Nie róbmy jakiegoś wielkiego "halo" - wywiad z Filipem Dylewiczem, skrzydłowym PGE Turowa

- Świetnie by było gdybyśmy wygrali wszystko, ale naszym targetem było 1. miejsce i to osiągnęliśmy - mówi w wywiadzie podsumowującym pierwszą rundę sezonu zasadniczego Filip Dylewicz.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Czy PGE Turów jest w lekkim kryzysie?

Filip Dylewicz: Nie, nie określiłbym tego w ten sposób. Trzy porażki, dwie w lidze i jedna w pucharze, z rzędu mogłyby rzeczywiście sugerować, że znaleźliśmy się w jakimś dołku formy, ale wydaje mi się, że po prostu każdy zespół ma w trakcie rozgrywek jakiś słabszy moment. My w zeszłym sezonie zmagaliśmy się z podobnym problemem w grudniu, teraz coś takiego dzieje się w styczniu. Na szczęście dużo wcześniej zbudowaliśmy sobie przewagę nad bezpośrednimi rywalami o najwyższe miejsce w lidze i pomimo dwóch ligowych porażek, nadal zachowujemy miano lidera. Nie doszukiwałbym się zatem jakichś większych problemów w tym, że przegraliśmy trzy ostatnie spotkania.
Niemniej jednak 104 punkty stracone punkty z Treflem, 102 rzucone przez Wilki Morskie, a do tego jeszcze 98 przez Lietuvos Rytas znamionują i sugerują spore problemy. Dodatkowo, jak już zaczęliście grać skutecznie w defensywie w meczu ze Stelmetem, to okazało się w drugiej połowie zapomnieliście całkowicie o ataku...

- Niestety, druga połowa ze Stelmete była w naszym wykonaniu, zwłaszcza ofensywnie, bardzo słaba, ale z drugiej strony - defensywnie graliśmy dużo lepiej. Myślę, że po tych spotkaniach, w których traciliśmy ponad 100 punktów, w końcu w tym ostatnim meczu pokazaliśmy, że umiemy zagrać nie tylko skuteczny atak, ale również skuteczną obronę. Najważniejsze dla nas jest jednak to, że wysłaliśmy sygnał nie tylko innym zespołom, ale również nam samym, że nasz system gry się sprawdza. Jeśli tylko jesteśmy odpowiednio zaangażowani cały czas to gramy skutecznie, gramy dobrze i nie mamy się nad czym martwić.

Kryzysu zatem nie ma, ale jednak niewielka zadyszka...?

- Tak to można określić. I myślę, że nawet niewielka zadyszka może być dla zespołu czymś pozytywnym. Po 13 z rzędu wygranych wydawało nam się, że kolejne zwycięstwa są oczywistością, przyjdą łatwo i być może to trochę nas uśpiło.

Zaczynaliście myśleć, że nie ma mocnego?

- Nie rozmawialiśmy nigdy o tym, ale gdy wygrywa się 13 meczów z rzędu to w głowie włącza się taki automatyczny tryb pt. "Zwyciężyliśmy 13 spotkań i wydaje się, że nie ma w Polsce zespołu, który mógłby z nami powalczyć, a co dopiero nas pokonać". Lekcja pokory, którą otrzymaliśmy od Trefla, a potem przegrana ze Stelmetem z pewnością sprawią, że w kolejnych miesiącach będziemy grali lepiej, bo będziemy bardziej uważni. Brak porażki przez kilka miesięcy powoduje pewność siebie, ale jednocześnie pewność siebie czasami jest zgubna. Z drugiej strony, przegraliśmy tylko dwa mecze w lidze, nadal jesteśmy pierwsi w tabeli i nie róbmy z tego jakiegoś wielkiego "halo". Na najważniejsze mecze, kiedy rzeczywiście nie będzie można przegrywać, przyjdzie jeszcze czas.
Filip Dylewicz: Nie róbmy wielkiego Filip Dylewicz: Nie róbmy wielkiego "halo" z naszych dwóch porażek
Wygraną nad Stelmetem mieliście już nie tyle co w przysłowiowej garści, ale w dwóch garściach...

- Rzeczywiście, wydawać by się mogło, że nie możemy tego meczu przegrać. Mieliśmy to zwycięstwo w garści, czy tak jak pan powiedział, w dwóch garściach, ale niestety... Po raz kolejny koszykówka pokazuje, że gra się 40 minut, a 36 czy 37, tak jak w naszym przypadku. Przez zdecydowanie większą część meczu byliśmy zwycięzcami tego pojedynku, ale w końcówce popełniliśmy błędy, których nie powinniśmy popełnić. Tym bardziej, że jeśli gramy w meczu z wicemistrzem Polski...

...samemu będąc jednocześnie mistrzem...

- Dokładnie. Zatem kolejna lekcja dla nas. Dzięki tej porażce wiemy jednak co prezentuje Stelmet, wiemy jak mocny to jest zespół i na pewno będziemy bardziej uważni w przyszłości. Wiadomo, że zielonogórzanie to zespół potencjałem najbardziej zbliżony do nas i tym meczem to potwierdził.

Zgodziliśmy się z tym, że drużyna ma lekką zadyszę. A pytanie o jej przyczynę? Czy nie jest trochę tak, że brakuje wam stabilizacji ze względu na roszady w składzie? Odejście Urosa Nikolicia i Łukasza Wiśniewskiego, transfer Olka Czyża, do tego sytuacja z Mateuszem Kostrzewskim, który miał wrócić na parkiet, ale na razie nie wraca.

- Rzeczywiście. Nagle z drużyny, która ma 15 graczy i bardzo szeroką ławkę, zrobiło się wąsko. Straciliśmy Urosa, Wiśnię, nadal nie gra Kostek, do tego kontuzję ma Chris Wright, a Kuba Karolak oraz Michael Gospodarek to zawodnicy, którzy mają nieco inne funkcje w zespole. Nagle ławka stałą się bardzo wąska i to z pewnością odbiło się na naszej dyspozycji. Mimo to z Treflem i Stelmetem byliśmy jednak blisko wygranych, więc myślę, że wszystko wróci do normy gdy wrócą zawodnicy.

Wziąłby pan w ciemno bilans 13-2 przed sezonem, czy jednak te dwie porażki pozostawiają lekki niedosyt?

- Głupio by zabrzmiało gdybym powiedział, że nie wziąłbym tego bilansu 13-2, który daje nam przecież pozycję lidera i świetną pozycję przed rundą rewanżową sezonu zasadniczego, a dodatkowo sprawia, że zrealizowaliśmy nasz plan na pierwszą rundę. Oczywiście, świetnie by było gdybyśmy wygrali wszystko, ale naszym targetem było 1. miejsce i to osiągnęliśmy.

Debiut Olka Czyża. "Na parkiecie poczułem ulgę"

Czy dwie ostatnie porażki PGE Turowa znamionują głębszy kryzys czy to tylko "styczniowe" wpadki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×