Jarosław Galewski: Od momentu, kiedy trenerem pleszewskiej drużyny został Marek Śmiłowicz grasz zdecydowanie lepiej. Można więc powiedzieć, że zmiany na pozycji szkoleniowca dobrze wpłynęły na twoją postawę...
Maciej Miłoń: Zgadzam się z tym. Od momentu, kiedy trenerem jest Marek Śmiłowicz gra mi się zdecydowanie lepiej. Ciężko mi powiedzieć, z czego to wynika. Po prostu rozumiem się z tym szkoleniowcem. Trener daje mi szanse gry. Czuję, że obdarza mnie dużym zaufaniem, a to bardzo ważne dla każdego koszykarza. Odwdzięczam się panu Śmiłowiczowi najlepiej jak tylko potrafię. Ten szkoleniowiec potrafił chyba trafić do mojej psychiki. Trener wie, że potrafię mijać i rzucać i kazał mi to robić na boisku. Jak na razie dobrze mi to wychodzi. Myślę, że to zaufanie, którym mnie obdarzył, procentuje.
Przez pięć sezonów grałeś w Jeleniej Górze. Dlaczego zdecydowałeś się na opuszczenie tej ekipy i grę w Pleszewie?
- Było to chyba spowodowane tym, że potrzebowałem zmiany klimatu. Wspominam miło pobyt w Jeleniej Górze, ale chciałem coś odmienić w swojej koszykarskiej karierze. Pojawiła się propozycja z Pleszewa i postanowiłem zaryzykować. W tej chwili mogę powiedzieć, że na pewno nie żałuję tej decyzji.
Czy klub z Pleszewa to tylko krótki przystanek w twojej koszykarskiej karierze? A może zamierzasz reprezentować jego barwy nieco dłużej?
- Wszystko rozstrzygnie się z pewnością po zakończeniu sezonu. Dużo będzie zależeć od tego, jak będzie wyglądać moja forma do zakończenia sezonu. Przede wszystkim muszę nadal spełniać oczekiwania trenera i prezesa. Jeżeli pojawi się konkretna propozycja, to na pewno będę chciał z niej skorzystać i pograć jeszcze w Pleszewie. Powiem szczerze, że w tym mieście jest świetny klimat. Wspaniała jest przede wszystkim publiczność i z tego powodu czuję się znakomicie w barwach Openu Basket.
W lidze występujesz przeciwko swojej byłej drużynie z Jeleniej Góry. Czy mobilizujesz się na spotkania z byłym pracodawcą w szczególny sposób?
- Myślę, że nie. Raczej podchodzę do tych spotkań tak samo jak do innych. Nie da się jednak ukryć, że pojawia się taka dodatkowa motywacja w postaci chęci pokonania byłego zespołu. Człowiek w takiej sytuacji chce pokazać się z jak najlepszej strony i udowodnić, że w innym klubie także potrafi grać na wysokim poziomie. Najważniejszy jest jednak sukces drużyny i podchodzę do tego raczej w takich kategoriach.
Niesamowity ścisk panuje w ligowej tabeli. Jak ocenisz szanse Openu Basket na awans do pierwszej czwórki?
- Cały czas wraz z kolegami z zespołu i trenerem śledzimy tabelę. Szansa na pierwszą czwórkę na pewno jest. Musimy wygrać wszystkie spotkania do końca i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja naszych bezpośrednich konkurentów. Trzeba zrobić wszystko, co w naszej mocy, żebyśmy nie musieli sobie czegokolwiek zarzucać.
Niedawno w wielkim stylu pokonaliście zespół z Kalisza. To zwycięstwo ma dla was chyba szczególny smak...
- Pierwsze spotkanie z Kaliszem przegraliśmy praktycznie na własne życzenie. Myślę, że każdy kibic koszykówki w Pleszewie doskonale orientuje się, jakie emocje wywołują pojedynki z tym przeciwnikiem. W derbach jest zawsze wielka chęć odniesienia zwycięstwa. Chcieliśmy zrobić wszystko, aby wygrać i zrewanżować się za porażkę w naszej hali.