.) wielokrotnie słyszałem pytania na temat defensywy i owszem, 102 stracone punkty to za dużo. Z drugiej strony jednak takie mecze się zdarzają, a zwłaszcza w tym okresie. Koszykarze częściej myślą wówczas o rodzinie, o świętach.
[ad=rectangle]
Bilans w Tauron Basket Lidze jest imponujący. Każde zwycięstwo potęguje jednak zwiększenie presji.
- Presja w sporcie jest czymś naturalnym i istnieje zawsze, niezależnie od wyników. Jak przegrywasz - jest, jak wygrywasz - też jest. Nie ma w trakcie sezonu czasu, w którym presja nie towarzyszyłaby trenerom czy zawodnikom. Ja już nauczyłem się z nią żyć i nie jest ona dla mnie niczym nadzwyczajnym.
Niemniej gdy wygrywa się 13 meczów, presja zwiększa się z każdym kolejnym zwycięstwem. W teorii można zwyciężać zawsze, ale w praktyce każdy następny mecz to następny, coraz wyższy schodek do pokonania…
- Zawiesiliśmy sobie poprzeczkę bardzo wysoko, a więc to normalne, że jednocześnie mamy bardzo dużą presję.
Czy gdy wygrywa się 13 meczów z rzędu, ciężko jest motywować koszykarzy przez kolejnym spotkaniem?
- Czasami tak, zwłaszcza przed meczami z drużynami z dołu tabeli. 13 zwycięstw to potężna dawka pewności siebie. Mimo wszystko jednak staramy się pracować, trenować i grać tak, jakbyśmy nie mieli takiego bilansu, jaki mamy. Staramy się nie myśleć o tym, co było, ani o tym, co będzie. Liczy się każdy następny mecz i na razie taki system się sprawdza. Oczywiście, mieliśmy w trakcie sezonu pojedynku bardzo dobrze - jak z AZS Koszalin, Rosą Radom czy Śląskiem Wrocław - jak i te słabsze, w których drżeliśmy o wynik.
Zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że w biegu do mistrzostwa PGE Turów wyprzedził resztę stawki o kilka długości?
- Absolutnie nie. Mamy przewagę kilku punktów, ale niczego nie możemy być pewni. Przed nami jeszcze trudne mecze, dużo spotkań na wyjeździe. Tymczasem rywale nie próżnują. Stelmet zaczął grać bardzo dobrze odkąd trenerem jest Saso Filipovski. Śląsk Wrocław gra constans od początku sezonu. AZS Koszalin jest bardzo mocny, ciężkim przeciwnikiem robi się Anwil Włocławek, choć nie widać tego w tabeli, a nawet jeden ze - wydawałoby się - słabszych zespołów potrafi rzucić w twojej hali 102 punkty. Różnica między nami, a innymi zespołami jest taka, że my szybciej złapaliśmy swój rytm gry ze względu na niewielkie roszady między sezonami.
Trudno wyobrazić sobie PGE Turów grający jeszcze lepiej i jeszcze skuteczniej.
- Może fanom i dziennikarzom. Mnie nie. Znam swój zespół i wiem, że nie tyle co możemy grać lepiej, co musimy grać lepiej w przyszłości i na pewno będziemy grać lepiej. Nasza forma musi rosnąć, bo będzie rosła forma również innych zespołów.
Co jest w grze PGE Turowa do poprawy?
- Cóż, nie da się rzucić w jednym spotkaniu 200 punktów. Ale można poprawiać małe szczegóły. Przede wszystkim musimy lepiej nauczyć się kontrolować mecz, gdy już zbudujemy przewagę. Nie możemy pozwalać przeciwnikom wracać do gry w momencie, gdy prowadzimy kilkoma czy kilkunastoma punktami.
Czy wśród graczy w zespole jest ktoś, kto zaskakuje pana swoją grą?
- Nie ma. Wszyscy grają tak, jak oczekiwałem, że będą grać. Oczywiście, nie oznacza to, że nie oczekuję od nich jeszcze lepszej gry za kilka tygodni w trakcie tego sezonu.
Na pewno słyszał pan o serii Śląska Wrocław z sezonu 2000/2001. Ówczesny mistrz Polski wygrał wszystkie 28 spotkań w sezonie zasadniczym, a…
- …a w całym sezonie uległ tylko raz, bodajże w jednym z meczów finałowych, Anwilowi Włocławek, tak?
Dokładnie.
- Oczywiście, że słyszałem o tym. Prezes Waldemar Łuczak przypomina mi o tym po każdym meczu. Na pewno rekord Śląska Wrocław to dla nas wyzwanie, ale jednocześnie nie jest tak, że ja nie mogę spać przez to. Podchodzę do tego bardzo spokojnie, bo przed nami jeszcze tyle spotkań, a liga jest tak nieprzewidywalna, że naprawdę nie ma sensu wybiegać tak daleko w przyszłość. A swoją drogą, Asseco nigdy nie zanotowało sezonu bez porażki?
W sezonie zasadniczym rozgrywek 2009/2010 zanotowali dwie porażki. W play-off zagrali bez wpadki.
- A z kim były te porażki?
Z Polpharmą Starogard Gdański i Polonią Warszawa.
- No właśnie, czyli z drużynami o znacznie mniejszych budżetach. I to jest to, o czym ja mówię - musimy być bardzo, bardzo ostrożni, bo wystarczy, że nasz słabszy dzień zbiegnie się z bardzo dobrym dniem przeciwnika i możemy mieć problem. Dlatego nie ma co wybiegać w przyszłość za mocno i zajmować się rekordami. Trzeba pracować spokojnie, z meczu na mecz.